IKS

Royal Blood – „Back To The Water Below” [Recenzja]

Brytyjski duet z Brighton mocno rozpoczął karierę w tym biznesie. W 2014 roku Mike Kerr i Ben Thatcher zadebiutowali krążkiem zatytułowanym – po prostu – „Royal Blood”, którego zawartość, choć odkrywcza pod żadnym pozorem nie była, to wpuściła do świata muzyki rockowej trochę świeżego powietrza. Miało być prosto, energiczne i bardzo przebojowo. To grupie Royal Blood się udało. W sierpniu przyszłego roku minie 10 lat od wydania wspomnianego albumu, do którego cały czas chętnie wracam. Tymczasem na rynku pojawił się właśnie czwarty studyjny krążek RB. Czy po „Back To The Water Below” też będę po latach z radością sięgał? Raczej w to wątpię…

Panowie z następcą „Typhoons” z kwietnia 2021 roku – jak widać – dość szybko się uporali. Tym razem Kerr oraz Thatcher postanowili sami, po raz pierwszy, zająć się produkcją swojego „muzycznego dziecka”. Zaszyli się w studiu nagraniowym i dali się nowym kompozycjom rozwinąć w naturalny sposób. – Myślę, że na tej płycie chodziło o to, by pozwolić pomysłom pójść tam, gdzie chciały. Jeśli była piosenka, która wzywała nas do zrobienia czegoś, co nie było typowe dla tego, z czego jesteśmy znani, to właśnie tam szliśmy – przyznał perkusista Royal Blood. Dodał także, że dzięki temu powstała płyta zróżnicowana, która jest niczym „rollercoaster”. Tak, na pewno duet na „Back To The Water Below” nie zamierzał się muzycznie ograniczać. Fani rockowego uderzenia będą pewnie ciut zawiedzeni, bo petard w stylu „Ten Tonne Skeleton” ze wspomnianego na wstępie debiutu, jest tu jak na lekarstwo.

 

Od razu zaznaczę, żebym został dobrze zrozumiany: cieszę się, że Royal Blood nie stoją w miejscu. Bo – prędzej czy później – dana formuła i tak by się wyczerpała. Po przesłuchaniu „Back To The Water Below” mam jednak wrażenie, że panowie Kerr i Thatcher nie do końca wiedzą, w którą stronę chcą pójść tak naprawdę. Próbują różnych opcji. ale niektóre drogi prowadzą, niestety, donikąd. Co mnie, jako fana Royal Blood, trochę martwi.

 

Otwierający „Mountains at Midnight” to ukłon w stronę miłośników rockowych fajerwerków. Muzycy witają słuchacza bez zbędnych wstępów, tylko od razu w sposób dość energetyczny. Nie ma udziwnień, jest tylko bas i perkusja. Nic więc dziwnego, że panowie wybrali tę akurat kompozycję na pierwszy singiel promujący „Back To The Water Below”. Może i wskazanie bezpieczne, ale jak najbardziej słuszne. Royal Blood mocniej dokładają do pieca także w „Tell Me When It’s Too Late” oraz „High Waters”. Mam jednak jedno „ale”. Brakuje mi w nich tego pierwiastka przebojowości. Gdyby te numery pojawiły się na hitowym debiucie to… odstawałaby poziomem od pozostałych kompozycji, tak po prostu.

 

 

Co mamy dalej? Jest pulsujący i utrzymany w średnim tempie „Shiner In The Dark”, który spokojnie odnalazłyby się na „Typhoons”. Choć pod koniec nie zabrakło także wyrazistej partii perkusji. Do worka, z napisem „liczy się groove”, wrzuciłbym jeszcze mało przekonujący „Triggers”. W mrocznym „Pull Me Through” charakteru całości nadaje fortepian, na którym gra Kerr. Wyszedł z tego w miarę solidny numer. Z kolei „The Firing Line” to już jazda psychodeliczna, a w refrenie słychać wyraźną inspirację Beatlesami. Duet wprowadził tu lekko senny klimat, który dochodzi do głosu także pod koniec albumu. Z tym jednym zastrzeżeniem, że taki patetyczny „There Goes My Cool” na dłużej w głowie nie zostaje (w dodatku brzmi jak uboższa wersja Kasabian), a „The Firing…” to jeden z moich ulubionych momentów czwartego studyjnego krążka Royal Blood.

 

W trakcie słuchania drugiej części „Back To The Water Below”, albumu notabene bardzo krótkiego (10 utworów, 31 minut muzyki), emocje siadają. Muzycy zwalniają – to jedno. Po drugie – poszczególne kompozycje zaczynają mi się ze sobą zlewać. Gdybyście mnie zapytali, co zapamiętałem z „How Many More Times”, odpowiedziałbym krótko, że niewiele. No cóż, przyjemny utwór, który ani nie ziębi, ani nie grzeje. I nie przeszkadza w trakcie wykonywania domowych obowiązków. Na szczęście, całość zamyka „Waves”. Z pozoru najdelikatniejszy fragment „Back To The Water Below”, który robi się nieco żywszy pod koniec, dzięki gitarze (tak, lider Mike Kerr również na niej zagrał) i podniosłemu klimatowi. Zakończenie na plus. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze tylko, że na albumie sporą rolę odgrywają inne instrumenty. Sporo tu fortepianu (wspomniany „Pull Me Through”, „The Firing Line”, „How Many More Times”, „There Goes My Cool”, „Waves”), nie zabrakło także skrzypiec i wiolonczeli (dwa ostatnie utwory na „Back To The Water Below”).

 

Niewątpliwie „Back To The Water Below” to najbardziej zróżnicowany album w dorobku formacji Royal Blood. Uważam, że to krok w dobrą stronę. Pod warunkiem, że utwory nie będą cierpieć na deficyt jakości. Niestety, na czwartym studyjnym krążku brytyjskiego duetu pojawiają się mielizny kompozycyjne. Dlatego też nie mogę stwierdzić, że „Back To The…” to wydawnictwo w pełni udane. Boję się trochę, co będzie dalej, dlatego że – patrząc na dyskografię RB –  z każdym kolejnym albumem jest gorzej. Oby panowie w przyszłości tę serię przerwali…

Ocena: 3,5/6

Szymon Bijak

Lista utworów: Mountains at MidnightShiner in the DarkPull Me ThroughThe Firing LineTell Me When It’s Too LateTriggersHow Many More TimesHigh Waters; There Goes My CoolWaves.

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz