IKS

Krzysztof „Sado” Sadowski – „(Nie) wszyscy jesteśmy recenzentami” [Felieton]

krzysztof-sado-sadowski-nie-wszyscy-jestesmy-recenzentami-felieton

W latach 80-tych ubiegłego stulecia, na które przypadła większa część mojego nastolactwa, ukazywały się w Polsce dwa czasopisma muzyczne, które nałogowo czytałem: „Non Stop” i „Magazyn Muzyczny”. Pierwsze – brzydkie jak cholera, gdyż wydawane na papierze fatalnej jakości i o jeszcze gorszej jakości druku, drugie – trochę ładniejsze, bo i w kolorze, i czasem nawet na kredowym papierze, co i tak ani trochę nie zbliżało go do niemieckich magazynów typu „Bravo” czy „Popcorn”. Jednakże nie jakość poligrafii stanowiła o wartości tych czasopism. Wydawałem na nie sporą część swojego skromnego kieszonkowego, gdyż w środku były interesujące mnie wywiady, artykuły, relacje z koncertów i – wreszcie – recenzje. Czytałem to wszystko po kilka razy rozumiejąc raz mniej, ale już drugi raz więcej, a trzeci i każdy kolejny raz jeszcze więcej.

To, że świat był wtedy zupełnie inny niż dziś jest oczywiste, ale warto przypomnieć dlaczego. Nie było Spotify i dziesiątek innych cyfrowych kopalni płyt i całych dyskografii zespołów, gdyż nie było internetu. A za „żelazną kurtyną” nie było nawet pękających w szwach sklepów z płytami, w których można by kupić dowolnie wybrany album Ultravox, The Cure, Dead Can Dance czy Ramones. Płyty tzw. „zachodnich wykonawców” ukazywały się w Polsce niezmiernie rzadko, bez żadnej prawidłowości, bez jakiegoś klucza, kompletnie bez ładu i składu, bez związku ze światową premierą. Ukazywały się, bo ktoś miał taki kaprys, bo pewnie jakiś dyrektor lubił jakiś zespół, albo przez pomyłkę, bo tylko tak mogę wytłumaczyć obecność „jedynki” Dead Kennedys w księgarniach i sklepach z płytami pełnych Rosiewiczów, Rodowiczów i Jurksztowiczów. Pojawiały się w sklepach albo nie, dziś rano były, po południu już nie. Jeździłem po całym Trójmieście, żeby kupić płytę zespołu Minimal Compact, a o tym, że się takowa ukazała dowiedziałem się właśnie z wcześniej wspomnianych czasopism.
 
Głównym źródłem wiedzy były recenzje. I przeważnie były one pisane przez panów redaktorów, którzy niejedno w życiu usłyszeli, obejrzeli, przeczytali, przetłumaczyli i zgłębili. Poświęcili swe życie muzyce, można więc rzec, że mieli pewne kompetencje do oceniania czyli przyznawania gwiazdek. Taki na przykład Pan Wojciech Mann albo Pan Tomasz Beksiński by wymienić tylko tych najsłynniejszych. Bardzo trudno zakwestionować ich wiedzę czy zdeprecjonować pasję, bo przeczytaniu czegokolwiek, co oni napisali człowiek stawał się, a przynajmniej czuł się mądrzejszy.
 

Czasem te recenzje zgadzały się z tym, co sam wysłuchałem z płyt, czasem kompletnie odstawały. Nigdy jednak nie wpływały na mój odbiór czy – wcześniej – na zakup konkretnej płyty. Decydowałem się na wydanie uciułanych pieniędzy na płytę bądź kasetę kierując się własnymi odczuciami, wątłą ale mozolnie poszerzaną wiedzą, emocjami czy nawet uczuciami jakimi darzyłem artystę. Pamiętam dwa szczególne przypadki, gdy recenzowane płyty w obu czytanych przeze mnie czasopismach otrzymały skrajnie odmienne oceny.

Pierwszą z nich była płyta zespołu Klaus Mit Foch – „Mordoplan”, która w „Non Stopie” otrzymała najniższą notę czyli jedną gwiazdkę na pięć możliwych, zaś w „Magazynie Muzycznym” notę najwyższą i było to dziesięć punktów na dziesięć. Identyczny los spotkał debiutancką płytę zimnofalowego zespołu z Tarnowa – Ziyo. W jednym czasopiśmie maximum punktów, w drugim minimum, ale – o ile dobrze pamiętam – tym razem było dokładnie odwrotnie. Nie miało to dla mnie jednak żadnego znaczenia, gdyż obie płyty i tak już posiadałem i znałem na pamięć. Do dziś mam je w swojej kolekcji i często do nich wracam nie przyznając gwiazdek i nie patrząc na gwiazdki przyznane przez innych.
 
Gdzieś tak, mniej więcej, na przełomie XX i XXI wieku wielki wynalazek ludzkości – internet stał się ogólnie dostępny i zagościł w biurach, firmach, później w domach, później w telefonach, toaletach, wannach, długopisach i szminkach. I wtedy frazy takie jak: „Dodaj opinię” lub: „Jak oceniasz?” zmieniły życie na tym świecie w wielki, niekończący się wyścig recenzentów, opiniotwórców, znawców, koneserów, ogólnie rzecz ujmując: tych, co się znają, wiedzą lepiej, przeważnie jednak najlepiej. Zniszczenia ostatecznego wydały się dokonać wszelakie telewizyjne talent shows, w których na własne życzenie uczestników oceniany jest ich tzw. „wykon” i wszystko, co się na ów „wykon” składa: emocje, głos, dykcja, aparycja, nastrój, strój, fryzura i sznurowadła. Dziś wchodzę do sklepu „Lidl” i zanim zdążę włożyć jogurt do koszyka, mój telefon już mnie opierdala, że jeszcze nie przyznałem sklepowi gwiazdek. Wchodzę do kina i jeszcze nie zdążyłem kupić biletu, kawy i M&M-sów, a już mój telefon domaga się, żebym ocenił film, klimatyzację, ruchome schody, uśmiech sprzedawcy i parking.
 

Oceniane jest dosłownie wszystko i wszyscy: talent, kotlet schabowy, prostytutka, przedstawiciel firmy Unesco, lek przeciwbólowy, komunikacja miejska, szalet miejski, urząd miejski, koncert, serial, hotel i książka Olgi Tokarczuk.

Zauważyłem, że powstała i wciąż się rozrasta specyficzna grupa ludzi, którzy zamawiają pizzę, nie po to by ją zjeść, ale po to, żeby ją ocenić. I niejednokrotnie dać upust swoim emocjom; „wkurwił mnie szef, to ja wam pokażę za ten skandaliczny brak serwetek na moim stoliku!” I trrrach! Jedna gwiazdka i wyjątkowo wredny tudzież jadowity komentarz dla kilkudziesięciu osób, dzięki którym ta pizza znalazła się na talerzu. Ale nieważna jest pizza, ważne, że serwetek nie było. Macie za swoje, frajerzy. Niedawno padł rekord rzetelności recenzenckiej i ustanowiła go pewna pani kurator, która wydała autorytatywną opinię na temat spektaklu „Dziady” nawet go nie oglądając. Zupełnie jak Pan Stanisław Tym w filmie „Rejs” i jego słynna kwestia: „Wprawdzie nie słyszałem piosenki, ale chciałbym powiedzieć parę słów na jej temat.”
 
No, ale czas zmierzać do konkluzji, puenty czy po prostu podsumowania. I jak bym nie kombinował, to wciąż i wciąż rozbrzmiewają mi w głowie słowa Kory:
„Nie oceniaj mnie
Ani dobrze ani źle
Po prostu bądź”
To fragment tekstu piosenki pt. „Po prostu bądź” z płyty zespołu Maanam „Łóżko”, 4 i pół gwiazdki na allmusic.com, jakby co.
A tak już zupełnie na koniec: jak oceniasz ten artykuł? No, śmiało, podziel się z nami swoją opinią.
 

Krzysztof „Sado” Sadowski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. kate

    Dokładnie tak obecnie jest. 🙁
    Dobrze się czyta, jest konkretnie i zabawnie, ale zabawnie nie w taki wieśniacki sposób jak to często w felietonach bywa. 🙂 Czekam na kolejne.

Dodaj komentarz