IKS

Warhaus – „Ha Ha Heartbreak” [Recenzja], dystr. Mystic Production

Za sukces, niezwykle popularnego też w naszym kraju belgijskiego zespołu Balthazar, w dużej mierze odpowiada duet Maarten Devoldere / Jinte Deprez. W przerwie od występów w swojej macierzystej kapeli, panowie aktywnie udzielają się jako artyści solowi.  Pierwszy z wyżej wymienionych, ukrywający się pod pseudonimem Warhaus, pod skrzydłami wytwórni PIAS, właśnie wydał swoją trzecią długogrającą płytę, przewrotnie zatytułowaną „Ha Ha Heartbreak”. I każdy, kto kojarzy twórczość Belga głównie z dusznym, niemalże filmowym klimatem, budowanym również dzięki wokalom poprzedniej partnerki artysty Sylvie Kreusch, może lekko się rozczarować. Bo jeżeli „We Fucked a Flame Into Being” i „Warhaus” opowiadały o  ślepej, namiętnej miłości, to „Ha Ha Heartbreak” jest dziełem o tym, co dzieje się po rozstaniu i jak radzić sobie z odejściem ukochanej osoby. Przez co stwarza zupełnie odmienny kontekst w stosunku do swoich poprzedniczek i przesuwa twórczość Maarten’a Devoldere’a w kompletnie inne rejony.

Na nowym albumie Warhaus nie usłyszymy Sylvie. Pustkę po niej da się wyczuć na każdym kroku, jednak  sposób, w jaki  Maarten  radzi sobie ze stratą, jest największym atutem wydawnictwa,  ale też świadectwem metamorfozy, jaką był zmuszony przejść. I chociaż dalej słychać charakterystyczny styl vintage znany z poprzednich albumów, jest on wyraźnie inny, jakby bardziej dojrzały, mniej nonszalancki, za to pełen niespotykanej wcześniej szczerości. Patrząc na okładkę, na której Maarten z rozpiętą koszulą, papierosem w ustach i swoim łobuzerskim spojrzeniem spogląda na słuchaczy, możemy wnioskować, że wszystko  będzie po staremu, jednak jeżeli zagłębimy się w materiał zawarty na płycie, od razu widzimy , jak bardzo różna jest od wszystkiego, co wcześniej stworzył Warhaus.

 

Otwierający album „Open Window”  zaczyna się stosunkowo niepozornie, ale gdy dołączają smyczki i pianino możemy poczuć majestat kompozycji. Zresztą to ogromne muzyczne bogactwo słychać w zasadzie w każdym z 10 utworów (w tym jednym instrumentalnym przerywniku). Jest to płyta wypełniona po brzegi wpadającymi w ucho refrenami, których wprost nie sposób wyrzucić z pamięci. Z drugiej strony czuć muzyczne inspiracje jazzowymi improwizacjami, które subtelnie wplecione w całość,  dodają albumowi klasy.

 

 

Na finalny wydźwięk dzieła na pewno miało też wpływ miejsce jego powstania. Demo „Ha Ha Heartbreak”  nagrano w pokoju hotelowym w Palermo na Sycylii, w zaledwie 3 tygodnie, gdzie artysta zamknął się z komputerem i gitarą, by ponownie poukładać swoje połamane po rozstaniu życie (serce). Część z tych oryginalnych nagrań trafiło na płytę. Jeżeli uważnie wsłuchamy się w końcówkę „Time Bomb”, podobno jesteśmy w stanie wychwycić dudnienie sąsiadów do drzwi, którzy uciszali Belga podczas wykrzykiwania końcowych wersów utworu, co sprawia, że kompozycja jest jeszcze bardziej prawdziwa i do bólu szczera.

 

Gra słowna zawarta w tytule „Ha Ha Heartbreak”, pokazuje na jakiej karuzeli emocji znalazł się  autor podczas tworzenia.  Obserwujemy najróżniejsze fazy godzenia się ze stratą ukochanej, od gniewu, wyparcia, po finalną akceptację i pewien optymizm, jaki z niej wynikł. Tą huśtawkę nastrojów słychać w kolejnych kompozycjach, takich jak „when i am with You”, które z założenia powinny być bardziej nostalgiczne, jednak mają w sobie zadziwiającą lekkość i wręcz zachętę do tańca. Gdzieniegdzie pojawiają się instrumenty dęte, jak na przykład w „Desire”, czy bardzo dobrym „Shadow Play”. Wokale, w których jeszcze dwa lata wcześniej pojawiłaby się Sylvie Kreusch zastąpiły chórki, wspaniale budujące dramaturgię. Maarten Devoldere  zawsze miał talent do pisania chwytliwych melodii, a na „Ha Ha Heartbreak” udowadnia , że  pomimo blisko dwóch dekad na muzycznym rynku i bolesnym rozstaniu, dalej potrafi robić to bardzo dobrze i  nie jest ważne, czy mówimy o Balthazar czy jego solowych dziełach. Zresztą, wiele motywów  na najnowszej płycie, może przywodzić pewne skojarzenia z „Sand”, indie-popowym, wydanym przed prawie dwoma laty albumie macierzystej kapeli Belga.

 

 

Na pierwszych dwóch płytach, pokochaliśmy Warhaus za szorstki, trochę niedbały i nonszalancki wokal  przynoszący na myśl Toma Waitsa, dopełniany przez delikatny śpiew Sylvie Kreusch. Gdy tej zabrakło, artysta musiał przedefiniować swój styl, dzięki temu jego śpiew stał się jakby bardziej staranny, a gdy dołożymy do tego bogatą warstwę muzyczną, całość brzmi niezwykle stylowo .Na „Ha Ha Heartbreak” artysta przenosi nas z zadymionych barów do eleganckich sal koncertowych, gdzie muzyka dalej brzmi jak z lat 60, ale jest dużo bardziej dojrzale.  Pisanie o rozstaniu to raczej oklepany temat i Warhaus niestety nie uniknął pewnych klisz i szablonów. Jednak w tym przypadku autor nie dał się złapać w pułapkę banału, w którą tak wielu twórców ze złamanym sercem wpadło. A jak materiał zabrzmi na żywo i czy na koncertach pojawią się jakieś stare kompozycje, w których pierwotnie śpiewała jego była partnerka, będziemy mogli się dowiedzieć już w marcu. Warhaus zapowiedział obszerną trasę koncertową na której uwzględnił też Warszawę.

 

Ocena (w skali szkolnej 1-6): 4 złamane serca

💔💔💔💔

 

Grzegorz Bohosiewicz

 

Lista utworów:

  1. Open Window
  2. When I Am With You
  3. It Had To Be You
  4. Time Bomb
  5. Desire
  6. I’ll Miss You Baby
  7. Mondello’s Melody
  8. Batteries & Toys
  9. Shadow Play
  10. Best I Ever Had

 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz