James Wan to twórca, który całymi garściami czerpie z kanonu horrorów. Jego filmy może nie są tak odkrywcze jak dzieła Roberta Eggersa czy Ari Astera, ale nie można mu zarzucić braku miłości do gatunku, konsekwentnego odświeżania i powracania do wątków z kultowych klasyków. W swoich filmach, świadomie bawi się konwencją, umiejętnie używając sprawdzonych schematów.
Nie bez powodu wymieniam Wana na początku tej recenzji. Pomimo, że jest tylko jednym z kilku producentów wykonawczych i być może umieszczenie jego nazwiska w czołówce było celowym zabiegiem marketingowym, to oglądając serial wyraźnie dało się odczuć analogie do jego poprzednich filmów i umiejętne nawiązania do klasyków kina grozy.
W przypadku „Archiwum 81” twórcy flirtują z lekko zapomnianym gatunkiem „Found Fotage”. U schyłku popularności kaset VHS, do kina trafiały kolejne horrory takie jak „Blair Witch Project”, „Paranormal Activity” czy hiszpański „Rec”, w których jedyną pozostałością po makabrycznych wydarzeniach były znalezione nagrania z zapisem ostatnich dni z życia bohaterów. I właśnie koło takich kaset obraca się fabuła „Archiwum 81”. Archiwista Dan Turner (w tej roli Mamoudou Athie), podejmuje się zlecenia zrekonstruowania nagrań uratowanych z pożaru wieżowca sprzed ponad ćwierć wieku. Co dziwne, nigdy nie odnaleziono zwłok trzynastu osób znajdujacych się wtedy w budynku. Opłakany stan kaset, uniemożliwia ich przenoszenie, dlatego Dan godzi się na wykonanie pracy w opustoszałym budynku, w którym przechowywane są taśmy.
Odizolowany od świata zewnętrznego, zamknięty sam ze sobą, zanurza się w historię dokumentalistki Melody Pendras (Dina Shihabi) , studentki, która przeprowadza się do tajemniczego kompleksu mieszkalnego Visser, by rzekomo sfilmować życie mieszkańców. Akcja przeskakuje pomiędzy historią z nagrań Melody z 94 roku a teraźniejszością. Dan odkrywa, że przerażające wydarzenia z przeszłości nie są tym czym mogły by się wydawać, a dziewczynie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony tajemniczego kultu, czczącego pradawne Bóstwo.
Cztery z ośmiu epizodów wyreżyserowała znana między innymi ze „Stranger Things” Rebeca Thomas, i właśnie pierwsze oraz ostatnie dwa odcinki, za które była odpowiedzialna, według mnie wypadły najlepiej.
Serial gdzieś w połowie delikatnie zwalnia tempo i zaczyna nużyć, ale wtedy uwagę widza przykuwają bardzo silne postacie drugoplanowe, których każde kolejne pojawienie się na ekranie w doskonały sposób buduje atmosferę. Gdy oczami Dana, obserwujemy kolejne niepokojące nagrania, gdzie pojawia się sąsiedzi głównej bohaterki, Samuel (w tej roli Evan Jonigkeit) czy Cassandra Wall (Kristin Griffith), można mieć słuszne skojarzenia z mieszkańcami kamienicy, do której przeprowadziła się Rosemery Woodhouse. Zresztą, znane z filmów Polańskiego wątki przewijają się przez serial kilkukrotnie. Mnie osobiście postać Dana nasuwa pewne skojarzenia się z Corso z „Dziewiątych wrót”.
Gdy akcja przenosi się do teraźniejszości, na ekranie zdecydowanie przebija się Martin Donovan, aktor wciela się w rolę tajemniczego zleceniodawcy , kontrolującego każdy kolejny ruch Dana. Dina Shihabi w roli Melody , która nie rozstaje się z kamerą, na początku trochę irytuje, ale chyba takie było założenie twórców. Z duetu głównych bohaterów Dan/Melody, osobiście uważam, że lepiej w swoją rolę wcielił się Athie. Pomimo stosunkowo niewielkiego dorobku aktorskiego, udźwignął emocjonalny potencjał postaci w którą się wcielił.
Co ciekawe scenariusz powstał na podstawie podcastu o tym samym tytule.
Nie wiem czy w materiale źródłowym, znalazło się tyle szczegółów, ale ja oglądając „Archiwum 81” czerpałem dodatkową przyjemność z wyłapywania smaczków ukrytych na ekranie. Tak jak wspomniany wcześniej James Wan, nie raz puszczał do widzów oko w „Obecności” czy „Naznaczonym” , podobnie jest w serialu Netfliksa. Uważny widz wyłapie „Solaris” Tarkowskiego oglądane na VHS , czy koszulkę z filmu „Ministry of Fear” Fritza Langa, którą nosi główny bohater. A przedostatni odcinek, to jeden wielki hołd dla Twórczości Lovecrafta.
Według mnie nie do końca jednak wyszło oddanie klimatu połowy lat 90. Mając do dyspozycji tak charakterystyczny okres w historii świata, potencjał tamtych czasów nie został w pełni wykorzystany. W porównaniu do wspominanego wcześniej „Stranger Things” który aż kipiał atmosferą lat osiemdziesiątych, w „Archiwum 81” twórcy bardzo ostrożnie podeszli do przedstawienia klimatu kolejnej dekady. Honoru bronią krótkie wstawki przed napisami początkowymi, nagrane formacje 4:3 , z charakterystycznym szmerem VHS, doskonale wprowadzające widza w to co za chwilę zobaczy w odcinku.
Bardzo dobrze wypadła oryginalna ścieżka dźwiękowa napisana na potrzeby serialu przez Ben’a Salisbury’ego oraz znanego z Portishead i Beak, Geoff’a Barrow’a. Panowie wcześniej spotkali się kilkukrotnie, między innymi przy nagrywaniu muzyki do superprodukcji „Anihilacja” czy również bardzo udanego serialu „Devs”. Szepty, niepokojące szmery, zapętlone dźwięki, to wszystko sprawia, że muzyka idealnie buduje klimat i jeszcze bardziej potęguje atmosferę niepewności i niepokoju jaką oglądamy na ekranie. Album sprawdza się też idealnie jako samoistne dzieło, polecam odsłuchać dostępny w serwisach streamingowych soundtrack podczas długiej nocnej podróży samochodem lub spacerując po lesie w lodowaty, zimowy dzień .
Ze wszystkich dostępnych legalnie na Polskim rynku platform streamingowych, Netflix jest dla mnie najbardziej nierówny. Genialne produkcje (zeszłoroczne „Psie Pazury”) przeplatają się z nagrywanymi hurtowo serialami i filmami, których jakość oraz walory artystyczne są co najmniej wątpliwe. „Archiwum 81” znacznie bliżej do tej pierwszej, mniej licznej grupy.
Serial może nie jest pozbawiony wad, ale bez wątpienia został stworzony z pasji i miłości do kina grozy. Nowa produkcja Netfliksa, to przede wszystkim solidna rozrywka, a fani klasycznego horroru na pewno nie będą rozczarowani. Jeżeli miałbym przyrównać „Arichwum 81” do jakiejś sytuacji, to serial przypomina taką, w której ktoś chciał ułożyć puzzle z kompletnie różnych zestawów i jakimś cudem każdy pozornie inny element przypasował jak ulał do poprzedniego. I właśnie ten eklektyzm jest według mnie największą siłą produkcji.
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 nawiedzonych kaset video
📼📼📼📼📼📼📼