IKS

Inside Seaside | 09-10 listopada 2024 | Gdańsk, festiwal [Relacja]

inside-seaside-relacja

Kraków może zazdrościć Gdańskowi nie tylko dostępu do morza i czystego powietrza, ale też kolejnego, po Mystic, świetnego festiwalu muzycznego zrobionego z głową i sercem. Druga edycja Inside Seaside nie bez powodu przyciągnęła tłumy słuchaczy. O tym, że impreza zakończyła się ogromnym sukcesem świadczy nie tylko frekwencja i dziesiątki pozytywnych komentarzy ze strony publiczności i artystów, ale fakt że bilety early bird na kolejną edycję wysprzedały się w rekordowym czasie kilkudziesięciu minut (i to bez trąbienia o rozpoczęciu sprzedaży na prawo i lewo!). Ale nic nie dzieje się bez powodu! Poniżej moje przemyślenia na temat tego, co wpłynęło na sukces festiwalu oraz relacja z tych dwóch jesiennych dni po brzegi wypełnionych muzyką.

Inside Seaside jest swoistym ewenementem nie tylko w Polsce, ale też w tej części Europy. I nie chodzi mi o fakt, że na jesień i zimę nie ma festiwali- wręcz przeciwnie, jest ich cała masa! W większości przypadków dostajemy jednak kameralne, klubowe imprezy nastawione na muzykę eksperymentalną, jazz czy elektronikę. W Polsce mamy kilka wydarzeń cieszących się uznaniem i trzymających naprawdę wysoki poziom. Mowa tu między innymi o Unsound, AvantArt czy Ars Cameralis. Te wymienione to tylko wierzchołek góry lodowej, bo imprez o podobnym profilu jest znacznie więcej. Jeżeli jednak dokładnie przyjrzymy się plakatom, w Europie w sezonie jesienno-zimowym trudno znaleźć festiwal nastawiony na mainstremowych wykonawców zorganizowany w podobnej skali jak (nawet średniej wielkości) letnie festiwale. Inside Seaside celuje wysoko i chociaż oczekiwania fanów były ogromne, z perspektywy kilku tygodni od wydarzenia, można śmiało powiedzieć, że II edycja sprostała praktycznie wszystkim z nich! Co więcej, wygląda na to, że dostaliśmy pierwszą tej skali imprezę w naszej części Europy, która rozmachem dorównuje letnim festiwalom!

 

IDLES na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Sukces II edycji Inside Seaside, na którym w tym roku bawiło się kilkanaście tysięcy osób, zależał od kilku czynników. Na pewno jednym z nich był termin imprezy przypadający na długi weekend listopadowy. Kolejnym dużym plusem jest lokalizacja. Mowa tu zarówno o Gdańsku, atrakcyjnym z punktu widzenia turystyki, ale też samym miejscu gdzie odbywały się koncerty, czyli  AmberExpo. Olbrzymie hale wystawowe rozwiązały  jeden z kluczowych problemów plenerowych imprez letnich, o którym trudno zapomnieć.

Na przełomie czerwca i lipca wystarczyło otworzyć losowy portal piszący o muzyce, by usłyszeć o kolejnych klęskach żywiołowych przetaczających się przez europejskie festiwale. Praktycznie na całym kontynencie odwołano dziesiątki imprez, a wiele z nich zostało zakłóconych przez ulewy, trąby powietrzne i innego rodzaju anomalie pogodowe. Inside Seaside odbywa się w zamkniętej przestrzeni, co w całości rozwiązuje problem pogody (niezależnie od tego, czy impreza odbyłaby się w połowie lata czy w zimie!). Do tego dochodzi dostępność infrastruktury, takiej jak parkingi, komunikacja miejska czy toalety. Każdy, kto przez wakacje regularnie korzystał z toi toi wie, o czym mówię. Jakość toalet w Amber Expo to prawdopodobnie najbardziej nieoczywisty skarb tego festiwalu (Szkoda, że nie udało się zaprosić Kim Gordon, bo ona dałaby realną ocenę – każdy, kto śledzi jej Instagram wie, o czym mówię).

 

Ważną częścią imprezy był cały program poboczny odbywający się równolegle do części muzycznej. Festiwal poza koncertami wypełniała cała masa wydarzeń towarzyszących. Targi plakatu, kino (z naprawdę fajnym repertuarem), instalacje artystyczne oraz szereg paneli dyskusyjnych organizowanych przez radio 357. I tutaj pojawia się jeden z tych drobnych „ale”. Idea była dobra, ale ogromne zainteresowanie panelami powodowało powstawanie zatorów w wąskich gardłach i przejściach obok stref, gdzie były prowadzone rozmowy. Bywało to momentami bardzo uciążliwe. Z drugiej strony, przestronność hal AmberExpo sprawia, że ten problem jest łatwy do wyprostowania przy okazji kolejnych edycji.

 

THE LAST DINNER PARTY na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Jednak, to co najważniejsze na każdym festiwalu muzycznym to line up! A ten, który posiadała tegoroczna edycja Inside Seaside prezentował się wyjątkowo dobrze. Praktycznie wszystkie festiwale (w szczególności te odbywające się w okresie letnim, w którym konkurencja i popyt na tego typu imprezy są największe) muszą dwoić się i troić, żeby przyciągnąć jak największą publiczność. Inside Seaside ma tę przewagę , że na jesień jest praktycznie jedyną imprezą tej wielkości w Polsce i jedną z niewielu w Europie. Z podobnych wydarzeń w roku 2024 wysypała się zimowa odsłona Primavery (Weekender), a Pitchfork w całości przeszedł do klubów. Odbywający się w ten sam weekend holenderski Le Guess Who? z roku na rok coraz mocniej się radykalizuje w stronę muzyki world i eksperymentalnej (o cenach zakwaterowania nawet nie wspominam). Może się wydawać, że dla Inside Seaside – świeżego festiwalu z wielkimi ambicjami, sprawa jest prosta…  konkurencja jest niewielka, wystarczy tylko ułożyć line up, który przyciągnie słuchaczy, w tym tych zagranicznych.

No właśnie… Paradoksalnie nie zawsze jest to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Zaproszeni artyści muszą się „sprzedać”. Promotorowi zależy, żeby ściągnąć jak najwięcej osób i jak najdłużej zatrzymać ich na festiwalu. Przykładowo, sposób w jaki Open’er czy Off przyciąga słuchaczy polega na odmładzaniu publiczności. To bardzo często kończy się tym, że na koncertach brylujących na tik toku gwiazd, część starszej publiczności czuje się jak dzieci we mgle albo (przytłoczona ilością wykonawców z przydomkiem „Young”) postanawia dać sobie spokój z daną imprezą. W kontekście próby zadowolenia kilku pokoleń słuchaczy najlepiej wypadają imprezy nakierowane na konkretny gatunek. Jeżeli ktoś lubi elektronikę, to na Tauron Nowej Muzyce czy Audioriver będzie bawił się świetnie niezależnie od wieku. Podobnie ma się sprawa z metalem – tutaj wachlarz imprez jest nawet większy. Inside Seaside na swoim plakacie znalazł złoty środek. Łączy wiele różnych gatunków, ale robi to w bardzo przemyślany i kontrolowany sposób.

 

BLACK PUMAS na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Na wstępie powiem, że to nie jest tak, że wszyscy zaproszeni wykonawcy mi się podobali, wręcz przeciwnie. Trudno nie stwierdzić, że część plakatu Inside Seaside przypominał Męskie Granie. Należę do tego grona, które nie przepada za tym tworem. I chociaż sam trzymam się od tego cyklu imprez z daleka, to muszę przyznać, że z biznesowego punktu widzenia to strzał w dziesiątkę, który przyciąga całą masę ludzi jak magnes.

I tak, na koncertach polskich gwiazd ŻYWCEM wygrzebanych z lineupu Męskiego Grania, takich jak Artur Rojek, Vito Bambino czy Darii ze Śląska, tłum był większy niż na większości zagranicznych wykonawców (headlinerów wliczając). Festiwal musi zarabiać, a przyciągnięcie wielkomiejskiej publiczności, którą wychowało sobie Męskie Granie to gwarancja, że tak będzie. Mimo, że druga połowa line upu to mieszanka najróżniejszych gatunków, od punka przez soul, rock , elektronikę, jazz, wykonanych przez artystów z różnych zakątków świata (od USA przez Islandię, Polskę po Australię), to mam wrażenie, że to właśnie polski mainstream w dużej mierze stał za sukcesem frekwencyjnym festiwalu. Chociaż, nie jestem fanem takiego grania, to uważam, że zostało ono bardzo ładnie wkomponowane w line up. Do tego stopnia, że nawet ktoś, kto nie przepada za polską muzyką popularną, był w stanie znaleźć godną alternatywę! Z moich obserwacji jawi się jeszcze jedna prawda. Inside Seaside postawił na nieco starszego słuchacza i wydaje mi się, że ta decyzja okazała się trafna. Wszak ogromna impreza wycelowana w młodszego odbiorcę odbywa się w sąsiadującej Gdyni, więc fajnie, że ktoś zadbał też o millenialsów.

 

DZIEŃ PIERWSZY

 

Festiwal otworzył koncert formacji Rusted Teeth, Jestem w stanie zrozumieć fascynację zespołu albumami, takimi jak „Black Parade” czy „American Idiot”, które osobiście bardzo lubię, ale do dziś nie mogę rozgryźć dlaczego zespół komunikował się z publicznością po angielsku. Grupa z Białegostoku nie przekonała mnie do siebie mimo, że do muzyki emo mam bardzo duży sentyment (ale chyba w inny sposób postrzegamy ten gatunek). Znacznie lepiej wypadł Skubas, którego występ zainaugurował program największej ze scen. Przyznam się, że poszedłem na ten koncert trochę na przeczekanie i bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Był to naprawdę szczery występ bez zbędnego gwiazdorzenia. Nawet trochę żałowałem, że musiałem wyjść przed końcem, by zdążyć na wyczekiwany przeze mnie JAD.

 

SKUBAS na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

„Strach”, debiutancka płyta JAD’u trwa zaledwie 13 minut. Na drugim krążku widać pewien progres, bo mamy już 17 minut materiału (należy dodać, że obie mają po 10 utworów). Trudno mi zliczyć, ile kawałków zagrała formacja podczas swojego występu, ale każdy z nich był jak cios obuchem w łeb.

JAD nie owija w bawełnę, nie stara się kombinować, grają prosty, brudny punk, tak, jak grało się trzydzieści – czterdzieści lat temu. Wszystko odbyło się jak należy, nie zabrakło pogo ani krytyki rasizmu i ksenofobii. O tym, jak bardzo mi się podobało może świadczyć fakt, że jadąc na festiwal chciałem kupić sobie koszulkę IDLES, a skończyło się na tym, że wróciłem z t-shirtem Jadu. O jedno mam tylko żal… gdy publika wywoływała grupę po zakończeniu ich koncertu, nie dano im zagrać ani jednego bisu… przecież trwałoby to pewnie mniej niż minutę… a ile dałoby radości.

 

Gdy Jad opuścił Upstage, najmniejszą z trzech scen, ale zarazem taką, do której najtrudniej było się dostać, postanowiłem nie ryzykować i spokojnie poczekać na Sprints. Kwartet z Dublina w styczniu tego roku wydał swoją debiutancką długogrającą płytę „Letter to Self”. I chociaż może nie jest to materiał szczególnie odkrywczy, to ma w sobie to coś, co sprawia, że trudno wyrzucić te kawałki z głowy. Sprints to kolejna post-punkowa irlandzka formacja po Fontaines D.C., The Murder Capital czy Gilla Band, szturmem podbijająca Europę. Zresztą, Daniel Fox, basista tych ostatnich jest producentem „Letter to Self”. Koncert rozkręcał się ślamazarnie, ale od singlowego „Heavy”( zagranego jako piąty w kolejności) nabrał rozpędu, którego nie stracił aż do samego końca.

 

THE LAST DINNER PARTY na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Mało brakowało, a koncert kolejnego wykonawcy – The Last Dinner Party mógł nie dojść do skutku. Zespół na kilka dni przed festiwalem ogłosił, że po wielu miesiącach w trasie, nie jest w stanie dłużej jej kontynuować i odwołuje część występów. Po chwili nerwów okazało się, że gdański koncert odbędzie się zgodnie z grafikiem (po nim grupa zagrała jeszcze tylko w Pradze). Trzeba przyznać, że organizator miał dużo szczęścia i wszystko dobrze się skończyło.

Patrząc na TLDP dostajemy książkowy przykład zespołu, który w ciągu zaledwie kilku miesięcy z grania w małych klubach przeskoczył do gigantycznych hal, a wzrost popularności, jaki zaliczył, przerósł oczekiwania wszystkich, a najbardziej ich samych. The Last Dinner Party tworzą muzykę, którą już każdy gdzieś słyszał. Jest tu trochę Fleetwood Mac, trochę Kate Bush, Queen, Bowiego i Florence Welch. Złośliwi mogą powiedzieć, że to taka żeńska Gretta Van Fleet. Ja jednak będę się upierał, że w szczególności na żywo muzyka TLDP broni się bardzo dobrze. No i to, co najważniejsze, zespół wylansował kilka całkiem niezłych przebojów, których nie mogło zabraknąć na ich pierwszym polskim koncercie. Mowa oczywiście o „Sinner” i zamykającym set „Nothing Metters” odśpiewanym wspólnie z publicznością. The Last Dinner Party widziałem drugi raz w ciągu pół roku i faktycznie wzrost ich popularności z dnia na dzień jest fascynujący i trudno się dziwić, że mógł przytłoczyć osoby w tak młodym wieku. Czekam z wypiekami na twarzy czy zespół przejdzie próbę drugiego albumu. Mam co do tego pewne wątpliwości, bo zapowiedź zagrana na koncercie, w postaci kawałka „Big Dog”, mnie nie porwała. Nasza recenzja ich debiutanckiego albumu TUTAJ

 

Kevin Morby, jak sam przyznał uwielbia grać w naszym kraju i jest u nas trzeci rok z rzędu. Miałem przyjemność zobaczyć jego występ zarówno na festiwalu (Opole), jak i w klubie (Kraków). Szkoda, że podczas tej trasy po Europie wystąpił w okrojonym składzie w stosunku do poprzednich wizyt. Był to przyzwoity występ, jednak z tych, które widziałem podobał mi się najmniej. Mogło to mieć związek z faktem, że setlista za każdym razem była bardzo zbliżona. Po raz kolejny usłyszałem między innymi „This Is a Photograph”, „Rock Bottom”, „Wander” czy „City Music”. Mimo to, jeżeli Morby wróci do Polski za rok, z pewnością po raz kolejny wybiorę się na jego występ, bo w kategorii tego typu songwritingu nie ma on sobie równych. Może wreszcie uda mi się usłyszeć na żywo ulubione „Come to Me Now”. Przy okazji, zachęcam do sprawdzenia twórczości ukochanej Kevina, ukrywającej się pod pseudonimem Waxahachie, której ostatni album to jedna z lepszych płyt nagranych w 2024 roku!

 

IDLES na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Idles, headliner pierwszego dnia festiwalu zagrali koncert, o którym mówiło się najwięcej i chyba powiedziano już wszystko. Grupa udowodniła, że jest w szczycie formy, zarówno koncertowej, jak i twórczej.

Ich ostatnia znakomita płyta „Tankg”, o której pisałem tutaj , na żywo brzmi jeszcze lepiej. „Gdańsk bez G i K daje DANCE”- wykrzyczał ze sceny Joe Talbot , nawiązując do nazwy singlowego kawałka „Dancer”, (na którym gościnie pojawili się James Murphy oraz Nancy Whang z LCD Soundsystem), ale zapadających w pamięć momentów było znacznie więcej. Wspólne wyrażanie „miłości” do brytyjskiej monarchii i crowd surfing członków zespołu to tylko niektóre z nich. Opisanie tego koncertu mija się z celem. Każdy, kto był, ten wie, a kto nie dojechał do Gdańska koniecznie musi łapać zespół w 2025 roku. O takich headlinerów warto walczyć!

 

Pierwszy dzień imprezy zamknął pochodzący z Australii Ry X. Stwierdzenie, że sprawdził się on tylko jako wyciszenie po niezwykle ekspresyjnym występie Idles byłoby niesprawiedliwe. Ry X wystąpił wspólnie z kwartetem smyczkowym, który sprawił, że muzyka artysty brzmiała niezwykle elegancko. Koncert godnie zamknął pierwszy dzień imprezy i nawet jestem w stanie zrozumieć głosy, że dla części słuchaczy to właśnie on był najciekawszym punktem soboty. Należy wspomnieć, że Ry X  w połowie występu urządził serię Q&A , gdzie publiczność mogła zapytać, o co chciała. Takiej ciekawostki jeszcze na żadnym festiwalu nie widziałem.

 

RY X na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

DZIEŃ DRUGI

 

Po przyjemnym otwarciu drugiego dnia w postaci niezobowiązującego koncertu młodziaków z Sad Smiles (porozumiewających się z publicznością w języku polskim) wybrałem się, by sprawdzić o co tyle szumu z tą Darią ze Śląska. I po jej występie na Inside Seaside … dalej nie wiem. Może to kwestia licznych skojarzeń z Brodką, jakie same nasuwały się podczas występu artystki, a może podświadomie czułem, że ta muzyka bardziej pasowałaby do dusznego i ciasnego klubu – wtedy jej odbiór mógłby być inny. Tego wieczoru niestety Daria ze Śląska mnie nie kupiła… i całe szczęście, bo dzięki temu trafiłem na jeden z lepszych koncertów na festiwalu. Nasza recenzja ostatniej płyty Darii TUTAJ

 

KASIA LINS na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Kasię Lins polecało mi wcześniej kilka osób, ale do tej rekomendacji podchodziłem opieszale. Płytę „Omen” nawet kiedyś przesłuchałem, ale nie poświęciłem jej wtedy tyle czasu, ile wymagała.

Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to niesamowita oprawa sceny. Z tyłu zawisł ogromny nóż nawiązujący właśnie do płyty „Omen”, której rozszerzona wersja lada dzień ujrzy światło dzienne. Setlista w całości oscylowała wokół tego wydawnictwa. Poza kompozycjami znanymi z podstawowej wersji usłyszeliśmy jeden dodatkowy utwór „Trucizna”. Widać, że Kasia Lins jest perfekcjonistką i było to czuć w najdrobniejszych szczegółach występu. Gęsty, iście filmowy klimat znany z płyty, wylewał się ze sceny… i na każdym poziomie trzymało się to kupy. Materiał źródłowy z wybitnego „Omena”, w wersji na żywo brzmiał jeszcze bardziej przejmująco i intrygująco. Z pewnością jest to zasługa samej Lins (która miała naprawdę świetny i oryginalny pomysł na album), ale też całego zespołu z Karolem Łakomcem na czele. Instrumentalnej głębi nadały między innymi gitarowe partie Łakomca (nasz wywiad z Karolem TUTAJ), saksofon czy fragmenty zagrane przez Kasię na fortepianie. Cieszę się, że dzięki Inside Seaside miałem okazję odkryć ten album, bo zdecydowanie jest to jedna z bardziej pomysłowych i lepszych wydawnictw, jakie powstały na polskiej ziemi w ostatnich latach! Jeżeli nie znacie, koniecznie sprawdźcie! A nasza recenzja tego wydawnictwa – TUTAJ.

 

KLAWO na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Sobota to dzień, który dla mnie stał pod szyldem odkrywania polskiej muzyki. Kolejny zespół, na który postanowiłem się wybrać to, obok wspominanych wyżej Jadu i Kasi Lins, przykład, że jeżeli tylko postanowimy przegrzebać się przez radiową papkę, odkryjemy multum mniej popularnych lokalnych zespołów, grających z pasją i pomysłem. I tak właśnie jest z muzyką Klawo. Ich koncert to prawdziwy kalejdoskop dźwięków spod szyldu jazzu, afrobeatu, funku z domieszką hip hopu i psychodelii. Może to kwestia tego, że grali u siebie (zespół pochodzi z Gdańska) ale było czuć wprost niespotykaną swobodę bijącą ze sceny, która udzieliła się wszystkim tym, którym udało się dostać do Upstage. Nasza recenzja ich debiutanckiego albumu TUTAJ

Warhaus, z którym tego samego dnia miałem przyjemność porozmawiać (wywiad do przeczytani TUTAJ), jest stałym gościem w naszym kraju i wyraźnie czuje się tu bardzo dobrze. Występ na Inside Seaside był wyjątkowy z dwóch powodów. Warhaus obecnie nie jest w trakcie trasy, więc przyjazd na festiwal był prawdziwą gradką dla fanów (prawdziwy „Exlclusive” Inside Seaside!). Po drugie, koncert poprzedzał premierę czwartego albumu artysty („Karaoke Moon” wydanej nakładem PIAS Poland). I chociaż nie usłyszeliśmy żadnych nowych kompozycji, to klimat płyty był wyczuwalny w aranżacjach starszych kawałków. Maarten Devoldere w wywiadzie udzielonym dla SztukMix, opowiadał, między innymi o jego miłości do naszej ojczyzny, eksperymentach z substancjami psychoaktywnymi oraz hipnozie, które wpłynęły na proces twórczy. Zachęcam do przeczytania rozmowy, bo z pewnością rzuci ona nowe światło zarówno na postrzeganie występu Warhaus na Inside Seaside, jak i odbiór „Karaoke Moon”

 

WARHAUS na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

W oczekiwaniu na headlinera dnia drugiego, postanowiłem sprawdzić pochodzącego z Islandii Daði Freyr. Był to jeden z tych wykonawców, który na płycie nie do końca mi się podobał. To, co zasługuje na uwagę, to niesamowite islandzkie poczucie humoru i pozytywna energia emanująca ze sceny. Może to przez osobowość artysty (uroczy akcent i zagadywanie publiczności w trakcie show!), ale kompozycje na żywo prezentowały się o wiele, wiele lepiej niż na płycie. Do dziś pluję sobie w brodę, że wyszedłem zająć miejsce na Black Pumas przed końcem występu Daði Freyr, bo jeżeli setlist.fm nie kłamie, to pod koniec swojego setu zagrał cover „Solo” Blanki … (tak, TEJ Blanki!)

Black Pumas wystąpili w naszym kraju po raz pierwszy. W poprzednich latach miałem w planach zobaczyć zespół dwa razy, ale oba z tych koncertów zostały odwołane. Tym bardziej oczekiwania były ogromne. Pierwsze, co trzeba powiedzieć głośno – Eric Burton ma nieoceniony talent i zdolności wokalne, które na żywo robią jeszcze większe wrażenie niż na płycie. Amerykanie udowodnili, że mimo tylko dwóch albumów na koncie, ich najwyższe miejsce na plakacie jest w pełni zasłużone. I chociaż w setliscie znalazły się kompozycje, które na płytach w ogóle mnie nie ruszają, to właśnie dzięki aranżacjom i talencie Burtona, na żywo zabrzmiały wyśmienicie. Koncert Black Pumas był też przykładem na to, jak dobrze może brzmieć dźwięk w Amber Expo. Zespół zakończył swój występ ukochanym przez fanów „Colours”, a ja ze swojej strony mogę dodać, że trochę żałuję, że polskiej publiczności nie było dane usłyszeć coveru „Fast Cars” z repertuaru Tracy Chapman, na który bardzo czekałem.

 

BLACK PUMAS na Inside Seaside Festival 2024. Foto. Adrian Kosiorek

 

Festiwal zamknął występ Kerala Dust. Formacja jest stałym gościem w naszym kraju, z roku na rok budując coraz większą rzeszę fanów (można było ich zobaczyć zarówno w klubach, jak i festiwalach). Wybór grupy na zakończenie imprezy było bardzo dobrym pomysłem. W ich twórczości muzyka elektroniczna miesza się z psychodelią i rockiem, a podczas wstępów na żywo ta mieszanka zyskuje dodatkowej głębi, o czym mogliśmy się przekonać w ostatniej godzinie Inside Seaside 2024.

 

Inside Seaside powróci do hali AmberExpo w 2025 roku. Organizator ogłosił datę kolejnej edycji, która przypada na weekend 8 i 9 listopada. II edycja zakończyła się ogromnym sukcesem frekwencyjnym i artystycznym, wiec zakładam, że przyszłoroczne wcielenie festiwalu będzie bezpośrednią kontynuacją wizji, jaką dostaliśmy w tym roku. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dla mnie Inside Seaside dołącza do grona tych kilku polskich festiwali zrobionych przede wszystkim z miłości i pasji do muzyki. Jest to impreza, która zgrabnie łączy kilka muzycznych światów, przez co jest w stanie spodobać się ludziom o najróżniejszych muzycznych preferencjach. Zakładam, że w 2025 roku ponownie będzie nam dane usłyszeć czołówkę polskiego mainstreemu (na co niekoniecznie czekam), ale głęboko wierzę, że plakat uzupełni śmietanka  rodzimych i zagranicznych wykonawców z pogranicza szeroko pojętej muzyki alternatywnej. Już nie mogę się doczekać pierwszych ogłoszeń!

 

Grzegorz Bohosiewicz

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Marcin

    Nene Heroine w pierwszym dniu dało popis gry na żywo. No ale ani słowa nie ma o tym w recenzji. Wiem, że nie da się wszystkich koncertów zobaczyć (trzy sceny), ale z „reporterskiego” obowiązku wypadałoby chociaż wspomnieć.

    1. Mariusz Jagiełło

      Trudno pisać o czymś czego się nie widziało 🙂 Grzesiek skupił się na koncertach, które widział.

    2. Grzegorz Bohosiewicz

      Zdaje sobie sprawę, że o części wartościowych zespołów/wykonawców, które pojawiły się na plakacie nie napisałem:( Ale takie uroki festiwalu- trzeba wybierać. Nie ośmieliłbym się opisywać koncertów na jakich nie byłem- bo mogłoby to być krzywdzące dla samych artystów… Wykonawcy których (mimo szczerych chęci) nie udało się zobaczyć to miedzy innymi Christian Lee Hutson, LOR , Hania Rani czy właśnie Nene Heroin. Jestem pewien, że na innym festiwalu uda się ich złapać . A wtedy z pewnością pojawią się w relacji (to mogę tu i teraz obiecać:)) . A koncertu Nene Heroin zazdroszczę. Płyta „mova” jest świetna !

Dodaj komentarz