Druga połowa tego roku obfituje nam w powroty płytowe po długiej przerwie. Nie tak dawno recenzowałem na niniejszych łamach album The Mars Volty, teraz przyszła pora z kolei na Yeah Yeah Yeahs. Amerykańskie trio kazało swoim słuchaczom czekać na siebie aż dziewięć lat. Przez ten okres jednak muzycy YYY nie próżnowali. Charyzmatyczna wokalistka Karen O m.in. wypuściła solowy materiał i działała wspólnie z producentem Danger Mouse’m, gitarzysta Nick Zinner grał chociażby u Liama Gallaghera, natomiast perkusista Brian Chase swój wolny czas poświęcił tworzenie muzyki dronowej. Nadeszła jednak odpowiednia chwila, żeby znów wspólnie pokazać się pod sprawdzonym szyldem.
I tak oto pod koniec września na półkach sklepowych pojawił się piąty studyjny album „Cool It Down” (tytuł całości to ukłon w stronę The Velvet Underground), który jest najkrótszym dziełem w dorobku Yeah Yeah Yeahs, trwającym ledwie 32 minuty. Czy po przesłuchaniu, z tego powodu, odczuwa się lekki niedosyt? Nic z tych rzeczy. Liczy się bowiem jakość, a nie ilość. A na „Cool It Down” dużo dobrego się dzieje. Pierwsze wrażenie jest bardzo istotne, również w muzyce. Pod tym względem następca „Mosquito” rozpoczyna się wręcz idealnie. „Spitting Off the Edge of the World” (z gościnnym udziałem Perfume Geniusa) to strzał prosto w serce. Rozmarzony wokal i gitarowa ściana dźwięku sprawiają, że przenosimy się w zupełnie inny świat. No i jeszcze należy zwrócić uwagę na tekst – to ostrzeżenie przed katastrofą klimatyczną.
Otwieracz bije tylko jedna kompozycja z „Cool It Down”. Największy „highlight” skrywa się pod numerem trzy – mocno syntezatorowy „Wolf” z kapitalnym, symfonicznym refrenem, uderza z całą siłą. Wnikliwi słuchacze z pewnością usłyszą w warstwie słownej także nawiązanie do zespołu Duran Duran. Bez dwóch zdań – jest to jeden z najlepszych utworów, jaki słyszałem w tym roku.
Dalsza część recenzji pod utworem
Uwagę chciałbym zwrócić również na „Fleez” – jest funkowy bas, jest smakowity riff gitarowy. Ponadto Karren O raczy nas słodkim śpiewem. Mechaniczność połączona z tanecznością – tak w skrócie opisałbym ten numer. W tekście pojawia się nazwa amerykańskiej grupy ESG i, oczywiście, nie jest to przypadek. Ponadto na „Cool It Down” odwiedzimy, wraz z muzykami, krainę dream popu („Lovebomb”), nie zabraknie klimatów filmowych („Burning” z orkiestrową aranżacją) oraz takich, które ponownie zaproszą słuchacza na parkiet („Different Today”). Całość uzupełniają jeszcze: nostalgiczny i bardzo intymny „Blacktop” oraz zamykający „Mars”, który należy traktować jako swoistego rodzaju outro, w trakcie którego Karren O deklamuje swój wiersz.
Tworzeniu tych utworów towarzyszyło sporo dreszczy, łez i euforii, która nastaje, gdy ból mija i prawda wychodzi na jaw – napisała na swoim Instagramie wokalistka Yeah Yeah Yeahs. Mi podobne odczucia towarzyszyły w trakcie słuchania „Cool It Down”. To bardzo udany powrót grupy po dziewięciu latach. Pozostaje tylko krzyknąć „yeah!” i czekać na ogłoszenie koncertu Karren O i spółki w naszym kraju. Mam nadzieję, że polskie festiwale o tym zespole nie zapomną.
Ocena [w skali szkolnej 1-6] 5 kciuków w górę
👍👍👍👍👍
Szymon Bijak
Lista utworów:
1. Spitting Off the Edge of the World
2. Lovebomb
3. Wolf
4. Fleez
5. Burning
6. Blacktop
7. Different Today
8. Mars
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1