IKS

Spoon – „Lucifer on the Sofa” [Recenzja]

spoon-lucifer-on-the-sofa-recenzja

Jest upalny dzień w Austin, w stanie Texas. Żar leje się z nieba. Zza okien mieszkania, dochodzi zgiełk ulicy, który ginie wśród dźwięków muzyki dobiegających z głośników i szumiącego wentylatora. Gramofon odtwarza kolejne utwory z „Tres hombres” zespołu ZZ Top . Britt Daniel siedzi przy swoim biurku i popijając burbon z lodem, pisze kompozycje na swój kolejny album „Lucifer on the Sofa”… Tak naprawdę nie wiem jak wyglądało mieszkanie Britta, ani nawet czy lubi burbon, ale dokładnie w taki sposób wyobrażam sobie tworzenie nowego albumu Spoon.

Spoon to grupa, która idealnie wpisuje się w definicje zespołu grający alternatywny (albo jak ktoś woli niezależny) rock. Nigdy nie byli szczególnie popularni, ale przecież w tej muzyce nie o to chodzi żeby okupywać listy przebojów. Za to konsekwentnie od prawie 30 lat nagrywają naprawdę solidne płyty i mają sporą grupkę wiernych fanów. Ja miałem okazję zobaczyć Amerykanów dwa razy na żywo, w 2014 i w 2018 roku. Oba koncerty odbyły się w pełnym słońcu, ale pomimo wczesnych godzin, jak na festiwale zespół ściągnął naprawdę sporą grupę słuchaczy i zaprezentował się na tyle dobrze, iż zawsze z zapartym tchem wyczekuje ich każdego kolejnego nagrania.
 
Szczyt swojej popularności osiągnęli dokładnie dwadzieścia lat temu, przy okazji premiery „Kill the Moonlight”, z którego pochodzi też ich (chyba) najbardziej rozpoznawalny utwór „The Way We Get By”. W Polsce popularny głównie dzięki serialowi „The OC” (Emitowany w telewizji TVN jako „Życie na Fali”) . Dyskografia zespołu składa się z dziesięciu albumów studyjnych. Niektórzy twierdzą, że nigdy nie nagrali słabej płyty i chyba coś w tym jest. Zanim nowy album ujrzał światło dzienne, zespół przemycał kolejne covery (Tom Petty, The Beatles), które moim zdaniem, były swoistą zapowiedzią drogi jaką obrali na „Lucifer on the sofa”.
 
No więc, po tych wszystkich latach, Spoon nie musi nic nikomu udowadniać, czego przykładem może być pierwszy utwór na najnowszym albumie. Bo kto ostatnio zaczynał płytę od coveru? „Held” pochodzi z wydanego w 1999 roku „Knock, Knock” – albumu Smog, czyli Billa Callahana. Kompozycja, która wcześniej pojawiał się na koncertach zespołu, jest idealnym „otwieraczem” wprowadzającym słuchacza w nastrój, który będzie im towarzyszył przez kolejne trzydzieści pięć minut. Nagrali ten utwór po swojemu i kto wie, czy nie wyszło im to lepiej od oryginału. Bardzo nie lubię określenia „rockowy pazur”. Uważam je za infantylne , ale nie wiem czy w tym przypadku najlepiej nie oddaje charakter interpretacji oryginału.
 
Spoon ewoluował przez całą swoją karierę. Zespół zmieniał wytwórnie jak rękawiczki, żeby finalnie powrócić do Matador Records. Przez lata zmieniał się też skład, jednak dwie postacie pozostały niezmienne. Mowa tu oczywiście o perkusiście Jimie Eno i niekwestionowanym liderze którym jest Britt Daniel. To co od razu przykuło moją uwagę podczas słuchania „Lucifer on the Sofa”, to idealne zgranie zespołu, pomimo faktu, że część muzyków dołączyło stosunkowo niedawno. Słychać to w zasadzie na całej płycie. Od fenomenalnego singlowego „The Hardest Cut”, po przepiękny finał płyty w postaci tytułowego utworu. Spoon, w 2022 roku, przypomina idealnie działającą maszynę, której każdy nawet najmniejszy trybik zgadza się z kolejnym. Gdy na wspomnianym wcześniej „zamykaczu” pojawia się saksofon, jest on dokładnie w tym miejscu, w którym być powinien. Pianino, które niejednokrotnie przewija się przez kolejne utwory (np. „On the Radio” , „My Babe”) pasuje idealnie i sprawia, że płyta płynnie przechodzi z gitarowych energetycznych kawałków w spokojniejsze kompozycje, które od zawsze były jedną z wizytówek Spoon. Kwintesencją albumu jest według mnie utwór „The Devil & Mister Jones”. idealnie słychać w nim te elementy, którymi oczarował mnie „Lucifer on the Sofa”.
 

Mamy tu wszystko. Od gitarowych solówek, przez chórki po instrumenty dęte. Całość jest spójna i pokazuje, jak dobrym zespołem jest Spoon. Nie ma na tym albumie eksperymentów, jest bardzo „klasycznie”, co według mnie jest największą siłą płyty. Zespół brzmi inaczej od swoich poprzednich dokonań nie tracąc swojego charakterystycznego „JA”.

Britt pojawia się jako autor i współautor wszystkich utworów na płycie – oczywiście nie licząc wspomnianego wcześniej „Held”. W opisie twórców pojawiło się jedno nazwisko, które szczególnie przykuło moją uwagę. Mowa o Jacku Antonoffie, który jest współtwórcą jednego z bardziej chwytliwych utworów na płycie, czyli „Wild”. Od czasów wydania krążka „Folklore” Taylor Swift , którego ojcem jest właśnie Antonoff i który to album uważam za jedną z najlepszych popowych płyt powstałych po 2000 roku, śledzę każdy projekt jakiego się dotknie. I powiem to bez mrugnięcia oka … znowu mu się udało.
 
Grafika zdobiąca okładkę płyty oraz singli autorstwa Edela Rodrigueza jest intrygująca, przykuwa wzrok i koresponduje z treścią zawartą na płycie. Twarz, która na nich widnieje, mogła spoglądać na bohatera mojej opowieści z pierwszego akapitu tej recenzji. I aż chce się dopowiedzieć dalszy ciąg…
 
Tajemnicza postać pojawiła się znikąd w rozgrzanym powietrzem pokoju. Muzyka i wszystkie otaczające dźwięki nagle ucichły, a z ust nieznajomego padło pytania „Miło mi cię poznać, mam nadzieję że odgadłeś moje imię?” Britt podniósł głowę znad kartki papieru. Postać kontynuowała „Mam dla Ciebie propozycję, Czy chciałbyś nagrać najlepszą płytę w swojej karierze?” …
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 diabełków
😈😈😈😈😈😈😈😈
 

Grzegorz Bohosiewicz

Tracklist:
1. Held
2. The Hardest Cut
3. The Devil & Mister Jones
4. Wild
5. My Babe
6. Feels Alright
7. On The Radio
8. Astral Jacket
9. Satellite
10. Lucifer On The Sofa
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz