Pojęcie sumy zerowej określa zależność, w której zysk jednej ze stron jest równoważony przez stratę drugiej, jednak w całkowitym rozrachunku bilans pozostaje stały. „Zero Sum” utwór właśnie o takim tytule znalazł się na „Cutouts”, świeżo wydanej płycie The Smile, pobocznego projektu dwóch kluczowych muzyków Radiohead oraz jazzowego perkusisty Toma Skinnera. Tym pojęciem możemy również opisać zależności pomiędzy wspinającym się na kreatywne wyżyny The Smile, a pogrążonym w letargu Radiohead (i oczywiście fanami, którzy dalej dostają to, za co pokochali milczący od 2018 roku kwintet z Oxfordu). Sposób, w jaki Thom Yorke i Johnny Greenwood podchodzą do tworzenia muzyki, ich ciągłe eksperymenty czy nieustanne pogłębianie charakterystycznego brzmienia, utwierdza mnie w przekonaniu, że The Smile to prawdziwa reinkarnacja ich macierzystej formacji. A dzięki pierwiastkowi świeżości, jaki dodaje Tom Skinner, dostajemy formację, obok której żaden fan muzyki alternatywnej nie może przejść obojętnie.
„Cutouts” w większości powstało na tej samej sesji nagraniowej, co wydany zaledwie przed 8 miesiącami „Wall of Eyes” (nasza recenzja tutaj), ale w żadnym wypadku te 10 kompozycji nie powinno być traktowane tylko jako zbiór odrzutów. Będąc w kreatywnym ciągu, formacja stworzyła szereg utworów stylistycznie niepasujących do poprzedniego albumu, które po prostu były zbyt dobre, żeby trafić do szuflady. Mamy wręcz analogiczną sytuację, jak ta sprzed ćwierć wieku, kiedy Radiohead nagrywało swoje wiekopomne bliźniacze albumy „Kid A” i „Amnesiac” (notabene, w 2021 wznowione jako jedno wydawnictwo „Kid A Mnesia”). W tej materii „Wall of eyes” oraz „Cutouts” należy traktować w podobny sposób. Dostajemy dwa oddzielne twory, które na wielu płaszczyznach się różnią, na innych mają pewne podobieństwa, ale gdy zestawić je razem dostajemy żywy dowód na to, że The Smile w 2024 roku przeżywa pik swojej kreatywności, podobnie jak Radiohead doświadczyło tego samego na przełomie 2000 i 2001 roku.
Otwierający album „Foreing Spies” to hipnotyzujący utwór z intrygującym, poetyckim tekstem, bardzo mocno osadzony w stylistyce solowych dokonań Thoma Yorke. „(…) Chwytają noże kuchenne za każdym razem, gdy odwracamy się plecami”. Monotonny wokal miesza się z sennymi dźwiękami syntezatorów, przywodzącymi na myśl którąś ze ścieżek dźwiękowych Vangelisa. „Foreing Spies” może się wydawać dość ślamazarnym początkiem płyty, ale gwarantuję, że jeżeli poświecimy mu odpowiednio dużo uwagi, odnajdziemy jego ukryte piękno. Słuchają „Cutouts” kilkukrotnie natrafiłem właśnie na takie fragmenty, gdzie zacząłem zadawać sobie pytanie czy to dalej The Smile czy może bardziej solowy projekt Yorke.
Wystarczy przerzucić płytę na stronę „B”, by trafić na „Don’t Get Me Started”- przesiąknięty elektroniką utwór, noszący wszelakie znamiona twórczości artysty z okresu „Tomorrow modern boxes”, czy umieszczony bezpośrednio za nim „Tiptoe”, niepokojącą kompozycję opartą głównie na przenikających się dźwiękach pianina i smyczków. Swoją drogą, mogłaby ona równie dobrze wylądować na ścieżce dźwiękowej do „Confidenzy”, wydanej na kilka miesięcy przed „Cutouts”. Co ciekawe, na soundtracku, którego autorem jest Thom Yorke, pojawiają się zarówno London Contemporary Orchestra jak i Sam Petts-Davies (producent „Wall of eyes” i „Cutouts”). Nie trudno więc zauważyć, że granica pomiędzy solowymi projektami Thoma a The Smile jest raczej umowna.
„Cutouts” w dużej mierze bazuje na doświadczeniu muzyków The Smile z ich poprzednich projektów. Greenwood w ostatnich latach regularnie flirtował z folkiem (albumy z Shye Ben Tzur i Dudu Tasa) i pewne inspiracje muzyką etniczną z bliskiego wschodu na trzeciej płycie The Smile również będą wyczuwalne („Colours Fly”). To, co łączy zarówno Yorke i Greenwooda to zamiłowanie do muzyki filmowej.
Każdy, kto śledzi ich dokonania wie, że tego typu aranżacji nie może zabraknąć na żadnym wydawnictwie sygnowanym nazwiskiem jednego bądź drugiego. Jednak dźwiękowe pejzaże wykreowane przy udziale wspomnianej wcześniej London Contemporary Orchestra, w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw, na „Cutouts” pojawiają się znacznie rzadziej. Można je usłyszeć zaledwie w dwóch kompozycjach (po jednej na każdej ze stron, obie ukryte pod ścieżką numer dwa). „Instant Psalm”, właśnie dzięki oprawie London Contemporary Orchestra prezentuje się naprawdę dostojnie. Ta trwająca niecałe cztery i pół minuty kompozycja jednocześnie udawania, że Yorke jest wybitnym tekściarzem, który jak nikt inny potrafi zakląć emocje w słowach. „A samotność to sposób na utonięcie” dający do myślenia wers stanowi swoisty wstęp do niepokojącego i iście filmowego finału, który z pewnością pokochają wszyscy fani Radiohead. Druga z kompozycji, gdzie pojawiają się muzycy London Contemporary Orchestra to wspominania wcześniej „Tiptoe”. Jest ona dużo bardziej oszczędna, ale to właśnie dzięki smyczkom udało się uzyskać gęstą, ambientową atmosferę. Czy ta miejscowa dominacja Yorke’a jest czymś złym? W przypadku „Cutouts”, która składa się głównie z kontrastów, zdecydowanie nie. W szczególności, że płyta ma też drugą, znacznie bardziej żywą stronę. Właśnie na niej, Tom Skinner ma szansę wyjść z przysłowiowego cienia, by z dumą zasiąść za perkusją i pokazać swój talent w pełnej krasie.
Na „Cutouts” znajduje się kilka kompozycji z których dosłownie emanuje jazzowa swoboda. Obecność w składzie Skinnera gwarantują nieoczywiste rytmy i wszelkiego rodzaju perkusyjne wygibasy, które latami ćwiczył w Sons Of Kemet. Fakt, że część utworów na długo przed wydaniem krążka mogła być ograna na koncertach, nie tylko sprawił, że zespół jeszcze lepiej się dotarł, ale z pewnością wpłynął na końcowy kształt kompozycji. „Colours Fly,” pojawiało się w setlistach od 2022 roku. Jazz to muzyka dialogu i improwizacji i właśnie dzięki temu, że The Smile posiada jazzowego muzyka w swoich szeregach, (który z każdą kolejna płytą czuje się coraz bardziej swobodnie) czuć, że zespół nieustannie się rozwija. Jeżeli miałbym wskazać najciekawsze kompozycje na albumie, to zdecydowanie będą to te, gdzie trio daje się ponieść fantazji.
Takich momentów na „Cutouts” jest przynajmniej kilka. Wspominane we wstępie „Zero Sum” z dziwacznym tekstem o Windowsie 95, wyśpiewanym do szalonych popisów Greenwoda i Skinnera. Trudno nie zwrócić też uwagi na jazzujące „Eyes to mounth” z figlarnym riffem Johnnego czy „The Slip” z iście funkowymi wstawkami. I właśnie w tych utworach, gdzie do głosu w równym stopniu dopuszczeni są wszyscy muzycy, album prezentuje się najlepiej! (co ciekawe im bliżej końca płyty, tym ich więcej – „No words” i „Bodies Laughing”) Myślę, że w tym miejscu warto też zwrócić uwagę na produkcję Sama Petts-Daviesa. Widać, że monopol Nigela Godricha na tworzenie świetnych płyt (związanych z muzykami Radiohead) powoli się kończy. Davies po raz kolejny udowodnił, że może mieć równie niebanalne pomysły.
Trzeci album The Smile , jest jak na razie ich najbardziej różnorodną płytą. I nawet jeżeli prawda jest taka, że część z tych kompozycji po prostu nie pasowała do bardziej poukładanego i jednorodnego „Wall of eyes”, to sposób, w jaki zostały zebrane i dopracowane, sprawia że w końcowym rozrachunku wszystko znalazło się we właściwym miejscu.
Ocena: 5/6
Grzegorz Bohosiewicz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: