IKS

Behemoth – „Opvs Contra Natvram” [Recenzja], wyd. Mystic Production

behemoth-opus-contram-naturam

Był taki czas na początku obecnego stulecia, kiedy w sklepach na Zachodzie można było dostać tylko dwa polskie produkty – wódkę Wyborową i płyty Vadera. Cytując klasyka, świat od tamtej pory poszedł do przodu, pojawiły się komputery, amfetamina, samoloty… Wyborowa przestała być polska, a Vader nie jest już największym reprezentantem rodzimej sceny metalowej. I choć pozostaje legendą, to marketingowo ustąpił pierwszeństwa Behemothowi, zarządzanemu przez Adama Darskiego vel Nergala.

Nergal to jest self-made man. Zaczynał pod koniec lat 80. jeżdżąc ze swoim bandem zapyziałych klubikach i grając koncerty dla kilkunastu osób. Dekadę później występował już jako headliner metalowych festów w Europie, a dziś… co to nie dziś! Wozi się z koncertami za wielką wodą, otwiera koncerty Slipknota (dziś komercyjny top of the tops gatunku), wydaje płyty dark country z gościnnym udziałem plejady gwiazd metalowego świata, wygrywa procesy z lokalnymi obrońcami moralności, a do tego sprzedaje karmę dla psów w kształcie krzyży i wrzuca nudesy na Insta. I z tych właśnie wszystkich (i więcej) wymienionych powodów, jest przez rodzimą brać metalową zarówno kochany, jak i nienawidzony.

 

I teraz pytanie: czy w natłoku celebryckich obowiązków da się jeszcze znaleźć czas na zrobienie porządnej blackmetalowej płyty? Zadawałem je sobie chyba przez tydzień, słuchając najnowszego krążka Behemotha pod wdzięcznym tytułem „Opvs Contra Natvram”. I przyznam, że do dziś jednoznacznie odpowiedzieć nie potrafię. Bo z jednej strony jest to album perfekcyjnie przemyślany, nagrany i wyprodukowany. Z drugiej, do bólu czerpiący z oklepanych konwencji i przemyślanych patentów. Nergal i spółka od ponad dekady podążają ścieżką wytyczoną na “Evangelion”, płytą, która ze względu na swoje nowatorstwo w momencie wydania została okrzyknięta “blackmetalowym czarnym albumem”. I rzeczywiście, wtedy to był sztos. Zupełnie inne podejście do riffów, otwarte akordy, mniej growlingu, więcej lirycznych krzyków. A na koniec totalne zaskoczenie – melorecytacja wiersza Micińskiego wykonana do spółki z Maciejem Maleńczukiem.

 

Tyle, że na “Evangelion” Behemoth eksperymentował, wkładał kij w mrowisko, zaskakiwał. Wkraczał na nowe tereny, a ukoronowaniem tej podróży był kolejny album „The Satanist”, absolutne opus magnum kapeli, pewnie jeden z najlepszych polskich albumów metalowych ostatnich dwóch dekad. Niestety, po Satanist zaczęło się zjadanie własnego ogona. “I Loved You at Your Darkest” pełna była riffów znanych mocno przypominających te z poprzednich albumów. Tanie zagrywki w stylu dziecięcego chórku wykrzykującego wersety miłości do szatana robiły wrażenie chyba tylko na tych, którzy pierwszy raz zetknęli się z gatunkiem.

 

Na Opus na szczęście już takich cheap tricków nie ma, jest to zresztą generalnie album lepszy od poprzednika. Natomiast ma on inny zasadniczy mankament – dźwignia patosu jest tu wychylona po prostu na maksa. Już od pierwszych dźwięków otwierającego krążek “Post – God Nirvana” wiemy, że zostanie nam zaserwowany gulasz z ukrzyżowanego nietoperza podlany sosem z krwi menstruacyjnej lubieżnej zakonnicy. Przyniesie go oczywiście mroczny kapłan w kapturze i bladym corpse paintem na twarzy. Porykując przy tym bardzo, aż za bardzo lirycznie. Ach, gdzie się podziało to dudniące warczenie z „Thelema 6” czy „Demigod”! Gdzie się podziały niegdysiejsze śniegi.

 

Odsuwając bekę z patosu na bok, na tym albumie są naprawdę dobre piosenki. “The Deathless Sun” ma zapadający w pamięć refren, taki do nucenia. “Off to war!” ma kozacki, punkowy wręcz vibe. “Once Upon a Pale Horse” odchodzi bardzo daleko od blackmetalowej rytmiki, wręcz flirtuje z preryjnymi klimatami uprawianymi przez Darskiego w projekcie Me and that man. Kończący płytę “Versus Christus” to z kolei flirt wokalisty z basowymi nutami wygrywanymi na pianie. I znów, gdyby nie gęsta polewa z patosu, byłoby to naprawdę niezłe outro.

 

Dalsza część recenzji pod teledyskiem

 

“Opvs Contra Natvram” jest dość osobliwą płytą. W wielu miejscach pozytywnie zaskakująca, ale jednocześnie zepsuta opatrzoną konwencją. Konwencją męczącą, jeśli się już parę lat takiej muzyki słucha, ale być może i podniecającą, jeśli dopiero rozpoczynamy przygodę z gatunkiem. Bo wyobrażam sobie, że część fanów takiego śmiertelnie poważnego muzycznego bluźnierstwa zazna tu prawdziwej uczty. Jak dla mnie, antychrześcijańska szopka zrobiła się za bardzo na serio. Zamiast czarnej mszy, trochę czarny odpust.

 

Być może Nergal sam się zamknął w pewnej matni, jaką stanowi jasno sprecyzowany image Behemotha. Owa matnia z jednej strony jest dochodowa, a z drugiej strony po prostu spójnie skleja się z warstwą artystyczną. Żeby nie sfiksować od wymyślania kolejnych tekstów wysławiających księcia ciemności, Darski nagrywa na boku płyty z muzyką stepową (swoją drogą, nienajgorsze). Ale z drugiej strony cały czas coś nowego potrafi przemycić w dokonaniach swojego macierzystego bandu. W utworach ciągle czuć zaangażowanie, nawet jeśli efekt finalny przyćmiewany jest przez sprawdzony szablon. Na dodatek “Opvs contra natvram” jest bardzo dobrze wyprodukowana. I nawet – mimo tej czarno-mszalnej podniosłości – znalazło się tu miejsce na surowość brzmienia, pewną naturalność. W którymś wywiadzie Nergal mówił, że współczesne produkcje metalowe odrzucają go swoją sterylnością, która zabija naturalną energię muzyki. Trzeba mu oddać, że w płytach Behemotha słychać ten pierwotny brud.

 

Trzeba mu oddać coś jeszcze. Mianowicie to, że mimo całej tej swojej celebryckości Nergal gdzieś tam w środku pozostał zwykłym gościem, który lubi rockową muzę i metalową imprezę. Wie o tym każdy, kto bywa na koncertach w warszawskich klubach. Darskiego można tam regularnie spotkać i zobaczyć, jak bez zadęcia zbija pionę i gada z młodziakami, którzy też przyszli zobaczyć swój ulubiony band na scenie. I nie ma co pierdzielić, że robi to w ramach dbania o swój fanbase. Nie, bo w tym celu to drze biblię na scenie i wrzuca nudesy na insta. A na koncerty wśród gawiedzi przychodzi, bo wciąż lubi metal. I w jego płytach wciąż to czuć.

 

Ocena (w skali od 1 do 10) 7 Rogatych

😈😈😈😈😈😈😈

 

Grzegorz Morawski

 

Lista utworów:

Post-God Nirvana
Malaria Vvlgata
The Deathless Sun
Ov My Herculean Exile
Neo-Spartacvs
Disinheritance
Off To War!
Once Upon A Pale Horse
Thy Becoming Eternal
Versvs Christvs

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Sadus

    Dobra plyta ale trzeba dać jej trochę czasu. Gdyby to nagrali jacyś debiutańci, byliby objawieniem. A tak, zwykla plyta Behemota. Taki los liderów.

Dodaj komentarz