IKS

Tom Smith (Editors) [Rozmowa]

Po dwóch dekadach jako głos i twarz Editors – Tom Smith wreszcie zdecydował się na krok, na który fani czekali od lat. Dziś ukazuje się jego pierwszy w karierze solowy album „There Is Nothing in the Dark That Isn’t There in the Light” – płyta intymna, odważna i w pełni odsłaniająca autora, jakiego dotąd znaliśmy tylko częściowo. W szczerej rozmowie Tom opowiada o kulisach pracy nad solowym materiałem, wyjaśnia, skąd wziął się pomysł, by na moment odsunąć na bok kolegów z Editors i wejść w współpracę z Ianem Archerem. Rozmawialiśmy też o rodzinie, przemijaniu i tym, co daje mu siłę, gdy życie zaczyna rzucać kłody pod nogi. Artysta zdradził również swoje najważniejsze inspiracje – od Bruce’a Springsteena po R.E.M. – Wrócił też pamięcią do koncertu w Polsce, który zapamięta na całe życie, kiedy dzielił scenę z Kanye Westem. Nie mogło zabraknąć pytań o plany na przyszłość: nadchodzącą trasę Editors, solowy występ Toma w Warszawie i nową muzykę od jego macierzystego zespołu, która – jak się okazuje – jest już bliżej niż myślimy.

 

Grzegorz Bohosiewicz: Na początek cofnijmy się do roku 2021, gdy wspólnie z Andym Burrowsem wydałeś album o świetnym, zapadającym w pamięć tytule. Ten tytuł jest jednocześnie dość odważną deklaracją i brzmi „Only Smith & Burrows Is Good Enough”… Czy twój nowy solowy album też będzie wystarczająco dobry?

 

 

 

Tom Smith: Mam taką nadzieję! (śmiech) … Wiesz, uwielbiam tworzyć muzykę i pisać piosenki wspólnie z Andym. Przy okazji tamtej płyty towarzyszył nam taki kreskówkowy klimat, który ciągle się rozwijał. To zabawne, bo nagraliśmy ją tuż przed covidem, więc kiedy myślę o tej płycie i o tamtym wyjeździe…, bo nagraliśmy ją w Tennessee, w Ameryce[1], to mam przed oczami ten pięknie naiwny czas. A potem nagle skończyliśmy jej nagrywanie. Właśnie miała zostać wydana i wtedy świat się zmienił, a nasz żart już nie wydawał się taki śmieszny. (śmiech)

 

 

 

GB: “There Is Nothing in the Dark That Isn’t There in the Light” jest pierwszą płytą jaką wydajesz pod swoim nazwiskiem. Jak po tylu latach na scenie jest być ponownie debiutantem?

 

 

 

TS: Po tych wszystkich latach to całkiem fajne uczucie… tak… Nie będę kłamać, na początku to nie było częścią mojego wielkiego planu, żeby nagrać solową płytę. Wiesz, ten pomysł powoli narastał we mnie na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Ale to naprawdę ekscytujące i mam ogromne szczęście, że mogłem to zrobić. A co najważniejsze, nagrywanie jej sprawiało mi frajdę. Naprawdę jest super! To dobre uczucie, serio!

 

 

 

 

GB: Ale jest ono trochę inne niż przy okazji wydawania płyt Editors?

 

 

 

TS: Tak… Czuję, że nie mam przy sobie moich braci, którzy by mnie wspierali, żeby przejść przez to razem (śmiech) …

 

To trochę dziwne, wiesz, i widzę to, gdy trzymam płytę w ręku i widnieje na niej tylko moje imię i tylko moja twarz. Ale z drugiej strony to dobre uczucie, to osobista płyta. Szczera. Powodem jej powstania było to, że chciałem zrobić coś swojego – nie we współpracy. Piosenki, które napisałem, wydawały się odpowiednie, więc wydanie ich w formie solowej płyty było właściwym posunięciem.

 

Tom Smith, Foto. Materiały Prasowe PIAS

 

GB: Moim zdaniem ten album jest zupełnie inny niż płyty z dyskografii Editors czy twoich albumów z Andym Burrowsem. Weźmy na przykład ostatni album Editors, „EBM”, który bardzo lubię. Kawałki takie jak „Heart Attack” czy „Karma Climb” to prawdziwe hity, pełne energii, elektronicznych bitów. (nasza recenzja EBM tutaj) Wszystko na tym albumie jest tak intensywne, ale jednocześnie kompletnie inne od „There Is Nothing in the Dark That Isn’t There in the Light”. I moje pytanie brzmi: kiedy myślałeś o muzyce, która pojawi się na twoim debiutanckim solowym albumie, chciałeś zrobić sobie przerwę od takiego brzmienia i nagrać coś innego?

 

 

 

TS: „EBM” jest szczególnie intensywne, zgodzę się z Tobą. Ale uważam, że właśnie przez to ma w sobie coś wyjątkowego. Wszystkie okoliczności, które połączyły się z tą płytą, i wyjątkowa grupa ludzi zaangażowanych w jej nagranie wpłynęły na jej końcowy kształt. W nagrywanie „EBM” był zaangażowany Blanck Mass, brał też udział w pisaniu kawałków. Więc wiele na tym albumie pochodzi od niego. Oczywiście zespół też tam był i przy jej nagrywaniu mieliśmy kupę frajdy. Tak jak mówisz, jest intensywnie, głośno, i to jest całkiem niezłe doświadczenie! Koncerty, które graliśmy podczas trasy promującej, były naprawdę świetne. Jak mówiłem, temu albumowi towarzyszy unikalny zbiór okoliczności, dzięki którym powstał. Wiesz, jego tworzenie zaczęło się zdalnie podczas pandemii. Covid też jest jego częścią.

 

Ogólnie rzecz biorąc, jeśli pomyślę o każdej piosence Editors, którą kiedykolwiek wydaliśmy, to ich początek jest zawsze taki sam.

Wszystkie zaczynają się ode mnie, grającego na gitarze akustycznej albo siedzącego przy pianinie, i spisującego pomysły. Oczywiście dzieje się to razem z zespołem będącym zawsze gdzieś obok. To może być naprawdę długa podróż, bo wszyscy mamy swoje pomysły. Staramy się tworzyć rockową muzykę i być po prostu zespołem. Ale w wielu aspektach proces tworzenia każdej piosenki zaczyna się podobnie. Chociaż „There Is Nothing in the Dark That Isn’t There in the Light”, zwłaszcza w porównaniu z „EBM” – brzmi zupełnie inaczej, to proces tworzenia piosenek na oba z nich zaczynał się podobnie… Chciałem zrobić album, który lepiej odzwierciedla to, jakie są utwory w momencie, kiedy je piszę. Więc pod wieloma względami kompozycje z nowego albumu mają dużo wspólnego z piosenkami Editors, ale tym razem utwory nie przeszły aż tak długiej drogi.

 

 

 

GB: Zanim przejdziemy dalej, chciałbym podzielić się z Tobą pewnym przemyśleniem. Gdy pierwszy raz zobaczyłem tytuł płyty „w ciemności nie ma niczego, czego by nie było w świetle”, w pierwszym momencie pomyślałem o swoich dzieciach. Czasem, gdy próbują zasnąć…, ale nie mogą, bo wydaje im się, że jest jakiś potwór w szafie albo straszydło pod łóżkiem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten tytuł, nawet nie znając muzyki, pomyślałem, że ta fraza może mi pomóc, żeby stłumić ich lęki. Gdy zanurzyłem się głębiej w album, odkryłem znacznie więcej pięknych fragmentów, takich jak „Nie jesteś sam, kiedy jesteś samotny”. Bije z tej płyty pewne ciepło, podobne do tego bijącego z rodzinnego ogniska. Wiem, że jesteś rodzinną osobą, dlatego chciałem zapytać, jak i czy twoja rodzina i najbliżsi wpłynęli na ostateczny kształt albumu?

 

 

 

 

TS: Myślę, że jednym z motywów albumu jest pewnego rodzaju wspólna walka.

 

Kiedy w moim życiu robi się ciężko albo coś mnie przeraża, to ludzie, którzy są mi najbliżsi, pomagają mi przez to przejść. To może być moja żona, mogą to być moje dzieci, mogą to być bliscy przyjaciele. I ta świadomość, że gdy pojawia się konflikt czy lęk, to uświadamiasz sobie, że to właśnie najbliżsi ludzie pomagają ci przez to przejść.

Czasem to zabawne, bo nie potrafię zdecydować, czy „nic w ciemności nie jest inne niż w świetle” – jak mówisz, to brzmi jak coś, co mógłbyś powiedzieć dziecku. Ale nie wiem, czy w tej piosence mówię do kogoś innego, czy może próbuję pocieszyć sam siebie. Wiesz, śpiewam to do samego siebie. Myślę, że obie wersje są prawdziwe, szczerze mówiąc. Ten album dla mnie jako autora piosenek jest najbardziej osobistym, jaki kiedykolwiek zrobiłem. To nigdy nie będzie seria bardzo konkretnych wydarzeń z mojego życia – nie w ten sposób piszę piosenki. To raczej odbicie tego, jak myślę o różnych rzeczach, kiedy robi się trudno i co daje mi pocieszenie. A tak jak mówiłem – dają mi je ludzie, naprawdę, konkretni ludzie. Więc oczywiście na tej płycie są odniesienia do mojej rodziny.

 

 

GB: Jednym z producentów płyty jest Iain Archer, który wcześniej współpracował z Liamem Gallagherem czy Jake’em Buggiem. Jak duży był jego wkład w album i jak doszło do tej współpracy?

 

 

 

TS: Ian był częścią ekipy związanej ze Snow Patrol. Przez jakiś czas był nawet w zespole. Z Editors, jakieś 20 lat temu, zagraliśmy kilka koncertów ze Snow Patrol, więc zostaliśmy przyjaciółmi. Mamy też wspólnych znajomych, ale nigdy wcześniej z nim nie pracowałem. Mieszkaliśmy kiedyś w podobnej części Londynu, więc kiedy przy okazji rozmów o nowej płycie padło jego nazwisko, od razu mnie to zaciekawiło. W końcu mieliśmy już zalążek znajomości. Ale najbardziej intrygowało mnie to, że jest songwriterem, pisze piosenki z różnymi ludźmi – z młodymi popowymi gwiazdami, ale też z tymi starszymi – jak ja (śmiech). A ja pracowałem wcześniej z wieloma producentami, którzy tylko produkowali, ale niekoniecznie byli autorami piosenek. Z Ianem mogliśmy współpracować nad samym pisaniem piosenek. I było to coś innego niż zazwyczaj.

 

To było interesujące, a momentami też trudne, bo Ian naprawdę potrafił mnie dociskać przy niektórych tekstach i sprawiał, że musiałem o nich myśleć głębiej, bardziej niż zwykle. W Editors proces pisania tekstów leży tylko po mojej stronie i nikt specjalnie go nie kwestionuje.

 

A w zespole wszystko jest trochę przerysowane – jesteśmy głośnym rockowym zespołem, wiele rzeczy staje się bardzo efektowne i przekombinowane, przez co może są mniej osobiste, mniej… szczere, brak mi lepszego słowa. A wiedziałem, że na mojej solowej płycie chcę, by piosenki były bardziej osobiste, głęboko osobiste. I Ian pilnował, żebym trzymał kurs… naprawdę! Więc było bardzo miło mieć kogoś, z kim można pracować tak dogłębnie nad samym tworzeniem piosenek.

 

 

 

GB: Podoba mi się, że album ma filmowy klimat, to też zasługa różnych instrumentów jakie się pojawiają – trąbki, smyczki, pianino.

 

 

 

TS: Chciałem, żeby album był akustyczny. Chciałem, żeby ta płyta brzmiała surowo i oszczędnie. Po prostu czułem, że to dokładnie to, co chciałem osiągnąć na tym krążku. Jednak podczas całego procesu nagrywania ciągle pojawiały się pytania, kiedy chcemy rozbudować aranżacje, sprawić, żeby były bardziej złożone. Niezależnie od tego, czy chodzi o ścisłą aranżację, czy o perkusję, żeby poczuć się trochę jak zespół – tak było w utworze „Leave”. Ale ważnym dla nas było znalezienie równowagi, kiedy to robić, a kiedy nie. Myślę, że połowa albumu pozostała bardzo minimalna i oszczędna, a w drugiej połowie… cóż, nie przeszliśmy całkowicie „po bandzie”, ale trochę ją rozbudowaliśmy.

 

 

 

GB: Wspomniałeś też o stylu pisania piosenek, gdzieś w internecie znalazłem porównanie kilku utworów z płyty, takich jak „Leave”, do twórczości Bruce’a Springsteena czy Toma Petty’ego. Myślę, że to naprawdę niezłe porównanie…

 

 

 

TS: W lecie widziałem Bruce’a Springsteena na Anfield i miałem szczęście i okazję zobaczyć go kilka razy wcześniej. Jestem jego wielkim fanem. Tom Petty też – zawsze czułem więź z amerykańskim alternatywnym rockiem. Ci artyści mieli naprawdę duży wpływ na moje życie – R.E.M. byłby tu numerem jeden. Ale lubię posłuchać też Toma Petty’ego i „The Bossa”, i mnóstwa innych rzeczy. Nie dziwi mnie więc, że od czasu do czasu to na mnie wpływa i słychać to w piosenkach, które nagrywam w studiu.

 

 

 

GB: „Nebraska” to jeden z moich ulubionych albumów. Surowa i oszczędna…

 

 

 

TS: To dobra płyta, tak. Odważna, wiesz? To ciekawy, naprawdę interesujący album.

 

 

 

GB: Wracając do R.E.M… uwielbiam twój plakat.

(w trakcie rozmowy na ścianie za Tomem wisiał plakat z trasy R.E.M)

 

 

 

TS: Dzięki! Pierwszy raz widziałem ich w 1995 roku z moimi rodzicami, na trasie Monster. Miałem 14 lat i… Michael Stipe był jak kosmita z innej planety, wiesz, on już taki jest… Początkowo odkryłem ich dzięki rodzicom, którzy słuchali Automatic for the People i takich rzeczy, ale niedługo potem pomyślałem: kim właściwie jest ten zespół?… o, patrz, oni nagrywają płyty od 1981 albo 1983 roku, czy kiedy to było. Więc wracanie do ich wcześniejszej twórczości i odkrywanie wszystkiego, spędzanie z tym czasu w okresie moich nastoletnich lat – to fundamentalnie mnie zmieniło, ukształtowało. Więc widziałem ich w ’95, potem jeszcze kilka razy aż do ’99, i kilka razy… tak, to było w 2008 roku, i mieliśmy szczęście zagrać z nimi sporo koncertów tamtego lata – to była magia, to było niesamowite, wiesz? To znaczy, wychodziliśmy na scenę i graliśmy jakieś 45 minut przed naprawdę wspaniałą publicznością, bardzo otwartą i życzliwą dla młodego zespołu. A potem mogliśmy stać z boku przez dwie godziny i słuchać.

 

Tom Smith, Foto. Edith Bowman. Materiały Prasowe PIAS

 

GB: Też ich uwielbiam, może kiedyś powrócą. W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe – skoro Oasis mogli, to każdy może! Więc zobaczymy. Zostając w temacie koncertów, w przyszłym roku ruszasz w trasę ze swoim solowym albumem. I do tego będziesz mieć też przystanek w Warszawie, ale… to będzie zupełnie inny koncert niż jakikolwiek, który widziałem wcześniej z Editors, bo ten występ będzie w pełni siedzący, a sala nie jest mała, ale chyba dużo mniejsza niż te, w których zwykle gracie z Editors. I moje pytanie brzmi: jak ten koncert będzie wyglądał? To będzie taki solowy, akustyczny występ, tylko Ty z gitarą i pianinem? Czy z całym zespołem?

 

 

 

TS: Nie, nie – to będę ja i jeszcze jedna osoba i… to będzie bardzo kameralny koncert… pojawi się dużo niezręcznej ciszy (śmiech) i zagram większość swojego nowego albumu, ale oczywiście zagram też trochę utworów Editors. No cóż, mam nadzieję, że to będzie coś wyjątkowego, wiesz, jeśli jesteś ciekawy zobaczyć albo usłyszeć te piosenki w takiej surowej formie. To będzie bardzo intymna rzecz, coś zupełnie, zupełnie innego niż Editors. To zabawne, bo właśnie skończyłem, cztero- czy pięciotygodniową trasę po trochę bardziej nietypowych miejscach w Wielkiej Brytanii i Irlandii, grając w maleńkich domach kultury w wioskach i małych kościółkach.

 

Ludzie przychodzili, bo interesował ich mój nowy album. Jednak w istocie te koncerty były celebracją dwudziestolecia Editors na scenie– ludzie podchodzili, opowiadali mi co ich łączy z muzyką Editors. Dzielili się historiami o tym, która nasza piosenka albo płyta coś dla nich znaczy i dlaczego. To było naprawdę piękne, bardzo satysfakcjonujące, choć to była też ciężka praca – ale miło było tego doświadczyć, wiesz? Połączyć się z ludźmi, którzy w pewnym sensie są związani z twoją muzyką. Więc mam nadzieję, że ta europejska trasa będzie przedłużeniem tego doświadczenia.

 

GB: Z Editors grałeś w Polce 22 razy. Przyszłoroczny koncert będzie twoim pierwszym solowym występem w naszym kraju. Ale wcześniej były 22 występy z Editors. Wow! Graliście tu naprawdę często. Byłem na waszym drugim  w kolejności koncercie- na Open’er Festival w Gdyni w 2008 roku, po waszym drugim albumie. Potem widziałem Editors jeszcze wiele raz … Zarówno ja, jak i setki innych fanów, mamy wspaniałe wspomnienia związane z Editors. Ale zapytam przewrotnie, czy jest jakiś koncert z tych, które zagrałeś u nas w kraju, który Tobie szczególnie utkwił w pamięci?

 

 

 

TS: Był jeden festiwal, na którym graliśmy przed Kanye Westem.

 

 

 

GB: W Krakowie! To był Coke Live Festival, sponsorowany przez Coca-Colę. Byłem na tym koncercie!

 

 

 

TS: Tak, to było w Krakowie. … I Kanye miał całą scenę na biało. Byliśmy wtedy chyba po naszej trzeciej płycie. W okolicach trzeciego albumu. W każdym razie to było jedno z tych wydarzeń, które mam w pamięci do dziś. W tamtym momencie oczywiście zagraliśmy już sporo festiwali, ale granie na dużej, plenerowej scenie po ciemku wciąż było dla nas czymś dość niezwykłym. A przez to, że to było z Kanye, to po prostu wydawało się totalnie surrealistyczne, wiesz? Po prostu jedno z tych szalonych zdarzeń, które niespodziewanie się przytrafiają. I naprawdę spodobała mi się ta biała scena – pamiętam, że pomyślałem: „to wygląda cholernie fajnie”. A potem on wjeżdża na jakimś podnośniku – staliśmy wtedy wszyscy w tłumie i oglądaliśmy jego występ. A on wisiał na jakimś dziwnym dźwigu czy czymś takim, robiąc swoje. To wszystko było takie surrealistyczne. Ale tak, to było fajne doświadczenie!

 

 

 

GB: Wróćmy do twojego albumu. Gdybyś musiał wybrać tylko jeden utwór z albumu – taki, który lubisz najbardziej i który twoim zdaniem jest najlepszy – który by to był?

 

 

 

TS: Wiesz, to może zmienić się bardzo szybko. Ale myślę, że najlepszy – chociaż nie wiem, czy to właściwe słowo – ale utwór, z którego naprawdę jestem dumny, to piosenka numer trzy, „Endings Are Breaking My Heart”. Bardzo mi się podoba. Mocno przywiązałem się do pomysłu tekstu, który polega na wyliczaniu rzeczy – wyliczaniu momentów lub sytuacji, które się kończą. Niezależnie od tego, czy chodzi o coś takiego jak śmiertelność i myślenie o tym, czy o takie codzienne końce – koniec wieczoru, obumierające kwiaty, albo to, że zmienia się głos mojego syna i już nigdy nie będzie brzmiał tak samo. I takie właśnie wyliczanie rzeczy, które dobiegają końca… Jest w tym koncepcie jakaś czystość, z którą naprawdę się połączyłem. I myślę, że ostatecznie to jest właśnie istota życia – seria rzeczy, które się kończą, i twoja umiejętność pójścia dalej, uświadomienia sobie, że to właśnie jest życie. To wydało mi się czymś bardzo mocnym do powiedzenia. I tak, to jest mój ulubiony utwór.

 

 

 

GB: „Deep Dive” to mój absolutnie ulubiony utwór na albumie. Uwielbiam go. Słuchałem tej piosenki tyle razy przed tym wywiadem, że teraz nie może wyjść mi z głowy. No i czekam, aby posłuchać tego albumu na winylu – może będzie brzmiał trochę inaczej.

 

 

 

TS: Powinien brzmieć dobrze na winylu… przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech). Natomiast „Deep Dive” to ważny utwór – to była pierwsza piosenka, którą napisałem na tę płytę, i to naprawdę było takie uświadomienie sobie, że możemy razem coś stworzyć. A co więcej, jeśli chodzi o tekst – mówiłem na początku o tym wspólnym zmaganiu się i o tym, że stało się ono motywem przewodnim płyty – a ten utwór jest właściwie uosobieniem tego. I oczywiście tytuł albumu pojawia się właśnie w tej piosence. Więc to był taki fundamentalny element budujący cały proces powstawania tej płyty.

 

Plakat promujący nadchodzący koncert w Warszawie. Organizator. Live Nation Polska

 

GB: Zbliżając się ku końcowi, po prostu muszę zadać to pytanie! Sprawdziłem harmonogram Editors i wiem, że wracacie na scenę w 2026 roku. W planie są dwa festiwale – jeden w Hiszpanii i jeden w Holandii. Czy planujecie rozszerzyć tę trasę?

 

 

 

TS: Nie wiem, ile koncertów będzie jeszcze latem. Ale mogę zdradzić, że jesteśmy w trakcie kończenia nowej płyty, więc w przyszłym roku pojawi się nowa muzyka. Kiedy cały album się ukaże – nie wiem. To może być koniec roku, może nawet kolejny rok, trudno powiedzieć. Ale w przyszłym roku na koncertach na pewno będzie można usłyszeć nową muzykę, bo jesteśmy blisko ukończenia płyty. Nie wiem dokładnie, jak bardzo pracowite będzie lato dla zespołu, ale wkrótce wszystko zacznie robić się naprawdę intensywne.

 

 

 

GB: Pamiętaj – zawsze jesteś mile widziany w Polsce!

 

 

 

TS: Wrócę, to ci mogę zapewnić. (śmiech)

 

 

 

GB: Ostatnie pytanie. Nowy album Editors będzie bliżej „EBM”… czy bardziej twojej solowej płyty?

 

 

 

TS: Gdzieś pomiędzy. Spędziliśmy z chłopakami razem całe lato. Przy nagrywaniu nowej płyty Editors naprawdę staraliśmy się skupić na byciu zespołem. „In Dream”, „Violence”, „EBM” – wszystkie te albumy brzmią jak płyty studyjne. Piosenki były rozwijane i pisane w dużej mierze w studio nagraniowym. Ale przy tym nadchodzącym albumie chcieliśmy pisać w sali prób – być najpierw zespołem, rozwijać utwory jako zespół, zanim w ogóle naciśniemy „record”. Więc te piosenki brzmią, jak mówiłem, bardziej jak tradycyjna, klasyczna rockowa płyta.

 

 

 

GB: Jeszcze raz bardzo dziękuję za twój czas, za wywiad. Jeszcze raz gratuluję wspaniałej płyty i… do zobaczenia w Warszawie albo gdzieś latem na trasie.

 

 

 

TS: Dzięki, trzymaj się, pa.

 

 

Rozmawiał Grzegorz Bohosiewicz

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę  „There Is Nothing in the Dark That Isn’t There in the Light” (wyd. PIAS)  możecie zamówić w sklepie Mystic Production (tutaj). Ostatnie bilety na koncert w Warszawie (Paladium, 23.03.26, org. Live Nation Polska)  znajdziecie (tutaj)

 

[1] Duet nagrywał album przez sześć tygodni w Nashville, Tennessee.

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz

IKS

SztukMix - Strona poświęcona szeroko pojętej sztuce

© SztukMix 2020