Od kilku tygodni bez przerwy słucham „Lahai” i nie mogę wyjść z podziwu. Sampha wrócił po sześciu latach z solowym projektem, w międzyczasie występując w niezliczonych projektach jako gość, zdobywając rozgłos i uznanie w światku muzycznym. To, co robi jednak w swojej własnej działalności jest wzniesieniem się na zupełnie inny poziom. Nieograniczony ramami, narzuconymi przez artystów, z którymi współpracuje (a są to m.in. Beyonce, Drake, Solange, Kendrick Lamar), popuszcza wodze fantazji i tworzy coś, co zostaje na długo.
Na swoim drugim krążku Sampha kontynuuje kierunek artystyczny obrany przy okazji jego debiutanckiego krążka „Process” z 2017 roku. Mamy więc dużo elektroniki i szeroko rozumianego neo soulu z ogromną dawką eksperymentalnego R&B. Co ciekawe, w tym roku tego rodzaju klimaty są już i tak bardzo mocno obstawione. Nowe krążki L’Rain, Corinne Bailey Rae czy nawet Dave’a Okumu i Keleli świetnie wpisują się w trend znakomitego kombinowania z tym kulturowym dziedzictwem. „Lahai” jest więc krążkiem pełnym odważnych i niecodziennych rozwiązań, przy jednoczesnej ogromnej delikatności i wirtuozerstwie wokalnym Samphy. Usłyszymy trochę jungle, folku, inspiracji jazzowych czy brytyjskiego grime’u. Jednocześnie jest to jeden z najlepiej wyprodukowanych płyt, które miałem przyjemność słuchać w tym roku. Jeśli tak ma brzmieć nowa twarz alternatywnego R&B, to ja jestem, jak najbardziej „za”.
Może i nie znajdziemy tu tak wspaniałego hitu, jakim w 2017 roku okazał się być „(No One Knows Me) Like the Piano”, ale obydwa single, promujące płytę – „Spirit 2.0” i „Only” – są bardzo blisko tego poziomu. Na „Lahai” nie chodzi jednak o to, żeby zachwycać się pojedynczymi piosenkami. Jest w nim coś bardzo ortodoksyjnego w podejściu do artyzmu – ten album to całość, opowieść, która tworzy bardzo spójną i specyficzną atmosferę odprężenia, relaksu, dobrostanu, ale też potężnej dawki niepokoju, niepewności i refleksyjnych introspekcji. Mimo to, że w swojej wymowie jest ona bardziej optymistyczna niż na „Process”, Sampha, inspirując się swoim ojcostwem, dzieli się na „Lahai” swoimi przemyśleniami na temat życia – w tym właśnie bardzo przemieniającym człowieka kontekście.
Nie sposób nie wspomnieć też o tym, że płyta ta, dzięki swojemu charakterystycznemu brzmieniu i problematyce, bardzo umiejętnie flirtuje też z tematami świadomości rasowej i Afrofuturyzmu, który – mimo upływających dekad – wciąż zdaje się być bardzo aktualnym i atrakcyjnym motywem. Jego emancypacyjny charakter jest tu świetnie transponowany na to, co dzieje się w sferze muzycznej. Jeśli dodamy do tego marzycielski charakter, powracający motyw snu, duszy, wiary, wspólnotowości i – przede wszystkim – zniuansowanej, subtelnej, a jednocześnie wszechogarniającej miłości, to powstaje mieszanka, która nie tylko może poruszać muzycznie, ale stymuluje do samodzielnych refleksji w każdej minucie jej trwania.
Nie ma wątpliwości, że „Lahai” to wielkie osiągnięcie, jedno z najbardziej wartościowych w tym roku. Jej waga na pewno nie przełoży się na listy przebojów, sprzedane egzemplarze czy wielki rozgłos. To wydawnictwo, które imponuje w swojej subtelności, odwadze i sile przekazu, co wymaga dość sporego wkładu z naszej strony. Nie jest to prosta płyta, ale warto sprostać temu wyzwaniu.
Ocena: 6/6
Maciek Smółka
Lista utworów: Stereo Colour Cloud (Shaman’s Dream); Spirit 2.0; Dancing Circles; Suspended; Satellite Business; Jonathan L. Seagull; Inclination Compass (Tenderness); Only; Time Piece; Can’t Go Back; Evidence; Wave Therapy; What If You Hypnotise Me?; Rose Tint.
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: