IKS

Riverside (+ Obrasqi / Origin Of Escape), Gdynia Arena, 22.09.2022 [Relacja]

riverside-relacja

..dwadzieścia jeden lat istnienia na scenie muzycznej to już nie przelewki. To nie chwilowa zajawka czy chęć grania coverów Black Sabbath w małych klubach, byleby grać. To szmat czasu, praca na pełen etat, całkowite zaangażowanie i spora ilość wyzwań, których warszawski Riverside absolutnie nie boi się podejmować każdego roku. Jubileuszowa trasa koncertowa, grana na przestrzeni tego roku w USA, a następnie w kilku państwach europejskich, z końcem września dobiega do mety, wypełniając cztery hale w Polsce. Pierwszą z odwiedzonych w rodzimym kraju przez ekipę Mariusza Dudy była Gdynia Arena. Muzyczna uczta odbyła się 22 września i ku niemałej uciesze miałem możliwość wziąć w niej udział.

Wszystkie koncerty były opatrzone szyldem Riverside 20. Sam wokalista żartował ze sceny, że jakoś tak się ta trasa wydłużyła, że stuknął kolejny rok, ale obiecany rok temu jubileusz musiał się dopełnić, stąd też nazwa została bez zmian. Dla przypomnienia, w 2021 Riverside zagrało minitrasę pod tym samym tytułem, podczas United Arts Festival.

 

Żeby nie  celebrować samotnie swojego „oczka”, oprócz głównej gwiazdy na scenie pojawiły się również dwa zespoły w roli supportu – w kolejności wystąpienia Origin Of Escape i Obrasqi.

Czytelnicy SztukMixa, którzy są już z nami jakiś czas, mogą przywołać z pamięci pierwszy z wymienionych zespołów. Panowie ze Śląska, którzy w marcu wydali nakładem F.A.R.N.A Records debiutancki album „Shapes” (w serwisie pojawiła się recenzja oraz wywiad z Maćkiem Terleckim i Tomaszem Kotem), wypełnili swoje 45 minut obecności scenicznej w Gdyni pełną tracklistą z albumu. Jako że album zrobił na mnie duże wrażenie, bardzo chciałem ich usłyszeć i zobaczyć na żywo. Kiedy UAF 2022 ogłosił lineup, w którym figurowało OOE, niezmiernie się ucieszyłem, po czym festiwal odwołali – i kibel. Byłem załamany, bo panowie koncertują raczej na południu, a dojechać na północ to już logistycznie większa przygoda. Mimo kilku technicznych przeciwności losu zespół, pod wokalnym dowództwem Krzyśka Borka, udowodnił, że tkwi w nich ogromny potencjał i niespożyta energia sceniczna, a wykonanie mojego ukochanego “Monstera” utwierdziło mnie w przekonaniu, że to najlepszy numer z debiutu. Na początku występu publiczność była nieliczna, ale im dalej w tracklistę, tym Arena bardziej się wypełniała. Życzę chłopakom z Origin Of Escape jak najlepiej, bo nie dość, że są muzycznie dobrzy i potrafią przywalić, to zwyczajnie fajni z nich ludzie.

 

Po krótkiej technicznej przerwie na scenie pojawił się stosunkowo świeży na polskim rynku (około trzy lata istnienia) trójmiejski zespół Obrasqi. Składający się z trzech osób: Moniki Dejk-Ćwikły, Artura Wolskiego i Jarosława Bielawskiego, wykonuje niełatwą do jednoznacznego zdefiniowania muzykę rockową, wspartą elektronicznymi elementami i etnicznymi wypełniaczami. Na scenie gdyńskiej Areny trio zaprezentowało materiał z dwóch płyt (co ciekawe, właśnie 22 września miała premierę ich drugi album – „Szepty Ciszy”). Bez klepania po facjacie powiem, że po kilku pierwszych utworach obawiałem się wynudzenia, bo mało było momentów, które mnie zatrzymały, ale druga część koncertu, w której cholernie magnetyczna perkusja przyciągała wzrok i słuch, zacząłem bardziej koncentrować się na całości. Ogromne brawa za te partie dla Jarosława Bielawskiego. Zdecydowanie muszę ich jeszcze parę razy posłuchać. Podczas występu miałem nieodparte skojarzenia z Closterkeller, gdyż elementy wokalne były chwilami osadzone bardzo nisko, gotycko wręcz, a Dejk-Ćwikła potrafiła zainteresować i skupić na sobie uwagę.

 

Równo o 21:00 pojawiła się wiśnia na torcie. Mariusz Duda, Piotr Kozieradzki, Michał Łapaj, a także jedyny w swoim rodzaju Maciej Meller, znani jako Riverside, wypełnili deski sceny. Zaczął się dwugodzinny raut, który mógłby się nie kończyć, z dwóch powodów: pierwszy – od „Out Of Myself” mam do nich ogromną słabość, bo to rzemiosło najwyższej próby, drugi – mają tyle „długasów”, że gdyby zagrali je wszystkie, koncert trwałby pewnie z dwadzieścia godzin. Szkoda, że nie trwał, ale zdecydowanie i tak było na czym oczy i uszy zawiesić.

Materiał grany podczas trasy jubileuszowej był bardzo przekrojowy, zahaczając o wszystkie płyty za wyjątkiem tzw. żałobnej – „Wasteland”. Nie zabrakło precyzyjnych jak zegarmistrzowska ręka improwizacji, które zawsze dodają uroku, jak również sympatycznych, ale przemyślanych dialogów Mariusza Dudy z publicznością. Koncert rozpoczął się od mięsistego „#Addicted”. Bardzo dobrze to bujało, by później wejść w trochę bardziej neurotyczne brzmienie „Rainbow Box”. Utwór zagrany jako następny powstał specjalnie z okazji 20-lecia istnienia zespołu, właśnie na potrzeby tej trasy: „Story Of My Dream”. Niesamowicie melodyjny refren, bardzo rzępiasty, niechcący się odczepić od bycia nuconym non stop. Zostaje w głowie na dłużej, a zagrany z taką mocą na żywo robi kolosalne wrażenie. Później przyszła kolej na solidną kilometrową kompozycję, w której nie zabrakło też improwizacji. Mam na myśli „Escalator Shrine”. Nie mogłem oderwać uwagi od tego, co działo się na scenie. Łapaj świetnie się bawił podczas „rozmowy instrumentów” z Mellerem. Chciałem, by to trwało i trwało, jednocześnie mając momentami wrażenie, że jestem na koncercie ELP. Po tak energicznej i energetyzującej kompozycji przyszedł czas na dedykacje dla Piotra Grudzińskiego, którego nagła śmierć omal nie zakończyła trwale istnienia Riverside. „Towards The Blue Horizon” było bardzo emocjonującym momentem koncertu. Szczególnie tekst, który notabene tyczył się innej bliskiej Dudzie osoby, w kontekście tego, co stało się w 2016 roku, cholernie mocno łapał za serce. „Time Travellers” był zaśpiewany wraz z publicznością, z tekstem w refrenie zmienionym na prośbę Dudy z „„…that was thirty years ago” na „twenty years ago”, by podkreślić minione dwie dekady istnienia. Sympatyczna chwila.

 

Z albumu „Anno Domini High Definition” panowie zagrali mój ulubiony numer – „Egoist Hedonist”, który jak żaden do tej pory porwał publikę do wspólnego klaskania i skakania. Żyletki leciały z głośników, soczysty bas i klawisze połączone z rytmicznymi bębnami przypomniały mi, jak bardzo ten utwór lubię – i jak lubię, gdy bas przestawia mi wewnątrz wszystkie organy. Na koniec jeszcze jedna kompozycja, „Left Out”, która pokazała, że ze studyjnych jedenastu minut, można zrobić blisko czternaście, i przy tym nie zanudzić słuchaczy. Wszystkim niedowiarkom twierdzącym, że Riverside bezzasadnie znajduje się w progresywnym katalogu, ten numer powinien raz na zawsze wybić takie androny z głowy. I to miał być koniec tej muzycznej fiesty, ale polska publiczność tak łatwo nie odpuszcza. Oklaskom i wywoływaniom „Riverside, Riverside, Riverside” nie było końca, aż do momentu pojawienia się Dudy i Łapaja na scenie. Wokalista oznajmił, że podczas jednej z prób europejskiej trasy Riverside 20 przypomnieli sobie o kompozycji, której do tej pory nigdy nie grali na żywo. Miał na myśli „Promise”, pochodzące z „Eye of the Soundscape”. „Conceiving You”, jako ostatnie z całej setlisty, rozpoczęte dialogiem klawiszy i gitary akustycznej, po kilku minutach zostało uzupełnione przez perkusję i gitarę elektryczną. Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia koncertu Riverside. To było coś pięknego, unikatowego i gdybym miał w komórce pod schodami wehikuł czasu, wracałbym do tego momentu wielokrotnie. Brawo, brawo, brawo.

 

Trasa jubileuszowa Riverside 20 kończyła się 25 września koncertem w Gliwicach i, jak zapowiedział ze sceny Duda, na początku 2023 zaczyna się nowy rozdział w biografii zespołu, bo już 20 stycznia premierę będzie miał najnowszy album. Żal chwyta za serce, bo przez najbliższy czas nie usłyszymy tych wszystkich kapitalnych tasiemców, ale jestem przekonany, że kolejna pozycja w dyskografii również udowodni, że Riverside to nasze dobro narodowe i złoto najwyższej próby. Wliczając wydarzenie w Gdyni, byłem na Riverside sześć razy i z całą pewnością mogę oświadczyć, że koncert z 22 września był najlepszym. Ekipa Mariusza Dudy jest w niesamowitej formie: precyzyjni muzycznie jak chirurdzy, jednocześnie pokazują, jak wielką przyjemność sprawia im granie razem. Już się nie mogę doczekać nowego krążka, jak i kolejnej trasy koncertowej. To był naprawdę piękny muzyczny wieczór.

 

Blisko sceny zdumiony nie mógł uwierzyć w to, co widzi i słyszy Błażej Obiała.

 

Setlista:

1. #Addicted
2. Rainbow Box
3. Story Of My Dream
4. Escalator Shrine
5. Towards The Blue Horizon
6. Time Travellers
7. Egoist Hedonist
8. We Got Used to Us
9. 02 Panic Room
10. Second Life Syndrome (pierwsza część)
11. Left Out
12. Promise
13. Conceiving You

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz