Koncert Renaty Przemyk w „Stodole” odbył się pod tytułem ostatniej, jubileuszowej płyty artystki „Renata Przemyk i mężczyźni”, wydanej w pandemicznym roku 2020, na której znalazły się wybrane utwory, śpiewane przez wokalistkę wraz z mężczyznami. Specjalnie napisałam „wybrane” ponieważ Przemyk w swojej długoletniej karierze wielokrotnie flirtowała muzycznie z męskimi wokalami lecz tylko niektóre dostąpiły zaszczytu znalezienia się na albumie. Nie są to nowe kompozycje, raczej znane publiczności od lat, ale w nowych aranżacjach i zaśpiewane też trochę inaczej. Renata Przemyk dała się poznać jako energiczna, emocjonalna wokalistka, z niesamowitym głosem i charyzmą, natomiast album jest nagrany lirycznie, nastrojowo, może nawet melancholijnie. Nie ukrywam, że wolę tę drapieżną stronę artystki, więc szłam na koncert bez jakichś większych oczekiwań, a już na pewno nie spodziewałam się fajerwerków. Jakże się myliłam.
Przemyk zaczęła z grubej rury od jednego z moich ulubionych kawałków „Zero”, zaśpiewanego w swoim dobrym, rockowym stylu, jednak bez towarzystwa Damiana Ukeje, któremu na albumie przypadła rola otwierającego męskie duety. Piosenka „Kłamiesz”, na płycie zaśpiewana w wersji light, tutaj zabrzmiała mocno i energetycznie, czyli tak jak zabrzmieć powinna. Na albumie wokalistka dzieli tę piosenkę z Vieniem, ale na koncercie Przemyk wykonała ten świetny kawałek solo, w swoim stylu. Po dwóch energetycznych utworach, ze sceny zabrzmiało spokojne i liryczne „Jakby nie miało być”. Utwór ten ujął moje serce pierwszymi czterema linijkami tekstu a w wersji koncertowej podobał mi się jeszcze bardziej. Następnym kawałkiem był ten o babie zesłanej przez Boga, na płycie śpiewanej wraz z najbrudniejszym głosem polskiej muzyki, czyli Markiem Dyjakiem. Byłam bardzo ciekawa czy usłyszę na żywo polskiego Toma Waitsa, lecz szybko okazało się, że na tę przyjemność będę musiała jeszcze poczekać. Renata Przemyk dowiodła za to swoim wykonaniem, że ją zesłał Bóg ewidentnie po to by zachwycała nas swoją twórczością, a żaden mężczyzna, nawet jeśli to jest Marek Dyjak, nie jest jej do tego potrzebny. Gdy zdjęła swoją skórzaną kurtkę i podkręcając ją kilkukrotnie, rzuciła za siebie (a szkoda, że nie w publiczność), było wiadomo, że dopiero się rozgrzewa.
„Makijaż twarzy” jest piosenką pokazującą wokalistkę z niewymuszonym i fajnym poczuciem humoru i takie też było wykonanie tego utworu na koncercie w „Stodole”. Szkoda, że Czesław Mozil nie pojawił się na scenie, ponieważ jest to kawałek pasujący nawet bardziej do Mozila niż do Renaty Przemyk. Zresztą to nie jedyny utwór wykonywany razem przez tych dwoje muzyków, więc występ tego duetu na scenie w „Stodole” byłby na pewno udany. Na czwartkowym koncercie, Czesława Mozila dzielnie zastępował zespołowy akordeonista, a publiczność na chwilę przeniosła się na trochę bardziej kameralną wersję Festiwalu Piosenki Aktorskiej, gdzie główną rolę odegrała oczywiście genialna Renata Przemyk jako pani od makijażu.
Z przedwojennego kabaretu przenieśliśmy się bez zaskoczenia (bo przecież nikt nie oczekiwał kontynuacji takich klimatów, a szkoda bo ja bym chętnie chciała więcej) w rytmiczne „Nie mam żalu”, w którym na płycie wokalistkę wspomagał Artur Andrus. Jednak jego również nie usłyszeliśmy w Stodole.
Za to w kolejnym utworze zaprezentował się Leski, który jako jeden z niewielu wokalistów, pojawił się na scenie i sam ten fakt zasługuje na plus tego koncertu. Nie znałam wcześniej tego artysty, ale w duecie z Przemyk, głosowo zostawał jednak daleko w tyle. „Bo jeśli tak ma być” mogłabym uznać za najsłabszy punkt koncertu, lecz nie uznam, bo słabych momentów po prostu nie doświadczyłam. Cały koncert był dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, począwszy od muzyki a skończywszy na oświetleniu, zresztą nawet Przemyk dziękowała ze sceny koledze, który ją „tak ładnie oświetlał” i faktycznie, robił to genialnie. O nagłośnieniu już wspomniałam, zresztą w „Stodole” to norma, z tego też względu klub pozostaje od zawsze jednym z moich ulubionych miejsc koncertowych, począwszy od wydarzeń rockowych, kończąc na siedzącym Jazz Jamboree. Zresztą czwartkowy koncert również był z miejscami siedzącymi. I o ile na występach jazzowych ta forma koncertu sprawdza się idealnie, na Renacie Przemyk już niekoniecznie. Ze względu na emocje i energię jaka płynie ze sceny trudno po prostu wysiedzieć na miejscu, szczególnie jak się jest aktywnym koncertowiczem, nieprzywykłym do trybu stacjonarnego. Wyjątkiem są oczywiście koncerty muzyki klasycznej, Marcina Świetlickiego oraz…King Crimson w Teatrze Roma. Natomiast gdy artystka ze sceny wykonała jeden z moich ulubionych utworów „Kochaj mnie jak wariat” (nie zawarty na albumie z mężczyznami), podczas którego cała sala reagowała entuzjastycznie, wysiedzieć było jeszcze trudniej.
Najlepszymi wykonaniami koncertu w „Stodole” były bezapelacyjnie utwór „Kochana” śpiewany przez Przemyk wraz z Igorem Herbutem oraz „Come Wake Me (Niech mnie ktoś obudzi)” w duecie z Johnem Porterem.
Utwór „Kochana” jest jednym z moich ulubionych kawałków Renaty Przemyk a najlepszą wersją jest dla mnie ta z Kasią Nosowską. Zresztą Przemyk wspomniała ze sceny, że Kasia jest najlepszą z kobiet. A raczej była najlepszą wersją bo to co zobaczyliśmy a raczej usłyszeliśmy tego wieczoru, zmieniło diametralnie moje myślenie o najlepszym wykonaniu tego utworu. Igor Herbut partnerujący Renacie Przemyk na scenie był po prostu niesamowity. Jego głos, wykonanie i ogólne dopasowanie obu artystów dało tyle emocji, że po skończonym kawałku, prócz ciar na ciele, słuchacz czuł się jakby wrócił nagle z szybkiej, muzycznej podróży w kosmos i nic lepszego już go nie spotka. Za wyjątkiem duetu Przemyk z Johnem Porterem, który był dla mnie zdecydowanie numerem jeden czwartkowego koncertu i na pewno najlepszym duetem na żywo jaki miałam do tej pory zobaczyć. To co tych dwoje artystów pokazało na scenie, to była dopiero prawdziwa muzyczna uczta. Przed wejściem Portera na scenę, Przemyk powiedziała kilka słów o tym jak się poznali, a potem po prostu zaczarowali widownię razem śpiewając, szczególnie w dziwnym, quasi erotycznym spleceniu swoich rąk i ciał. Podczas tego utworu można było odnieść wrażenie, że na scenie występuje Nick Cave, a może to tylko moje fascynacje tym artystą sprawiły, że zarówno w głosie jak i w zachowaniu doszukiwałam się podobieństw? W każdym bądź razie był to zdecydowanie najlepszy, a na pewno najbardziej wzruszający występ tego wieczoru.
Prócz emocjonalnych utworów były też spokojniejsze momenty jak np. „Odjazd” (szkoda, że bez Adama Nowaka, którego miałam okazję widzieć dawno temu wraz z zespołem w Sali Kongresowej, gdzie potrafił nawet tam wprowadzić klimat kameralności małej sali) oraz „Zazdrośni (Zazdrosna)” zaśpiewana na płycie w udanym duecie z Grzegorzem Turnau, którego nigdy na żywo nie miałam okazji widzieć. Wielkim nieobecnym tego wieczoru a przynajmniej dla mnie, był Wojciech Waglewski, który na płycie pojawił się w utworze „O 7.05”. Muszę przyznać, że o ile na płycie słucha się tych utworów dobrze to w wersji Przemyk live efekt jest o niebo lepszy. Wersje albumowe, mimo obecności tych cenionych artystów, odarte są trochę z pasji i energii. Na szczęście Przemyk z każdego utworu potrafi na scenie zrobić prawdziwe widowisko. Na koncercie nie mogło również zabraknąć tanga „Ten taniec” na albumie z udziałem Buslava i w aranżacji odbiegającej zdecydowanie od klasycznej wersji. Renata Przemyk jednak nie zawiodła i na scenie dostaliśmy zaśpiewane z namiętnością, krwiste tango. Zaraz potem usłyszeliśmy nagrane całkiem niedawno „Nie umieraj” przez użycie syntezatora przypominające trochę klimaty ejtisowe. Między utworami, artystka wraz ze swym zespołem, składającym się (jaka niespodzianka) z samych mężczyzn, raczyła publiczność poczuciem humoru i fajną atmosferą jaką niewątpliwie dało się wyczuć między Nią a jej muzykami. Po zagraniu 13 utworów cały zespół dostał owacje na stojąco, po czym na tzw. bis usłyszeliśmy „Wilka” oraz „Samolot rozbił się przed startem””.
Czwartkowy wieczór w „Stodole” był moim drugim koncertem Renaty Przemyk, pierwszym był jej występ na festiwalu Pol’And’Rock w 2021r. Co ciekawe, na obu koncertach miała tę samą, granatową sukienkę oraz nieśmiertelne czarne glany mające ponad dwadzieścia kilka lat, o czym dowiedzieliśmy się od dumnej właścicielki, ze sceny w „Stodole”. Oba koncerty, z podobnym (albo może nawet takim samym) repertuarem ale w zupełnie innym miejscu i kompletnie różną publicznością, pokazują, że Renata Przemyk jest artystką uniwersalną, potrafiącą swoją charyzmą sceniczną zaczarować słuchaczy zarówno na młodzieżowym, rockowym festiwalu, jak i w warszawskim klubie, gdzie większość widowni bycie młodzieżą ma już dawno za sobą – w tym autorka tego tekstu. Tym bardziej trzeba docenić ten fakt, biorąc pod uwagę repertuar artystki, który od zawsze kręci się wokół skomplikowanych relacji damsko – męskich, wyrażanych w zupełnie nie łatwych i naładowanych emocjonalnie tekstach.
Napiszę krótko – tak dobrego koncertu się nie spodziewałam, takich emocji koncertowych nie miałam dawno. I tylko jednego szkoda. Że było krótko bo 1,5 godz. to zdecydowanie za mało a chciałoby się więcej i więcej.
Aneta Ambroziewicz
Setlista:
1. Zero (Odkochaj nas)
2. Kłamiesz
3. Jakby nie miało być
4. Babę zesłał Bóg
5. Makijaż twarzy
6. Nie mam żalu
7. Odjazd
8. Come wake me (Niech mnie ktoś obudzi)
9. Bo jeśli tak ma być
10. Zazdrośni (Zazdrosna)
11. O 7:05
12. Kochana
13. Ten taniec
14. Nie umieraj
15. Kochaj mnie jak wariat
Bis:
16. Wilk
17. Samolot rozbił się przed startem
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1