IKS

Dominik Pajewski (Gorgonzolla) – rozmowa

Dominik-Pajewski-Gorgonzolla-wywiad

Dominik Pajewski, wokalista zespołu Gorgonzolla, redaktor prowadzący serwis EskaROCK.pl i sekretarz redakcji radiowej Eska ROCK. Album „Konsumpcja”, który Gorgonzolla wydała pod koniec 2019 roku, zdobył wiele wyróżnień i zaprowadził zespół na Pol’And’Rock Festival. Zespół obecnie pracuje nad trzecim krążkiem, o którym opowiedział mi Dominik, zahaczając też o tematy związane z jego pracą dziennikarską, byciem nierockandrollowcem, hip-hopie czy też sagą „ Gwiezdne Wojny”.

„Najbardziej rockandrollowe i buntownicze w nas jest to, że jesteśmy nierockandrollowi”- mówi Dominik Pajewski w rozmowie ze SztukMix.

 
– Aneta Ambroziewicz: Powiedziałeś mi kiedyś, że gdybyś miał taką możliwość, chciałbyś się utrzymywać z Gorgonzolli. Ale to było zanim zostałeś sekretarzem redakcji radiowej w Eska ROCK. Nie „wszyscy artyści to prostytutki”, ale utrzymywanie się z muzyki bardzo często ogranicza niezależność… Siłą Gorgonzolli jest autentyczność, w muzyce coraz rzadziej spotykana. Byłbyś w stanie z tego zrezygnować czy myślisz, że można to pogodzić?
 
– Dominik Pajewski: Myślę, że wszystko można pogodzić, jeśli bardzo się chce, tylko czasami trwa to dosyć długo. Działając już tyle lat z Gorgonzollą, nie idąc na kompromisy, doszliśmy do pewnych rzeczy, które myślę, że można nazwać osiągnięciami. Oczywiście, nie zmieniam zdania i gdybym mógł utrzymywać się z Gorgonzolli, byłoby to spełnienie wszystkich marzeń i wszedłbym w to. Jednak ciężko byłoby mi rozstać się z pracą dziennikarza muzycznego, bo kocham to, co robię. Łączę to wszystko od pięciu lat, pracując w Eska ROCK i jednocześnie działając cały czas z Gorgonzollą.
 
– AA: Czyli jesteś szczęściarzem, nie dość, że masz fajną pracę, to jeszcze śpiewasz w zespole, który ileś lat już istnieje i cały czas się rozwija – coraz więcej fanów, coraz lepsze koncerty, trzecia płyta w toku… Jak to wszystko ogarniasz? Nie masz dzieci. (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Z pewnością można powiedzieć, że jestem szczęściarzem, bo robię to, co kocham i z tego się utrzymuję. Jak to ogarniam? Wychodzę z założenia, że jeśli bardzo czegoś chcesz, na czymś Ci bardzo zależy, to dążysz do tego celu i nie patrzysz na zmęczenie, brak czasu czy brak snu. Jak już to zdobędziesz – satysfakcja jest kosmiczna i wtedy wiadomo, że warto było.
 
– AA: Bracia Figo Fagot, Łydka Grubasa, Kabanos, Nocny Kochanek, Luxtorpeda, Closterkeller to tylko część zespołów, z którymi graliście koncerty. Nie będę tu wymieniać, bo miejsca by zabrakło. Jaki zagrany koncert wspominasz najlepiej? Czy nie będziesz oryginalny i powiesz „na Woodstocku”, bo jak wszyscy wiemy – najlepsze koncerty to te woodstockowe. (śmiech)
– Dominik Pajewski: Może podzielmy to tak, że koncerty na Woodstocku/Pol’And’Rocku to wydarzenia nie do pobicia i one mają inną kategorię, inny kosmos. Z tych mniejszych niż wspomniany Pol’And’Rock – a nadal ogromnych – świetnie wspominam każdy nasz koncert. Wynika to z tego, że grając ze wspomnianymi przez Ciebie zespołami, od każdego czegoś się nauczyliśmy. To była lekcja pokory, tego, jak wszystko technicznie wygląda, jak produkcyjnie działa duże wydarzenie klubowe lub czasem mniejszy plener. Z pewnością w pamięci zostaną mi momenty z klubu Stodoła, gdy graliśmy przed Braćmi Figo Fagot, bo to było takie małe marzenie – stanąć na deskach właśnie tego klubu. Piotrek Połać (wokalista Braci Figo Fagot – przyp. aut.) powiedział mi, że nie zdarza się często, by supporty przed nimi były tak dobrze przyjmowane. Zagraliśmy z Braćmi Figo Fagot cztery świetne koncerty, gdzie publika nas kupowała od wejścia. Koncerty z Łydką Grubasa zawsze wspominam dobrze, bo to uśmiechnięta i kochana ekipa zajawkowiczów. Wydarzenia z Kabanosem to pierwsze nasze supporty przed dużym zespołem i pamiętam ten niepokój, bo to coś nowego. Z Nocnym Kochankiem bawiliśmy się świetnie i publika również. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Podsumowując – najlepszy z „niewoodstockowych” koncertów to jak na razie ten ze Stodoły.
– AA: Najlepszy koncert to taki, gdzie akustyk nie jest pijany ani naćpany, nie spóźnia się. Nie cierpisz tego…
– Dominik Pajewski: A istnieje ktoś, kto lubi takich gości? No dobra, pewnie są amatorzy grania, którzy wychodzą z założenia, że im bardziej hardcore’owo, ciężko i rockandrollowo, tym lepiej. My z takiego założenia nie wychodzimy i od pewnego czasu jeździmy z naszym dźwiękowcem – Mikołajem Żewierżejew, który jest niesamowitym profesjonalistą, a przede wszystkim naszym kumplem. To też bardzo ważne, by w ekipie, z którą tworzysz muzykę czy realizujesz koncert, czuć się dobrze. Powiedziałbym nawet, że u nas jest rodzinnie.
 
– AA: Po zejściu ze sceny – nie pijesz, nie palisz, nie zażywasz. Kiepski z Ciebie rockandrollowiec. (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Ja też nie jestem jakimś wielkim abstynentem, jeśli chodzi o alkohol, bo zdarza mi się go sporadycznie pić. (śmiech) Ale masz rację, przed koncertami i po koncertach nie mam w zwyczaju iść w melanż. Ja w ogóle mało imprezuję i pewnie kiepski ze mnie rockandrollowiec, ale nie boli mnie to. Bardziej bolałoby mnie, gdybym w wieku prawie 30 lat (to za chwilę wybije na liczniku), widział nawalenie się i pobudkę z kacem jako jedyną piątkową rozrywkę. Przestało mnie to bawić kilka lat temu. Zresztą – tak jest w Gorgonzolli – my lubimy się bawić, ale bardziej w swoim gronie, zaufanych ludzi na małej domówce, gdy nadarzy się okazja. Paradoksalnie najbardziej rockandrollowe i buntownicze w nas jest to, że jesteśmy nierockandrollowi. (śmiech)
 
– AA: A może już się zdążyłeś wybuntować i jeszcze nie wszedłeś w wiek 40+, gdzie koncerty (mam na myśli muzyków) są okazją do popicia i oderwania od rzeczywistości, bez jakichś większych ambicji artystycznych? Wszystko przed Tobą. (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Czy ja się zdążyłem wybuntować? Myślę, że tak, faza młodzieńczego buntu już dawno za mną. (śmiech) A co do tego, o czym wspomniałaś, o wchodzeniu w fazę 40+ i takim szukaniu odskoczni w piciu i przy okazji graniu koncertów – ja mogę tylko współczuć tego typu osobom, które po czterdziestce w tworzeniu muzyki upatrują ucieczki z domu, od obowiązków i jak koncert, to musi być alkohol i udawanie gwiazdy rocka. Przykre. Ale ani mnie, ani reszcie zespołu, nie grozi chyba takie coś. Zresztą połowa z nas ma dzieci, nasze partnerki szanują i doceniają to, co robimy, jednocześnie wspierając nas. To chyba najważniejsze w tej kwestii, ale i ogólnie we wspólnym życiu.
 
– AA: Siłą Gorgonzolli zdecydowanie są koncerty. To wtedy pokazujesz swoją niewyczerpaną energię i charyzmę, zarządzasz tłumem i sprawiasz, że po prostu nie da się usiedzieć w miejscu. Jak taki sceniczny zwierzak radzi sobie bez koncertów na żywo? Biegasz po domu i krzyczysz, zamiatając włosami podłogę? (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Dużo trenuję i spędzam czas na siłowni, dzięki temu jakoś ta energia ma swoje ujście. To jednak słaby zamiennik, bo koncertów mi brakuje i chciałbym zagrać cokolwiek, co nie jest wydarzeniem online.
 
– AA: No właśnie, energię da się jakoś wyzwolić. Kontaktu z publicznością nic nie zastąpi.
 
– Dominik Pajewski: Kontakt z publicznością to jest niepowtarzalna siła, bo ta energia od ludzi wraca na scenę, ze sceny idzie do ludzi i przez tę godzinę lub więcej jest to energetyczny obieg zamknięty. Mnie też brakuje tych wyjazdów, bycia w nowym mieście, grania pierwszy raz w jakimś klubie i gapienia się przez okno na puste pola, jadąc między miastami. Lubię patrzeć na taką bezkresną przestrzeń na trasie, gdzie nie ma bloków. Uspokaja mnie to bardzo mocno i jest w jakiś sposób inspirujące.
 
– AA: To, że straszna z Ciebie gaduła, wie każdy. Muszę Ci powiedzieć, że wolę Cię słuchać, jak gadasz (obojętnie, czy zawodowo robisz wywiady, mówisz o muzyce, czy bawisz się w stand-upera), niż jak śpiewasz. (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Nie dziwne, bo ja nie śpiewam, tylko drę japę, stąd mało śpiewu z mojej strony. Poważnie mówiąc, w Gorgonzolli od śpiewania i ładnych melodii jest Kinga – ona robi to świetnie. Ja bardziej melorecytuję i wydzieram się, chociaż na nowej płycie będę już ładnie śpiewał. Wynika to z tego, że rozwijam swój warsztat na tyle, na ile mogę – i widzę progres. Zresztą zawsze wychodziłem z założenia, że tacy wokaliści jak Kazik Staszewski, Ozzy Osbourne czy Till Lindemann ze swojego braku warsztatu zrobili atut i dziś nikt nie zastanawia się nad tym, czy oni mają skalę głosu taką czy ową. Oczywiście, nie śmiałbym się porównywać do takich legend, jakie wymieniłem, ale jest to pewnego rodzaju wyznacznik dla mnie. Autentyczność jest najważniejsza, i serce do tworzenia. A mówisz, że wolisz mnie słuchać, jak gadam o różnych rzeczach? To też miłe i dodaje skrzydeł. Bo jeśli ktoś chce słuchać dziennikarza, to ten chyba gada z sensem. Tak mi się wydaje.
 
– AA: Nie tylko dziennikarza. Jako stand-uper też, moim zdaniem, wypadłeś dobrze – ja się uśmiałam przy Twoich opowieściach z lat, gdy mieszkałeś na Grochowie. Czemu już tego nie robisz?
 
– Dominik Pajewski: Czemu nie mieszkam na Grochowie? Bo się przeprowadziłem. (śmiech) Tak poważnie – chciałem wrócić znowu do stand-upowego gadania, bo jakoś dzięki temu wywalam z siebie resztę złej energii, której nie udaje mi się wyrzucić na koncertach. Ja też stand-up traktowałem jako pewnego rodzaju terapię. Gdy pojawiła się „Konsumpcja”, miałem do wyboru – organizować nam koncert w weekend albo iść na open-mic. Gdy miałem iść na próbę w czwartek albo do Hard Rock Cafe na open-mic – wiadomo – wygrywała Gorgonzolla. Potem wybuchła pandemia i tyle z open-mic wyszło. Niech mnie nikt nie zrozumie źle, ja to robię z własnej woli, tylko zawsze w tych działaniach artystycznych Gorgonzolla będzie dla mnie najważniejsza. Poza tym gdybym olewał zespół, bo robiłbym stand-upy, to byłbym nie w porządku wobec reszty składu. Jednak mam dobrą wiadomość, bo moje stand-upowe działania w jakimś stopniu przeniosą się na YouTube. Odpalam w czerwcu swój kanał związany z muzyką, ale na luzie i trochę na wesoło. No i też kiedyś pewnie pojawię się na scenie jako stand-uper, na czystej zajawce.
 
– AA: Gorgonzolla to zespół grający muzykę raczej dla młodych ludzi. Gniewne teksty, szczery, energetyczny przekaz. Ile się zmieniło od pierwszego koncertu, jaki zagraliście? Gdzie widzisz siebie za 20 lat?
 
– Dominik Pajewski: Nie zgodziłbym się, że gramy TYLKO dla młodych, chociaż rzeczywiście najwięcej na nasze koncerty przychodzi młodych odbiorców. Tyle tylko, że to nie jest główna publika, bo pojawią się także nasi rówieśnicy i starsi. Wiesz, my gramy dla każdego, nie zamykamy się na żadną grupę. Od pierwszego koncertu zmieniło się absolutnie WSZYSTKO. Skład w zasadzie zmieniał się trzy razy, udoskonaliliśmy sprzęt, organizację, merch i promocję tego, co robimy. Pierwsze koncerty to była partyzantka, teraz zmierza to w kierunku pełnego profesjonalizmu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdzie widzę siebie za 20 lat? To jest bardzo trudne pytanie, bo w czasie pandemii ciężko powiedzieć, gdzie wszyscy będziemy za tydzień… Za 20 lat chciałbym dalej robić to, co kocham, mając obok bliskie mi osoby. A gdzie to będzie? Dowiem się za 20 lat. (śmiech)
 
– AA: Muzyka się trochę zmieni, tematyka utworów na pewno. Co Cię nakręca do pisania tekstów – pozytywne doświadczenia, spotkania, obserwacja otoczenia? Bo inspiracja traumatycznymi przeżyciami, charakterystyczna dla niektórych artystów, jakoś mi do Ciebie nie pasuje.
 
– Dominik Pajewski: A widzisz, tu się trochę mylisz, bo cała płyta „Eksploatowani” jest pełna tekstów o traumach, które gdzieś nas doświadczyły. Zresztą na „Konsumpcji” też jest kilka takich numerów, dobrym przykładem jest „Popiół”. Mnie osobiście inspiruje dużo rzeczy, czasami jest to otoczenie, czasami jakieś jednorazowe sytuacje. Innym razem Kinga przynosi jakiś tekst lub dwa zdania i z tego robimy cały utwór. Inspiracja jest wszędzie, trzeba się tylko rozejrzeć. Wiesz, myślałem też, że trzeci album będzie weselszy, ale jak widzę, w jaką stronę idzie praca, to wiem, że to nie będzie lekki album. Dalej będzie mocno i szczerze. Co mnie cieszy.
 
– AA: Metalowiec Dominik słucha też rapu, a jako dziennikarz muzyczny całkiem nieźle się na tym rapie zna. Jesteś jedyną osobą, której nie wyłączam, nie uciekam, gdy zaczyna mówić o tym gatunku muzycznym.
 
– Dominik Pajewski: Ze mnie żaden metalowiec prawdę mówiąc (śmiech). Serio wyrosłem z bycia twardogłowym metaluchem w okolicy 18 lat. A rapu słuchałem od zawsze, w zasadzie od dzieciaka. Czy się znam na tym? Trudno mi powiedzieć. Widzowie kanału Dzikie Ucho, gdzie czasami się pojawiam, twierdzą, że dużo wiem i przekonuję ich do tego gatunku. Zacznijmy od tego, że trzeba otworzyć sobie głowę i spojrzeć na ten gatunek jak na każdy inny. Wsłuchać się, co artyści mają do powiedzenia. Jak ci to podpasuje – super, chłoń dalej, jak nie – to nie przekonuj się na siłę, ale też szanuj. Takie mam podejście. No i znowu mi miło, bo jeśli dziennikarza dobrze się słucha i to jeszcze w temacie jego specjalizacji, to chyba gada z sensem. Podkreślam – CHYBA.
 
– AA: O tym, że nie „chyba”, a „na pewno”, świadczą między innymi Twoje wywiady z gwiazdami polskiej muzyki. Zazdroszczę rozmowy z Kazikiem i Kwiatem Jabłoni. Na pewno jest jakiś wykonawca, z którym chciałbyś zrobić wywiad.
 
– Dominik Pajewski: Chciałbym porozmawiać z Grabażem – to znaczy już z nim rozmawiałem, ale nie robiłem nigdy wywiadu. Gdy byłem dzieciakiem, to w kółko leciała u mnie Pidżama Porno. Zespół zresztą lubię do dzisiaj, a i Grabaż wydaje się ciekawym rozmówcą. Chętnie porozmawiałbym z Marylą Rodowicz – i chyba głównie w kontekście Agnieszki Osieckiej. Chociaż myślę, że tematy byłyby bardzo różne. Z hip-hopowych wykonawców – tutaj to mogę całą listę wrzucić. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy – i wydaje mi się, że się uda – to rozmowa z Tede, Sokołem, Peją i składem Pro8l3m, który nie za często udziela wywiadów. Myślę, że te rozmowy dojdą do skutku prędzej czy później. Z zagranicznych gwiazd to z pewnością Serj Tankian lub ktokolwiek z SOAD, tylko nie online, bo jak będę się widział z nimi na żywo, to mi podpiszą kolekcję wszystkich swoich wydawnictw. (śmiech)
 
– AA: Jak Gorgonzolla funkcjonuje w czasie pandemii? Kiedy ukaże się trzecia płyta?
 
– Dominik Pajewski: Jak każdy zespół, czyli marząc o koncertach. Tęsknimy za tym. Nie ukrywam też, że czas bez grania wykorzystaliśmy na zrobienie rzeczy, na które wcześniej nie było czasu. Wzbogaciliśmy naszą ofertę merchową, bo o to prosili nasi słuchacze. Wydaliśmy singiel „Popiół”, do którego zrealizowałem teledysk. W zasadzie zamknęliśmy tym klipem promocję albumu „Konsumpcja” i zabraliśmy się za nowy materiał. Mamy sześć numerów na nowy krążek, a pewnie dojedziemy do dziesięciu i w ten sposób będzie to komplet. Latem pojawi się pierwszy singiel, który lada moment nagrywamy. Nie ma co czekać. Jest czas wolny od grania na żywo, trzeba wziąć się za pracę w studiu. Pracujemy nad tym, by pojawiły się wersje akustyczne naszych numerów. Mamy odzew od ludzi, że im się to podoba.
 
 – AA: Zobaczyłam z ciekawości Wasz koncert akustyczny dla WOŚP-u. Szczególnie, że był nagrywany w Domu Kultury „Świt” na Bródnie, gdzie za dzieciaka oglądaliśmy przez niedomknięte drzwi sali kinowej „Pana Kleksa w kosmosie”. (śmiech) Mile się zaskoczyłam, wypadł bardzo fajnie.
 
– Dominik Pajewski: A dziękuję w imieniu całego zespołu i chyba głównie w imieniu naszego gitarzysty – Michała Szatanowskiego, który przekonywał nas już dużo wcześniej do tego typu grania naszych numerów. Jakoś nie podejmowaliśmy tematu, a gdy się nadarzyła okazja, to zagraliśmy, wyszło super, a Michał powiedział: „Mówiłem już dawno, by to zrobić!”. Miał rację, ale to nie dziwne – w końcu ma pseudonim Ekspert. (śmiech) W ogóle z akustycznymi numerami jeszcze się spotkamy, ale nic więcej nie mówię.
 
– AA: Star Wars to dla Ciebie całe uniwersum ze wszystkimi książkami, filmami, serialami mającymi chociaż najmniejszy związek z podstawowymi częściami czy tylko podstawowa seria pierwszych sześciu części?
 
– Dominik Pajewski: Star Wars to dla mnie całe uniwersum, które kocham od dziecka i mam do końca życia wytatuowane. Nie ukrywam jednak, że o trylogii Disneya wolałbym zapomnieć… To jedyne części sagi, które oglądałem raz w kinie i potem do nich nie wróciłem. Nie umiem się do nich przekonać. Za to serial „The Mandalorian” to absolutnie strzał w dziesiątkę! Widać, że jak Disney odda odpowiednim ludziom dany tytuł i się nie wtrąca – wychodzi coś dobrego.
 
– AA: O czym są według Ciebie Gwiezdne Wojny? O odkupieniu? O miłości ojcowskiej? O walce dobra ze złem?
 
– Dominik Pajewski: Dobre pytanie, bo oczywiście można tu wejść na drogę rozkmin filozoficznych, gdzie za chwilę ktoś się odezwie i powie, że to tylko maszynka do robienia kasy. Według mnie Gwiezdne Wojny są o walce dobra ze złem, na tle różnych wyborów, które często rzutują na całe nasze życie. Dla mnie to też zawsze była ucieczka w inny świat i za to kocham sagę, że dzięki niej mogę uciec od rzeczywistości.
 
– AA: Mam nieodparte wrażenie, że urodziłeś się co najmniej dziesięć lat za późno. Mój rocznik był świadkiem narodzin Twoich ulubionych kapel – System of a Down, Rammsteina, całego nu metalu… O grunge’u nie wspomnę, bo to raczej nie Twoje klimaty. Chodziłbyś na czwartkowe Hard Zone do „Parku”. Robiłbyś konkurencję dla swojego kumpla – Zenka. Żyć nie umierać! (śmiech)
 
– Dominik Pajewski: Zdecydowanie! Bardzo bym chciał urodzić się z dziesięć lat wcześniej i widzieć narodziny tych zespołów, ale grunge również! Nie jestem fanem, ale szanuję niesamowicie i na półce mam płyty Soundgarden, Pearl Jamu, Nirvany i Alice In Chains. Uważam, że wielką stratą dla muzyki jest fakt, że nie ma wśród nas Chrisa Cornella. Generalnie szkoda, że nie widziałem bardziej świadomie lat 90., bo byłbym też świadkiem pierwszego wybuchu hip-hopu na naszym rynku, a tak musiałem nadrabiać to później. (śmiech)
 
– AA: Mnie zawsze najbardziej kręciły lata 70. w USA, ale myślę, że ludzie przeważnie najbardziej związują się jednak z tą muzyką, której narodzin byli świadkami. Jak to wyglądało u Ciebie? Kogo z wykonawców (polskich i zagranicznych) lubisz i cenisz?
 

– Dominik Pajewski: Tutaj to jest cała lista do wymieniania, ale nie każdy wie, że jestem ogromnym fanem Black Sabbath i Ozzy’ego Osbourne’a. To jest zespół, który jest u mnie bardzo wysoko w prywatnym rankingu. To akurat nie zmieniło się od małolata. Jestem też ogromnym fanem Kasi Lins i uważam, że gdyby nie pandemia, Kasia miałaby sold-out za sold-outem i biłyby się o nią największe festiwale. Zresztą tego jej życzę, bo wrażliwość w jej muzyce jest bliska tej mojej, a Kasia to niebywały talent. Nie przetrwała u mnie miłość do death metalu, którym się gdzieś zajarałem w wieku 16-17 lat. Krótko to trwało i jakoś nie poczułem, że to moja muzyka. Ale wracam nie raz do niektórych zespołów i oczywiście niesamowicie szanuję gatunek, jak również wykonawców. Poza tym mało kto wie, że bliska mi jest scena reggae i też ją śledzę, chociaż nie tak bardzo na bieżąco. Fascynuje mnie postać Boba Marleya, nie tylko pod kątem muzycznym. O hip-hopie nie wspominam, bo o tym już byłotrochę, ale niezmiennie słucham starych wyjadaczy, jak: Sokół, Pezet, Peja, Tede, i nie przeszkadza mi to, że panowie się nie lubią. (śmiech) Z nowych graczy bardzo lubię Aviego i Louisa Villaina oraz wspomnianego już Pro8l3m. Szczególne miejsce ma u mnie skład WCK, który jest złożony z prawdziwych zajawkowiczów, obecnych na scenie od lat. Polecam ich ostatni album „Skład kru”. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, i każdy by się znudził tymi moimi wywodami. Ja mam bardzo otwartą głowę na muzykę i gdybym słuchał tylko jednego gatunku, to pewnie bym zwariował. (śmiech)

 
– AA: Dziękuję za rozmowę.
 
Rozmawiała: Aneta Ambroziewicz
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz