IKS

Ride – „Interplay” [Recenzja] dystr. PIAS Poland

ride-interplay-recenzja

Brytyjska scena shoegaze to prawdziwy fenomen. W połowie lat 90-tych, po okresie jej szczytowej popularności czar prysnął, a kolejne kapele zapadały się pod ziemię, rozczarowane marnym zainteresowaniem fanów i nieprzychylnymi recenzjami krytyków. Mało kto wtedy przypuszczał, że gatunek ma szasnę kiedykolwiek powrócić na salony.  Jednak los bywa nieprzewidywalny, a sukces reaktywacji kluczowych zespołów z nurtu, jakie mieliśmy okazję obserwować dekadę temu, przerósł najśmielsze oczekiwania. Jako prawdziwy wyczyn nie należy traktować jednak powrotów samych w sobie, a to co następuje po nich. Bo sztuką jest utrzymać zainteresowanie słuchaczy. W tej materii Ride (podobnie, jak koledzy po fachu ze Slowdive) są prawdziwymi mistrzami! Rok 2024 przyniósł „Interplay” – trzeci licząc od reaktywacji (a siódmy od początku istnienia) krążek kwartetu z Oxfordu. I chociaż shoegaze, za który pokochaliśmy formację, został zepchnięty na dalszy plan, to nie zmienia faktu, że Ride dawno nie byli tak kreatywni, jak dzisiaj.

„Interplay” zostało stworzone w okresie pandemii i w kontekście materiału zawartego na płycie, okoliczności jego powstania odgrywają istotną rolę. Członkowie formacji, jak każdy w tamtym czasie, zmagali się z problemami wynikającymi z trwającej wiele miesięcy izolacji. Dodatkowo zespół musiał stoczyć jeszcze jedną, bardziej osobistą potyczkę. Prawną batalię z ex-menagerem, która w najgorszym scenariuszu mogła doprowadzić nawet do rozpadu grupy. Gdy muzycy wreszcie rozpoczęli proces tworzenia, ich głowy pełne były najróżniejszych emocji, niepokojów i przemyśleń, które ujście znalazły właśnie na „Interplay”.  Paradoksalnie, muzyka na niej zawarta jest przeciwieństwem tamtych mrocznych, niepewnych czasów. Niczym słoneczny, letni dzień potrafi otulić słuchacza i pozwolić mu na chwilę zapomnieć o otaczających problemach.

 

zdj. materiały promocyjne

 

12 kompozycji, łącznie blisko 60 minut materiału, to w dużej mierze podróż nie tylko przez najróżniejsze etapy kariery Ride, ale też liczne style i epoki w historii muzyki (głównie brytyjskiej).

W wolnym tłumaczeniu tytuł płyty oznacza „wzajemny odziaływanie”.  „Interplay” zbudowane jest z kontrastów a największą siłą krążka jest właśnie symbioza i interakcja pomiędzy skrajnymi elementami składającymi się na niego. Zapewne analogiczne zależności występują wewnątrz formacji. Kalejdoskop dźwięków, powstały z pomysłów każdego z członków grupy,  pokazuje, że panowie Bell, Colbert, Gardener oraz Queralt, to dalej zespół z krwi i kości, równie silny, jak przy okazji nagrywania „Nowhere”. Dla którego wzajemna wymiana pomysłów i idei jest siłą napędową procesu twórczego.

 

„Interplay” to najbardziej retrospektywne z dzieł w dyskografii Ride, świadomie zbudowane na pomysłach dobrze znanych z poprzednich sześciu płyt (bez wyjątku!). Jednocześnie wzbogacający ten dorobek o nowe, odważne (niekoniecznie odkrywcze) muzyczne kierunki.

Są na niej momenty, gdzie formacja na przekór oczekiwaniom, konstruuje kompozycje na motywach wcześniej używanych zaledwie jako dodatek do swojej muzyki. I tak electro-popowe syntezatory przywodzące na myśl najlepsze dokonania spod szyldu New Order, momentami dominują nad gitarami (przebojowe „Monaco”). Bas Stevea Queralta przypomina ten Pettera Hooka, który co ciekawe kiedyś założył projekt o nazwie Monaco. Estetyka lat 80-tych jest wyraźnie wyczuwalna na każdym kroku (wystarczy posłuchać otwierający „Peace Sign”). Czasem kawałki brzmią, jakby zostały napisane przez Bono i The Edge na wczesne płyty U2 („Last Frontier”)   gdzie indziej dostajemy psychodeliczny odjazd  („Light ia a Quiet Room” ). Są też momenty, gdy Ride decydują się wykonać stylistyczny odwrót i oprzeć kompozycje na gitarze akustycznej („stay free”).

 

zdj. Cal McIntryre

 

 

Mniej więcej od połowy płyty zespół zaczyna wracać do uwielbianych przez fanów shoegaze’u, sennych gitarowych pejzaży (”Portland Rocks”).

Wokale miejscami schodzą na drugi plan i znikają za ścianą dźwięków. I właśnie ten, bardziej oniryczny klimat drugiej połówki „Interplay” stanowi idealną przeciwwagę do jego przebojowego początku. W najdłuższej, bo 7 minutowej kompozycji  „Essaouira” można doszukać się nawet pewnych skojarzeń z progresywnym rockiem spod szyldu Pink Floyd. Uważny słuchacz znajdzie takich smaczków znacznie więcej.

 

Zestawiając te wszystkie elementy można odnieść wrażenie, że płyta najlepiej wypada, jeżeli słuchamy jej jako całości (chociaż na pewno znajdą się osoby, które będą narzekać, że jest za długa). Holistyczne podejście do materiału pozwala dostrzec mnogość muzycznych tekstur przenikających się i oddziałujących na siebie.  Podobnie jak grafika zdobiąca okładkę, „Interplay” to album niezwykle intensywny, miejscami może nawet za bardzo. Muzycy Ride wykonali niezwykle odważny krok, tworząc krążek pozszywany z najróżniejszych (bardzo dobrze znanych) elementów. Jednak po rozebraniu „interplay” na czynniki pierwsze, może razić zbyt dużą ilością dosłownych zapożyczeń od innych brytyjskich zespołów. Jeżeli tylko przymkniemy oczy na te drobne mankamenty, dostaniemy przede wszystkim świetny zestaw piosenek, które po prostu dobrze się słucha. A jeżeli zaczniemy szukać głębiej znajdziemy nawet odrobinę shoegazeu !

 

Ocena 4,5/6

Grzegorz Bohosiewicz

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz