IKS

„Babilon”, reż. Damien Chazelle, film [Recenzja]

babilon-recenzja

Są artyści, którzy spuszczeni z łańcucha tworzą dzieła zaskakujące, kontrowersyjne, wymykające się klasyfikacjom. Obecnie do tego grona należy dodać Damiena Chazelle’a i jego obraz „Babilon”. Facet dostał od wytwórni pokaźny budżet i postanowił stworzyć kinowego potwora. Już sam tytuł wiele mówi. Do tego – jeśli dodamy, iż film opowiada o początkach złotej ery kina – łatwo się domyślić, że twórca zaproponuje mnóstwo fajerwerków, przepychu oraz… moralnego zepsucia.

Chazelle’owi  totalnie puściły hamulce. Już po piętnastu minutach mamy za sobą motywy wypróżniającego się słonia i sikającej na pewnego tęgiego osobnika kobiety. Mocno po bandzie? A gdzie tam! W filmie będą jeszcze wymiociny, krew, zjadanie szczura a nawet tryskająca biała maź z wielkiego sztucznego penisa. Oczywiście film nie ma za zadanie obrzydzić widzów. Fabuła skupia się głównie wokół trzech postaci: wielkiej gwiazdy kina niemego Jacka Conrada (Brad Pitt); szalonej, aspirującej do bycia gwiazdą Nelli LaRoy (Margot Robbie) oraz młodego Meksykańczyka Manny’ego (Diego Calva), któremu marzy się zaistnieć w Fabryce Snów. I chyba nie będzie zbyt dużym spoilerem jeśli napiszę, że nie wszystko pójdzie tak jak sobie nasi bohaterowie wymarzą.

 

„Babilon” jest świetny do połowy. Do momentu kiedy komedia, groteska i dekadencja wprost wylewają się z ekranu. W połowie filmu reżyser przekręca wajchę i zaczyna uderzać w moralizatorskie tony, które niestety bardzo mocno wprowadzają ten obraz na mieliznę. Do tego Chazelle wymyślił sobie, że totalnie pomiesza gatunki. Mamy więc komedię, musical, dramat, romans a nawet elementy horroru i kina gangsterskiego. W pewnym momencie zastanawiałem się, czy nie nastąpi również jakiś najazd przybyszów z Matplanety. Jest takie znane polskie przysłowie, dobrze oddające ten gatunkowy chaos – co za dużo to niezdrowo. Podobnie można scharakteryzować kreacje aktorskie. O ile Brad Pitt przez całą produkcję trzyma dość wysoki poziom, o tyle Margot Robbie genialne sceny miesza z aktorską szarżą. Aczkolwiek jej postać ma tyle uroku, iż na pewno wielu widzów pokocha Nelli.

 

„Babilon” to film mocno nierówny. W którym geniusz miesza się niestety z totalnym banałem. Twórcom nie udało się przez trzy godziny utrzymać wysokiego poziomu z pierwszej połowy obrazu. Do tego nie pomaga przeciągnięte do granic możliwości zakończenie. „Babilon” jest też obrazem zapadającym w pamięć, przez co śmiem twierdzić, że w przyszłości może mieć dla niektórych status filmu kultowego. Dla mnie jednak „Whiplash” pozostaje najlepszym obrazem Chazelle’a. Nie dziwi mnie również fakt, iż film oraz aktorzy nie dostali nominacji do Oscarów.

 

Genialne natomiast są zdjęcia za które odpowiada Linus Sandgren. Tutaj absolutnie należą się wielkie brawa. Ogromne wrażenie robią epickie ujęcia z planów filmowych, ale też często stosowane bliskie kadry, które fantastycznie ukazują emocje głównych bohaterów. Rewelacyjna jest również warstwa muzyczna stanowiąca integralną część filmu. Justin Hurwitz stworzył, aż 48 utworów mocno osadzonych w tamtej epoce. Muzyka do filmu w pełni zasłużenie została też nagrodzona Złotym Globem.

Czy zatem warto obejrzeć ten obraz? Jak najbardziej! To jedna wielka orgia zmysłów i gratka dla kinomanów. Nawet jeśli nie jest to wielkie dzieło to warto sobie wyrobić o nim własne zdanie. Ja w każdym razie nie żałuję spędzonych przed ekranem trzech godzin, bo naprawdę ma „Babilon” kilka momentów, dzięki którym magia kina nadal działa i ma się całkiem dobrze. Dokładnie o to chodziło Chazelle’owi, aby pokazać, że wszystko przemija, a najważniejsze są same filmy oraz… publiczność.

Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 4 kamery filmowe

🎥🎥🎥🎥

 

Mariusz Jagiełło

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz