IKS

Skunk Anansie, Progresja, Warszawa, 06.05.2022 [Relacja]

skunk-anansie-koncert-relacja

Kiedy w 2019 roku, widziałem Skunk Anansie na Pol’and’Rock Festival, wydawało mi się, że zespół przebił wtedy przysłowiowy sufit. Ogromna frekwencja, niesamowita energia i zacna setlista wprowadziły mnie w stan totalnej euforii. Czymś oczywistym było wiec, iż musiałem wybrać się na jeden z ich polskich występów w ramach obchodów 25-lecia działalności grupy. No i okazało się, iż myliłem się co do potencjału zespołu. Skoro w 2019 roku grupa przebiła sufit, to tym razem wystrzeliła wręcz w kosmos.

Długo przyszło czekać fanom na ten koncert. Pierwotnie miał odbyć się wiele miesięcy temu, niestety przyszedł COVID i na dłuższy czas wstrzymał życie rozrywkowe nad Wisłą oraz praktycznie na całym świecie. Nie ma jednak tego złego, przerwa spowodowała dodanie dodatkowych dat i miejscówek w Polsce, przez co zespół obecnie daje mini tour po naszym kraju, zaś 6 maja 2022 roku dał prawdziwy popis w warszawskiej Progresji.
 
Przed Skunk Anansie wystąpił duet damsko-męski Shelf Live. Wokalistka dużo krzyczała, skakała i kokietowała publiczność, starając się pobudzić ludziska do zabawy. Ich występ był mocno elektroniczny i… chaotyczny. Ciekawostką było scoverowanie kawałka „Violet” zespołu Hole. Wrażenia po ich występie mam mieszane, ale swoje zadanie spełnili – szybko zapełniająca się Progresja była gotowa na gwiazdę wieczoru.
 
A ta swój występ rozpoczęła z małym opóźnieniem, po godzinie 21. I od razu przywaliła mega energetycznym „Yes It’s Fucking Political”. Skin ubrana w gustowny, różowy garnitur z czymś nieokreślonym na głowie – coś na kształt odnóży pająka – w jednej sekundzie zawładnęła publicznością. Zresztą kobieta ma w sobie tyle charyzmy, iż spokojnie mogłaby wypełnić nią, znajdujące się po sąsiedzku od Progresji, opustoszałe Centrum Handlowe Fort Wola. Jednym słowem – dużo! Kolejnym utworem był „And Here I Stand” – też już klasyk! Skin kilka razy podkreślała, że to występ w ramach trasy z okazji 25-lecia istnienia grupy, jednak też lekko heheszkowała, iż z powodu trzykrotnego przekładania koncertu można go uznać za obchody 28 i pół lecia. Po tych dwóch utworach nastąpił wydłużony wstęp do „Because Of You”. Ależ w trakcie jego refrenu zagrały bębny! Zresztą przez cały koncert perkusista Mark Richardson nie oszczędzał się. Tak samo zresztą jak pozostali muzycy: basista Cass – przez cały koncert występujący w stylowym czerwonym kapeluszu, oraz gitarzysta Ace. Skład uzupełniała Erika Footman. I przy jej osobie chciałbym napisać dodatkowo kilka zdań. Poza wspomaganiem zespołu na klawiszach i kotle, Erika w kilku utworach była drugą – właściwie równorzędną – wokalistką. Już w „I Can Dream” dwie szalejące na scenie panie wywołały małe tornado. Jedna Skin na scenie to jak kreska amfetaminy. Wraz z Eriką to było jak amfetamina z pięcioma red bullami. Zresztą „moc” i „energia” to słowa, które najczęściej cisnęły się tego wieczoru na usta. ”Weak” – w którym Skin zagrała na gitarze, „Twisted (Everyday Hurts)” i „My Ugly Boy” spowodowały, iż podłoga w Progresji zaczęła się delikatnie ruszać – a może to było jedynie moje złudzenie. Później zespół zagrał bardzo przyjemny nowy singiel „Can’t Take Me Anywhere”, kolejną petardę „Love Someone Else” oraz „I Believed In You”.
 
Skunk Anansie to zespół, w którym istotny jest również przekaz tekstowy. Grupa często porusza w nich tematy polityczne oraz światopoglądowe. Przed utworem „God Loves Only You” wokalistka pozwoliła sobie na dłuższy monolog o równości w zakresie koloru skóry, orientacji seksualnej i oczywiście… wyznania. Nieważne jakiej jesteśmy rasy, orientacji seksualnej czy wyznania, nieważne gdzie mieszkamy – WSZYSCY JESTEŚMY RÓWNI! Każdy ma również prawo wierzyć w co chce. Niby to powinna być oczywista – oczywistość, jednak… sami wiemy jak to wygląda z tolerancją, szczególnie w naszym kraju.
 
 „Hedonism (Just Because You Feel Good)” był tym fragmentem, na który zapewne wiele osób czekało szczególnie. Wyśpiewany przez praktycznie cała Progresję zadziałał – zapewne na wszystkich – niesamowicie oczyszczająco. Po nim dołożyli soczystym groovem w „Without You”, a kolejny „This Is War” zadedykowali wszystkim cierpiącym w Ukrainie, Afganistanie, Syrii i Jemenie. „Intellectualise My Blackness” cudownie rozbujał, a „Tear The Place Up” swoją punkową energią wywołał, u wielu szalejących pod sceną, stan przedzawałowy (nikomu w metrykę nie patrzyłem, ale sporo było dojrzałych fanów grupy). Podstawowy set zakończyli absolutnym „killerem” czyli „Charlie Big Potato”. Już wtedy można było się poczuć absolutnie spełnionym.
 

Niemniej oczywiście nie było mowy, żeby zespół nie zagrał bisów. Pierwszym był agresywny „Piggy”. Później wybrzmiał kolejny klasyk „Brazen (Weep)”, o którym wokalistka powiedziała, iż zagrają go w pierwotnej wersji – bez smyków, następnie zespół zaproponował fragment „Highway To Hell” AC/DC, a w czasie „The Skunk Heads” (Get off me) Skin i Erika ponownie połączyły wokalne siły. Wisienką na torcie był „Little Baby Swastikkka”, w trakcie którego wokalistki zeszły do publiczności. Zresztą bisy to była taka bardzo zauważalna mega radocha bijąca od grupy. Skin w trampkach, tym razem ubrana cała na czarno była już totalnie wyluzowana. Na całkowity finał koncertu, z głośników popłynął „Best od You” grupy Foo Fighters, ku czci niedawno zmarłego Taylora Hawkinsa.

Zespół jeszcze długo po zakończeniu show pozostawał na scenie i żegnał się z publicznością. Widać było u nich ogromne zadowolenie, czemu muzycy dali wyraz następnego dnia, w swoich mediach społecznościowych informując, iż był to jeden z trzech najlepszych koncertów na całej trasie. I autentycznie muszę przyznać, iż również dla mnie był to jeden z najbardziej zacnych występów – z tych energetycznych – w których dane mi było uczestniczyć. Był to również jeden z tych… najgłośniejszych gigów. Do tej pory słyszę delikatny szum w uszach. Ale co tam! Było warto. W końcu rock’n’roll to nie rurki z kremem!
 

Na koncercie szalał Witold Gorzkowski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz