IKS

Adrian „Kosa” Kosiorek – „Bądźmy poważni” [Felieton]

adrian-kosa-kosiorek-felieton

Jakiś czas temu na platformie Netflix pojawił się serial komediowy „1670”. Trailery, które ukazały się przed premierą pierwszych odcinków były bardzo obiecujące, a moje zainteresowanie dodatkowo potęgował fakt, że w realizację „1670” zaangażowana była część kreatywna ekipy, która odpowiadała też za świetne polskie „The Office”. Dość powiedzieć, że nawet ustawiłem sobie przypomnienie, które miało mnie powiadomić, kiedy serial będzie już dostępny. I choć okazał się on o dziwo naprawdę dobry (widziałem za dużo obiecujących materiałów promocyjnych, żeby nie wiedzieć jak to mogło się skończyć), to nie na nim się chciałem tu skupić, a na pewnej grupie niszczycieli dobrej zabawy, pogromców uśmiechów dzieci…

Zresztą, już na poziomie wspomnianych tralilerów zapowiadało się, że serial zyska drugie życie w internecie, wśród ekspertów od wszystkiego, których w globalnej sieci pełno. Oto bowiem wśród osób, które można było z dużą dozą prawdopodobieństw przypisać do środowisk powszechnie uważanych za „patriotyczne”, pojawiały się zachwyty nad tym, że w końcu coś o sarmatach i najwspanialszych czasach w historii Polski. Dodam tylko może, że już na tym etapie, na podstawie tych właśnie materiałów, dla kogoś, kto nie dotyka się na sam widok sarmackiego wąsa jasnym było, że wydźwięk serialu nie spotka się z uznaniem ze strony tych właśnie środowisk.

 

I rzeczywiście. Jako pierwsi swoje oburzenie wyrazili „prawdziwi patrioci”, w związku z mniej, lub bardziej domniemanym szkalowaniem papieżapolaka i wielgiej bolzgi sarmackiej, która potęgą jest i basta. Im jednak nie będę tu poświęcał zbyt wiele czasu, gdyż każdy kto miał kiedyś do czynienia z przedstawicielem tego gatunku wie, że próba konstruktywnej rozmowy z nimi ma tyle sensu, co przysłowiowe granie z gołębiem w szachy.

 

Na drugi ogień poszły osoby, których serial po prostu nie bawił. I z nimi też nie mam zamiaru dyskutować. Poczucie humoru jest rzeczą subiektywną i normalnym jest, że niektórych bawią rzeczy oparte na referencjach kulturowych, absurdzie, czy wygibasach językowych, a niektórzy wolą seriale ze „śmiechem z puszki”, dzięki któremu wiedzą, w których momentach powinni się śmiać, czy występy Jana Pietrzaka, który nie bawi się w jakieś subtelności i bezpośrednio zwraca się do swoich słuchaczy: „Ale proszę Państwa, to było śmieszne. Proszę się śmiać.”

 

zdj. materiały prasowe Netflix

Tymi, którym natomiast chciałbym poświęcić chwilę są wszyscy Ci, których serial bawił, ale…

Bo odnoszę wrażenie, że największa grupą, która nad „1670” się pochyliła, byli Ci, którzy szukali przysłowiowej dziury w całym. Wśród głównych, zasadnych zarzutów znalazły się te, że serial ma raczej symboliczną fabułę i tak samo nie za specjalnie pogłębione portrety psychologiczne postaci, a także, to że nie wystarczająco się pochyla nad złożonością relacji społecznych ówczesnej pańszczyźniano – szlacheckiej rzeczpospolitej. I tu pełna zgoda. Tyle, że mówimy tu o serialu komediowym, a więc ten ma przede wszystkim bawić. I temu, o którym tu mowa się to udaje. Oczywiście, jeśli przy okazji zmusiłby nas do zadumy, czy refleksji byłoby miło, ale pozwólmy mu najpierw wywiązać się z jego podstawowego zadania.

 

Weźmy jeden z najgorszych i najbardziej przereklamowanych seriali komediowych w historii telewizji – „Przyjaciół”. Jest to pozycja słaba nie dlatego, że scenarzyści w sposób niewiarygodny przedstawili realia świata, w którym dzieje się akcja serialu. Bo fakt, że Nowy York – jedno z najsławniejszych, jak i najdroższych dożycia i będących największym tyglem kulturowym miast na świecie, jest przedstawione jako zamieszkane głównie przez osoby mające swoje korzenie w grupie ludności kaukaskiej, a jego mieszkańcy, którzy pracują na najniższych drabinach branży gastronomicznej, czy też trudnią się graniem na gitarze na ulicy mogą sobie spokojnie pozwolić na wynajem kilkudziesięciometrowego mieszkania w centrum miasta, trzeba uznać za co najmniej science – fiction. „Przyjaciele” nie zawodzą jako komedia dlatego, że ich bohaterowie są jednowymiarowi, a relacje między nimi są tak wiarygodne jak publicystyka i informacje płynące z Telewizji Republika. Ten serial po prostu nie bawi. Oglądanie „Przyjaciół” bez „śmiechu z puszki” jest jak patrzenie na występy tancerzy specjalizujących się w tańcu nowoczesnym bez dźwięku. W najlepszym przypadku jest to doświadczenie groteskowe, a zazwyczaj po prostu żenujące, czy może raczej cringe-owe.

 

Tymczasem, z wszystkimi, słusznie wytkniętymi wadami, „1670” jest serialem intencjonalnie zabawnym, który dopiero skończył swój pierwszy, z miejmy nadzieję, co najmniej kilku sezonów.

 

zdj. materiały prasowe Netflix

Tajemnicą poliszynela jest, że pierwsze sezony seriali są często przeciągniętymi na kilka seansów ich swoistymi pilotami. W ich trakcie scenarzyści i aktorzy dopiero uczą się swoich postaci, żeby w późniejszych sezonach pozwolić im w pełni rozkwitnąć. Zwłaszcza w przypadku seriali komediowych w formacie mockumentary, takich jak „1670”. Jeśli w kolejnych sezonach, jedyne na co będzie stać twórców to opowiadanie w kółko tego samego, z czasem już nieśmiesznego dowcipu (pozdrowienia dla Nocnego Kochanka), to będziemy się mogli nad nimi pastwić. Zwłaszcza, że naprawdę zabawne seriale, czy pełne metraże, stworzone przez Polaków, dla Polaków, osadzone w polskich realiach to na razie, niestety ciągle są białe kruki. W zasadzie poza „1670”, oraz polską wersją kultowego „The Office” szczerze mówiąc trudno mi sobie przypomnieć inne polskie produkcje w ostatnich latach, z których bym się śmiał w tych momentach, w których ich autorzy by sobie to założyli. Dlatego, tak jak jestem pierwszym do oczekiwania więcej, zagorzałym wrogiem bylejakości w popkulturze, tak naprawdę po takiej posusze, jaką w kwestii komedii przez ostatnie lata (dekady?) zaserwowali nam polscy twórcy, każdą pozycję, która jest w stanie mnie intencjonalnie rozbawić traktuję jako skarb. Zwłaszcza jeśli nie jest dodatkowo byle jaka. A czy chciałbym, żeby przy tym jeszcze „1670” zmuszało bardziej do myślenia? Pewnie. Ale na razie zasługuje u nas na kredyt zaufania, a nawet jeśli na tym polu nie dowiezie, to nie wydaje mi się, żebyśmy na razie mieli podstawy do tego, żeby kręcić nosem.

 

No i na koniec, ja bym się w zasadzie poważnie zastanowił, czy w ogóle jest sens rozliczać twórców „1670” z czegokolwiek innego niż żarty. Wszak Polacy się mistrzami świata w wytykaniu drzazgi w cudzym oku, nie dostrzegając belki w swoim. Już teraz przecież, przy tak symbolicznie tylko przecież „liźniętych” tematach sięgających głębiej tematyki społeczno – polityczno – kulturowej, nie wykorzystaliśmy okazji żeby przejrzeć się w satyrze, jaką nam przedstawiono, zamiast tego przypisując wybrane przymioty tym, na których patrzymy z góry. W zależności od tego, gdzie przyłożyło się ucho można przecież było usłyszeć jak libki widzą w serialu satyrę na legendarnych januszy biznesu, janusze biznesu widziały w postaciach przedstawionych w „1670” żarty z lewaków, a lewaki z libków, i tak dalej, i tak dalej…

 

Jaki ma w takim razie sens, nawet z punktu widzenia twórców serialu, serwowanie nam złożonego, wielopoziomowego dzieła, skoro i tak większość z nas go nie doceni?

 

Może więc, drodzy spragnieni głębi w tekstach popkultury humaniści, humanistki i osoby humanizujące, których serial bawił, ale nie spełnił ich oczekiwań w kwestii złożoności przedstawionego świata, mając powyższe na uwadze nie musimy dostać od twórców „1670” kulturowego „multitoola”, który zaspokoi wszystkie nasze potrzeby względem serialu telewizyjnego? Bądźmy poważni, czy nie może Wam wystarczyć, żeby przy dobrej komedii się po prostu…pośmiać?

 

Adrian „Kosa” Kosiorek

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz