IKS

Stephen Sanchez – „Angel Face” [Recenzja]

Rzut oka na okładkę debiutu Stephena Sancheza, 21-letniego amerykańskiego piosenkarza i autora tekstów, i już można, mniej więcej, wiedzieć, czego się po całości spodziewać. Artysta z Nashville, o którym świat usłyszał w 2020, kiedy na Tik-Toku zaśpiewał „Cigarette Daydreams” od Cage the Elephant, kłania się tradycji. Zresztą trudno nie dostrzec podobieństwa do Elvisa Presleya. Tak więc „Angel Face” to podróż w przeszłość. I to taką dość odległą.

Zanim przejdę do omówienia zawartości, wypadałoby dodać, że za całym albumem kryje się dość ciekawy koncept. „Angel Face” to kronika życia fikcyjnej postaci. Stephen Sanchez, który jest bardziej znany jako The Troubadour Sanchez, osiągnął sukces, dzięki wielkiemu hitowi „Until I Found You” (wydał go w 1958 roku). Na swojej drodze spotkał, w pewnym momencie, tajemniczą ukochaną o imieniu Evangeline, dziewczynę szefa mafii. Sanchez pracował intensywnie nad swoim debiutanckim wydawnictwem, ale go nie skończył. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – został zabity. Dopiero po sześciu dekadach możemy zapoznać się więc z całością. Na „Angel Face” znalazło się 13 kompozycji o miłości. Choć krążek jest do szpiku kości zakorzeniony w przeszłości, to produkcja (Sanchez połączył siły z kilkoma osobami) nie odstaje od obecnych standardów.

 

„Angel Face” wita słuchacza subtelnie za sprawą „Something About Her”. Na pierwszy plan wysuwa się emocjonalny wokal Sancheza, w tle podgrywa fortepian. I w większości taki właśnie jest ten album – idealnie będzie nadawał się na jesienne i zimowe wieczory we dwoje przy lampce dobrego wina. Dodam tylko, że w tym celu warto puścić w tle, dla klimatu, chociażby „Be More”, doowopowy „Caught in a Blue”, soulowy „Doesn’t Do Me Any Good” czy kołysankowy „Send My Heart With a Kiss”. Bardzo przyjemnie prezentuje się ponadto „No One Knows”, w którym słyszymy także Laufey, islandzką piosenkarkę, która stworzyła intrygujący duet z Sanchezem.

 

 

A znajdziemy coś dla przeciwwagi? Jak najbardziej. Rock’n’rollowy jest z pewnością „Shake”. Człowiek od razu ma ochotę wbić na parkiet i potańczyć trochę twista. W numerze swoją obecność zaznacza mocniej także saksofon. Całkiem współcześnie brzmi „High” – jeden z moich faworytów na „Angel Face”. Pewnie dlatego, że w pamięci zostaje zabójcza solówka na gitarze elektrycznej. „Only Girl” z psychodelicznym refrenem również daje kopa. „Death of the Troubadour” brzmi z kolei, jak fragment ścieżki dźwiękowej zrealizowanej na potrzeby westernu (oczami wyobraźni widzę pojedynek rewolwerowy). Nie mógłbym także nie wspomnieć o „Until I Found You”, czyli kluczowej kompozycji dla dalszej kariery bohatera tejże recenzji. To jego pierwszy przebój. I nic dziwnego – bo to piosenka, która zaraża od pierwszej sekundy. Ponad 800 mln odsłuchów w serwisie streamingowym Spotify nie wzięło się przecież znikąd.

 

Jeśli muzycznie chcecie się przenieść do przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, to krążek „Angel Face” z czystym sumieniem mogę Wam polecić. Czy jest to coś odkrywczego? Oczywiście, że nie. Czy przyjemnie się tego słucha? Nie ukrywam, że całkiem nieźle (niecałe 40 minut zlatuje bardzo szybko). Nie jest to muzyka, z którą obcuje na co dzień, ale… czasem warto sobie życie urozmaicić. Czyż nie?

Ocena: 3,5/6

Szymon Bijak

Lista utworów: Something About Her; Evangeline; I Need You Most of All; Only Girl; Be More; Until I Found You; Shake; High; Doesn’t Do Me Any Good; No One Knows; Caught in a Blue; Death of the Troubadour; Send My Heart With a Kiss.

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz