Nie ukrywam, że przed premierą ósmego studyjnego albumu Volbeat nie miałem jakiś dużych oczekiwań. Szczerze mówiąc, to spisywałem duńską formację na straty. Ostatnie ich wydawnictwa zupełnie mnie nie przekonywały. Uważałem, że błądzą i gdzieś zatracili ten pierwiastek, za który ich polubiłem na pierwszych krążkach. Dlatego tym bardziej nie mogłem uwierzyć, że zawartość „Servant of the Mind” pod koniec roku nie opuszczała praktycznie mojego odtwarzacza.
Jaki to jest album? W większości metalowy. Dla wielu słuchaczy zmyłką z pewnością były single promujące całość. „Wait a Minute My Girl” oraz „Dagen Før” (z gościnnym udziałem wokalistki Stine Bramsen) to rzeczy skrojone pod stacje radiowe, które – po wysłuchaniu wszystkich 14 kompozycji – trochę nie pasują do konceptu i odstają od pozostałych utworów. Na pewno jednak nie można im odmówić przebojowości (z tego zresztą Volbeat jest powszechnie znany) i letniego klimatu. W takiej aurze sprawdzą się znakomicie.
Dlatego też jeszcze większe wrażenie robią numery w stylu „The Sacred Stones” czy „Shotgun Blues”.
To iście metalowe petardy, które – w porównaniu z wcześniej wymienionymi utworami – brzmią, jakby co najmniej inny zespół je wykonywał. A cały czas mamy do czynienia przecież z Volbeatem. Pierwszy to ukłon w stronę Black Sabbath z okresu, w którym wokalistą był Ronnie James Dio (ten niepokojący klimat wywołujący ciarki na całym ciele), a drugi napędza świetna partia perkusji.
Jednym z najlepszych momentów „Servant of the Mind” jest z pewnością „Say No More”, który wita nas niby prostym, ale jakże skutecznym riffem.
To szkoła Metalliki, co do tego nie mam wątpliwości. Zresztą, w pewnym momencie Michael Poulsen rzuca „Jump in the fire” z hetfieldowską manierą. Przypadek? Nie sądzę. Wyróżnia się także „Becoming”. To prawdopodobnie najcięższy (i najszybszy) utwór w historii grupy. Przez chwilę pomyślałem, że ktoś podmienił mi płytę. Warto wspomnieć, że został on zadedykowany Larsowi LG Göranowi Petrovi, wokaliście Entombed, który zmarł w marcu ubiegłego roku. Początek i koniec to iście deathmetalowa jazda bez trzymanki. Poza tym mamy chociażby utrzymany w średnim tempie „Temple of Ekur” czy „The Devil Rages On”, który sprawdziłby się w repertuarze Elvisa Presleya, gdyby Król był… „na sterydach”.
Muzycy Volbeat na nowym albumie nie pozwalają się nudzić słuchaczowi.
Choć „Servant of the Mind” trwa ponad godzinę (w sumie długo, jak na dzisiejsze standardy), to czas przeznaczony na obcowanie z tym krążkiem bardzo szybko mija. Panowie dopieścili ten materiał. W obrębie danej kompozycji dzieje się naprawdę sporo. Grupa wyskakuje z rożnymi motywami, ale – co istotne – układa je w logiczną całość. Elementy pasują do siebie i to jest najważniejsze. Wystarczy przywołać „Lasse’s Birgitta”, bo to idealny przykład. Kto by przypuszczał, że zespół Volbeat w swoim dorobku będzie miał kompozycję trwającą prawie osiem minut? Pewnie nikt, a jednak się udało!
To prawdopodobnie największe pozytywne zaskoczenie 2021 roku.
Kiedy myślałem na początku grudnia, że nic w czołówce moich ulubionych płyt nic się nie zmieni, Michael Poulsen i spółka tylko się uśmiechnęli i postanowili trochę namieszać we wspomnianym zestawieniu. Volbeat dołożył konkretnie do pieca. „Servant of the Mind” to niewątpliwie jedna z najmocniejszych pozycji w ich dyskografii. Dwa kluczowe elementy ich twórczości – ciężar i przebojowość – zostały na tym krążku wymieszane w idealnych proporcjach. Są siarczyste riffy, perkusja wbijająca w ziemię, ale także melodie, od których trudno jest się uwolnić. Czego chcieć więcej?
Ocena ( w skali od 1 do 10 ) 8 bomb
💣 💣 💣 💣 💣 💣 💣 💣
Szymon Bijak
Tracklista:
1. „Temple of Ekur”
2. „Wait a Minute My Girl”
3. „The Sacred Stones”
4. „Shotgun Blues”
5. „The Devil Rages On”
6. „Say No More”
7. „Heaven’s Descent”
8. „Dagen Før” (featuring Stine Bramsen)
9. „The Passenger”
10. „Step Into Light”
11. „Becoming”
12. „Mindlock”
13. „Lasse’s Birgitta”
Ten post ma jeden komentarz
Świetny album lepiej się go słucha od nowego krążka Metalliki który nuży