IKS

„Tár”, reż. Todd Field, film [Recenzja]

Lydię Tár poznajemy, gdy jest u szczytu. Jest gwiazdą światowej dyrygentury – główną prowadzącą Filharmonii Berlińskiej – uczennicą samego Leonarda Bernsteina. Wielkie koncerty, epokowe nagrania z Deutsche Gramofon, wywiady, bankiety – to wszystko jest jej udziałem i wydaje się całkowicie pod jej kontrolą. Jest też otoczona przez osoby w nią wpatrzone zarówno w życiu zawodowym jak i w sferze prywatnej, gdzie pozostaje w związku z jedną z solistek swojej orkiestry, z którą wspólnie wychowują dziewczynkę. Swoje zawodowe i życiowe sukcesy dyskontuje w przelotnych znajomościach z dziewczynami z orkiestry lub jej otoczenia.

Po takim wstępie oczywiste jest, że ta idylla nie będzie trwać wiecznie. Film zresztą nie ucieka od schematu upadku „wielkich tego świata”. Szybko pojawiają się pierwsze rysy, uzależnienie od leków, problemy ze snem i inne które poznajemy w trakcie seansu. Równia pochyła zaczyna się jednak w momencie, gdy dociera wieść o samobójstwie jej byłej podwładnej. Niemal równocześnie też do zespołu dołącza młoda, uzdolniona i niekonwencjonalna wiolonczelistka z Rosji.

 

I nie odkrywczość akcji wydaje się być największą zaletą filmu. Reżyser Todd Field znany m.in. z „Małe Dzieci”, 2006, prowadzi widza sprawnie i z wyczuciem poprzez nawarstwiające się komplikacje bohaterki do dość wybuchowej kulminacji. Największą jednak zaletą „Tár”  jest wiwisekcja osobowości tak rzeczowej i skupionej na karierze, że zatracającej wrażliwość na ludzi wokół. Tár traktuje ludzi instrumentalnie, jest również bezwzględna w swoim postępowaniu. Otaczający ją ludzie też zresztą wydają się być dalecy od nieskazitelności: próbują wyłudzić od niej jej know-how, rzucają nacechowane mizoginizmem oskarżenia, posuwają się do szantażu przy pomocy nagrań.

 

Nie sposób także nie wspomnieć o grze aktorskiej. Cate Blanchett oczywiście jest wyrazista, gra oszczędnie – i tak skupia uwagę przez cały dość przecież długi film. Postać przez nią wykreowana – mimo że fikcyjna – jest całkowicie wiarygodna gdy oscyluje między byciem bezwzględną szefową, lwicą salonową, dominą w relacji prywatnej i osobą niekiedy tymi rolami zmęczoną. Nie bez powodu Cate Blanchett otrzymała Złotego Globa za główną rolę żeńską i nominację do Oskara w tej samej kategorii. Warto jednak przyjrzeć się postaciom pobocznym w tym zwłaszcza partnerce życiowej (nomen omen Goodnow) granej przez Ninę Hoss czy współpracownikowi i jednocześnie mecenasowi orkiestry Eliottowi Kaplanowi (Mark Strong).

 

Doskonałe aktorstwo, to nie jedyne atuty formalne filmu. Wysmakowane. gdy przedstawiają świat zawodowy – czy do bólu zwyczajne przestrzenie prywatne, zdjęcia są jednakowo zimne, jakby obrazowały świat oczami bohaterki.  Odrębnym wątkiem jest muzyka może ściślej dźwięk. Nie brak oczywiście wątków symfonicznych – i tych klasycznych i muzyki nowoczesnej – za muzykę odpowiada Hildur Guðnadóttir – zdobywczyni Oscara za muzykę do filmu Joker. Film delikatnie bawi się opozycją między wielkimi mistrzami z przeszłości a muzyką współczesną. Tu zresztą ciekawy smaczek: w scenie przesłuchania studentów bohaterka nieco ironicznie – zważywszy na autorstwo muzyki może nawet autoironicznie – nawiązuje do islandzkiego pochodzenia wybranej przez studenta kompozytorki współczesnej. Jednak to nie dźwięki orkiestralne – mimo, że niekiedy niezwykle dynamiczne i pełne akcentów – budują napięcie. Kreowane jest ono przez graniczące z nerwicą natręctw wsłuchiwanie się w odgłosy zaburzające ciszę i wynikającą z niej harmonię. Tykanie metronomu, dźwięki powiadomień i połączeń telefonicznych czy zwykłe pukanie do drzwi wyraźnie wytrącają bohaterkę z równowagi.

Mimo wyraziście zarysowanej postaci i i zgrabnie poprowadzonego wątku głównego film zostawia nieco niedomówień i pola do interpretacji. Dlaczego w polskim, może nie tylko w polskim, przekładzie tłumaczy się tylko dialogi angielskie? Niemieckie komendy i objaśnianie oczekiwań dyrygentki wobec zespołu pozostają w oryginale, jakby nie było ważne, co mówi, ale kto i jak mówi.

 

Ciekawa jest postawa Tár względem seksualności – własnej i innych. Ta zdeklarowana lesbijka, głośno mówiąca o rosnącej roli kobiet w dyrygenturze, mogła by się stać ikoną emancypacji gdyby nie przedmiotowe traktowanie swoich partnerek i ludzi w ogóle. W scenie z przesłuchania studentów potrafi „przejechać się” po podopiecznym, który swoją wrażliwość artystyczną definiuje poprzez nienormatywność seksualną. Używa przy tym słownictwa pełnego seksualizmów po to, by tę postawę wyszydzić – i robi to w imię czystej sztuki.

 

W tym obrazie nie ma symetryzmu, jest jednak pole do wątpliwości. Nie jestem nawet pewien, czy głównym motywem zachowania bohaterki jest faktycznie folgowanie swojemu ego i upojenie  posiadaną władzą, czy tak wielkie dążenie do absolutu ideału muzyki, że wszystko inne stawało się tylko środkiem do celu. To także film o równości płci. O przełamywaniu stereotypów, że szowinistyczne zachowania i bezwzględność zawodowa zarezerwowana jest tylko dla jednej płci.

 

Czy jest to mocny kandydat do tegorocznych Oskarów – trudno powiedzieć. 6 nominacji w najważniejszych kategoriach to całkiem pokaźny dorobek na starcie. Zarówno ciekawy, wywołujący dyskusję temat, co widać było po pokazie przedpremierowym, jak i doskonałe aktorstwo, czynią z Tár wartościowy obraz, którego Akademia nie powinna zignorować. Czy jednak postać silnej wyemancypowanej kobiety, tak mocno zdjętej z piedestału, zasłuży sobie na statuetkę zobaczymy 13 marca.

 

Ocena (w skali szkolnej 1-6): 5 kluczy wiolinowych

🎼🎼🎼🎼🎼

 

Michał Straszewicz

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz