IKS

Strange Pop – „Urban Legends” [Recenzja] wyd. LYNX Music

strange-pop-urban-legends-recenzja

Płyta „Urban Legends” to trzecia odsłona twórczości Strange Pop. Dla niezorientowanych czytelników wyjaśniam, iż jest to projekt specyficzny –  jedynym członkiem jest Michał Dziadosz, który odpowiada za wszelkie kwestie kompozytorskie oraz realizacyjne. Na płytach firmowanych nazwą Strange Pop często pojawiają się goście, ale władze absolutną ma wyłącznie on, więc spokojnie można nazwać go sterem, żeglarzem oraz okrętem. Jego najnowszy album ukazuje Dziadosza jako eksperymentatora i osobę o sporej wyobraźni muzycznej.

Jego dwie pierwsze płyty były bardzo silnie osadzone w art -rocku. Gatunek ten ma w Polsce sporo zwolenników, dlatego Strange Pop zyskał wśród nich sporą popularność. Dla mnie jednak tamte kompozycje – chociaż bardzo przyzwoite – były nazbyt jednowymiarowe. Dziadosz w niedawnym wywiadzie dla naszej strony sam nazwał je „asekuranckimi”. Muzyka progresywna była dla niego pewną strefą komfortu i na bazie tych bezpiecznych dla siebie dźwięków stworzył dwa pierwsze albumy Ten Years Gone” i „1979-1982”.

 

zdj. materiały prasowe

 

Na szczęście na „Urban Legends” postanowił poeksperymentować i to pod kilkoma względami. Przede wszystkim mniej w tej muzyce klasycznego art -rocka. Oczywiście jest on nadal punktem wyjścia, ale zmieszano go z innymi gatunkami muzycznymi.

I tak w pięknym, otwierającym całość „All My Nights” dochodzą elementy soulu i funku, te drugie szczególnie w partiach gitary – jednego z dwóch gości – Kovy’ego Jaglinskiego, grającego na co dzień w zespole Distant Mantra. W materiałach prasowych pojawiła się informacja o połączeniu art -rocka z czarną muzyką oraz tzw. „urban music”. Taka mieszanka na płycie faktycznie momentami jest wyczuwalna, chociaż nie dotyczy wszystkich utworów. Do tego określenie „urban music” stało się od pewnego czasu passé… ale to temat na zupełnie inny tekst.

 

Wspomniane wpływy objawiają się  w zasadzie jedynie w pierwszej połowie albumu. Duch R&B  i funkujaca gitara pojawią się również w chwytającym za serce „The Child”. Najbardziej eksperymentalny jest jednak fragment o tytule „Disco”. Dla fanów klasycznego art-rocka może być to niemały szok ponieważ mamy do czynienia z utworem, który doskonale nadaje się do pląsów na parkiecie. Oczywiście w dobrym klubie lubującym się w dźwiękach lat 70-tych i 80-tych, a nie na potańcówkach w remizach strażackich. Świetnie hula w nim gitara basowa, a wokalista wyśpiewuję niczym mantrę frazę „I’ll give my music tonight”. Ten utwór to konkretny powiew świeżości w kontekście całej dyskografii Strange Pop. Warto wspomnieć, że udziela się w nim drugi z gości Pablo Si.

 

 

W „Wave/Night” pojawiają się – szczególnie w jego drugiej części – klimaty downbeatowe, zaś najdłuższy na płycie „Nocturnal Lifestyle” na pewno spodoba się entuzjastom wcześniejszych dokonań Strange Pop.

Poprzez partię gitary Pablo Si utwór zaczyna się bardzo pink-floydowo by z czasem przejść w klasyczny ambient. Ten dwunastominutowy instrumentalny kolos intryguje mrocznym klimatem, chociaż dla niektórych może być nazbyt przytłaczający i monotonny. Osobiście uważam, że gdyby skrócić go o kilka minut nie wpłynęłoby to negatywnie na jego jakość. Kolejny fragment „Step Out Of The City” to również utwór instrumentalny, ale już zdecydowanie bardziej zwarty. W tej dwuipółminutowej miniaturze słychać wpływy Jean-Michela Jarre’a. Kończący całość „Splendid Solitude” to patetyczna ballada, którą spokojnie mógłby na scenie w Las Vegas wykonywać Elvis Presley, gdyby oczywiście wynaleźć wehikuł czasu. Dla jednych będzie to moment muzycznego „wzruszu” i głębszych emocjonalnych doznań, dla innych fragment mocno nieprzyswajalny. Ja akurat lubię taki balladowy, podniosły patos, więc należę do #teamsplendidsolitude.

 

Jeśli chodzi o warstwę tekstową „Urban Legends” to concept album. Poszczególne teksty stanowią wiadomość podmiotu lirycznego w formie listów do samego siebie sprzed lat, jak również hołd dla czasów, kiedy autor wiódł dynamiczny tryb życia wśród neonów, hałasu, energii i ulicznego zgiełku. Jak sam to przedstawił Dziadosz, we wspomnianym wcześniej wywiadzie,  był to zabieg działający na niego autoterapeutycznie i wzmacniająco, ale też „czytelny i uniwersalny kod porozumiewania się nie tylko z samym sobą, ale i słuchaczem. Wszak nasze historie są czasem do siebie dość podobne

 

zdj. materiały prasowe

 

Aby zachować muzyczną naturalność twórca zdecydował się na dość radykalny zabieg. Aranżacje zamykają się zwykle w szesnastu ścieżkach, a brzmienia pozostają w pełni analogowe. Co więcej, całość nie została poddana masteringowi, dlatego miksy trwały wiele miesięcy i były testowane na skrajnie różnych sprzętach. Trzeba przyznać, że efekt finalny jest nadspodziewanie dobry. Muzyka jest bardzo organiczna i szkoda, że płyta nie ukaże się na nośniku winylowym. Dla wszystkich audiofilskich świrów byłoby ogromną frajdą słuchać tego materiału z czarnego placka.

 

Reasumując, Michał Dziadosz pokazał, że w swoim DNA ma nie tylko art-rock. Udowadnia, że jest w pełni świadomym muzykiem, który potrafi umiejętnie poszerzyć paletę inspiracji muzycznych. „Urban Legends” to album, który otula dźwiękami i oddziałuje na emocje oraz duszę słuchacza. To fascynująca podróż liryczna oraz dźwiękowa. I tylko szkoda, że prawdopodobnie nigdzie nie będzie można posłuchać tych utworów na żywo, ponieważ zgodnie ze słowami ich twórcy:  woli skupiać się na działalności studyjno-fonograficzne niż występować na żywo. Michale, apeluję – przemyśl to jeszcze!

 

Ocena 4,5/6

Mariusz Jagiełło

 


ZAPISZ SIĘ DO  NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA:  sztukmixnewsletter@gmail.com

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz