IKS

Soen (+Lizzard / Oceanhoarse), Drizzly Grizzly, Gdańsk, 02.09.2022 [Relacja], org. Knock Out Productions

Soen-koncert

..po dobrze przyjętym wywiadzie z Codym Lee Fordem, który ukazał się na łamach SztukMixa, stwierdziłem, że gdy nadarzy się sposobność posłuchania, jak na żywo brzmi Soen, to zdecydowanie skorzystam z okazji. Długo nie musiałem czekać, gdyż właśnie taka szansa pojawiła się drugiego września w klubie Drizzly Grizzly w Gdańsku i nie mogło mnie tam zabraknąć.

Teren starej Stoczni zyskał w ostatnich latach nowe oblicze. Zmarnowany, nadgryziony zębem czasu, owiany piękną historią, w sporej części został odrestaurowany. Wielu prywatnych inwestorów lokuje mamonę, by tchnąć nowe życie w stare hale i dzięki temu powstają miejsca, gdzie można posłuchać naprawdę solidnej muzy. Na początku września trzy metalowe kapele zjechały do jednej z tych odnowionych hal, by sprawdzić, ile stare budynki i zgromadzeni w nich ludzie są w stanie wytrzymać decybeli. Jak się domyślacie, najbardziej czekałem, zresztą jak chyba większość, na projekt Martina Lopeza – Soen.

 

Przed główną gwiazdą wieczoru wystąpiły jeszcze dwa zespoły. Oceanhoarse – czterech panów z Finlandii trudniących się heavy-metalowym rzemiosłem, oraz francuski Lizzard (nie mylić z rodzimą jaszczurką z Bielska-Białej), który również postrzegany jest za heavy-metalowy twór, ma jednak w sobie coś z progresywnego sznytu. O ile niestety nie zdążyłem na Finów, o tyle Francuzi zrobili na mnie niemałe wrażenie. Trio, w tym kobieta za bębnami, robi naprawdę solidną muzykę, lubią eksperymentować i łamać rytmy, co zawsze wypada na plus. Nie byłem z ich twórczością za bardzo zaznajomiony przed koncertem, ale po nim postanowiłem poświęcić odrobinę czasu na nadgonienie zaległości. Było warto i aż żal, że tak porządne i momentami wyszukane, nieoczywiste dźwięki nie mogą się przebić przez sztucznie tworzony blichtr i masowy szajs snujący się w eterze. Przyjemnie się ich słuchało.

 

Po niecałych trzydziestu minutach technicznej przerwy na scenie pojawił się Cody Lee Ford ze znakiem znanym fanom Dio, podnosząc tym samym atmosferę w klubie. tuż za nim weszła czwórka gentlemanów i zaczęła się muzyczna uczta, która trwała ponad półtorej godziny. Materiał, jaki został zaprezentowany przez międzynarodowy skład, był bardzo przekrojowy. Począwszy od pochodzącego z debiutu „Savia” (ubolewam bardzo, że zagrali tylko jeden numer z tego albumu, ale lepszy rydz niż nic), później „Lucidity” oraz „Jinn” z płyty o wilczej okładce – „Lykaia”. Następnie przeskok do 2019 roku, w którym ukazał się krążek „Lotus”. Z niego usłyszeliśmy „Martyrs”, „Lascivious”, jak również tytułowy „Lotus” (zagrany na sam koniec). To był bardzo dobry miks staroci z nowszymi utworami, pokazujący jak zespół ewoluował nie tylko jako wizja w głowie założyciela Lopeza, ale także jako skład, który z roku na rok dojrzewał i nabierał ciekawej formy. Trasa, w ramach której odbył się gdański koncert, poświęcona jest ostatniemu jak dotąd albumowi w dorobku Soen – „Imperial”, stąd też nie było mowy, by na setliście znalazło się więcej staroci. Nie mam im tego jednak za złe, bo „Imperial” broni się bardzo dobrze sam przez się, ale i koncertowo wchodzi z mocniejszym kopem. Z najnowszego materiału ze sceny poleciały: „Deceiver”, „Monarch”, „Illusion” oraz „Antagonist”. Ten ostatni zrobił na mnie turbo wrażenie. Nie dość, że refren jest bardzo chwytliwy, to jeszcze ściana dźwięku wydobyta z mięsistych gitar i perkusji zamplifikowała wrażenie.

 

Soen określane jest jako konglomerat progresywnego rocka i metalu, co w sumie ma uzasadnienie i poparcie w kompozycjach powstałych na przestrzeni dwunastu lat istnienia zespołu. Uważam jednak, że to wiarygodność i połączone charaktery wszystkich muzyków sprawiają, że jest w tym jakiś tajemniczy sos, dzięki któremu ich muzyka pobudza apetyt na więcej. Tak się właśnie czułem podczas tego koncertu: z jednej strony Joel Ekelöf momentami przypomina wokalnie Maynarda Keenana, a Ford z Åhlundem potrafią brzmieć jak Gilmour w solówkach, jednak sumarycznie we współistnieniu z Kobelem i Lopezem tworzą własną historię. I nawet jeśli ktoś powie – „ale panie, to już wszystko było grane”, to nadal życzę wielu zespołom, by umiały grać tak jak Soen. W 2012 roku perkusista Opeth stwierdził, że rozpocznie nowy rozdział i chwała mu za to, bo to dobry wpis do podręcznika historii w dziedzinie muzyki (tylko nie do tego, o którym ostatnio było głośno).

 

W Drizzly Grizzly nie było tego dnia tłumów, ale dzięki temu mogłem podejść naprawdę blisko sceny i poczuć niezwykłą i szczerą energię wysyłaną w stronę publiczności. I prawdę mówiąc, taki kameralny koncert ma dużo uroku. To był naprawdę bardzo dobry muzyczny wieczór i obym kiedyś jeszcze mógł posłuchać Soen na żywo, być może w jeszcze bardziej wymieszanym repertuarze, bo perełek znajdziemy w ich dorobku pełno.

Zapomniałbym, a głupio by było – blisko końca koncertu basista Ołeksij 'Zlatoyar’ Kobel, który z pochodzenia jest Ukraińcem, w piękny sposób, używając naprawdę ładnej i poprawnej polszczyzny, podziękował Polakom za ogromne serce i wsparcie w czasie wojny, która nadal toczy się za wschodnią granicą. Po krótkim przemówieniu na scenie pojawiła się niebiesko-żółta flaga i salę klubu przez dłuższą chwilę wypełniały tylko oklaski. To kolejny argument potwierdzający tezę, że muzyka łączy, a nie dzieli. I tak powinno pozostać do końca istnienia tego ziemskiego padołu.

 

Relację przygotował Błażej Obiała

 

Setlista Soen:

 

1. Monarch
2. Deceiver
3. Lunacy
4. Martyrs
5. Savia
6. Lumerian
7. Covenant
8. Modesty
9. Lucidity
10. Antagonist
11. Illusion

Encore:
12. Lascivious
13. Jinn
14. Lotus

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz