„Ratched” – serial Netflix
Kiedy słyszymy hasło „Lot nad kukułczym gniazdem” w pierwszym momencie nasze skojarzenia idą w stronę Jacka Nicholsona, aby po chwili mieć przed oczami siostrę Mildred Ratched. Ta pielęgniarka o delikatnie mówiąc psychopatycznych skłonnościach doczekała się swojej niezależnej historii. Oczywiście osadzonej przed wydarzeniami z kultowej książki Kena Keseya. Jak to wyszło?
No ja mam z tym serialem spory problem. Niby wszystko jest na miejscu – Sarah Paulson (znana z „American Horror Story”) wypada w roli Mildred naprawdę rewelacyjnie. Towarzyszy jej plejada świetnych aktorów: Sharon Stone, Judy Davis, Cynthia Nixon, Sophie Okonedo, Vincent D’Onofrio czy Corey Stoll, serial jest bardzo dobrze nakręcony wizualnie: wnętrza, ubiory. Jednak mi od pierwszego odcinka wiele rzeczy zgrzytało.
Zacznijmy jednak od fabuły. Akcja serialu osadzona jest w 1947 r., kiedy to Mildred Ratched postanawia zatrudnić się w szpitalu stanowym w Lucii. Tak – to właściwie ona sama doprowadza do tego zatrudnienia. Dlaczego akurat tam? Nie zamierzam nazbyt spoilerować, niemniej bardzo ważną postacią jest Edmund Tolleson – seryjny zabójca, który jest głównym katalizatorem działań Ratched. W szpitalu ma miejsce wiele groteskowych a czasem wręcz strasznych sytuacji. A na ekranie co rusz pojawiają się barwne postacie.
Co zatem zgrzyta? Po pierwsze sama konwencja. Ok – groteska to przecież nie pierwszyzna na małym czy też duzym ekranie i rozumiem założenie twórców, aby pokazać, że świat poza murami szpitala psychiatrycznego jak i sami ludzie są równie albo nawet i bardziej pojebani od pacjentów, jednak poziom przerysowania pewnych postaci mnie osobiście raził. Judy Davis jako siostra Bucket jest „przeurocza”, Vincent D’Onofrio jako Gubernator to kawał szowinistycznego sukinkota a Sharon Stone jako obrzydliwie bogata Lenore Osgood to kawał suczy – niestety poziom przerysowania tych postaci bardzo silnie wpływa na ich wiarygodność. Mnie po prostu nie ruszały i czułem w nich fałsz. Jedyna osoba, która faktycznie mnie zauroczyła to Charlotte Wells wykreowana przez Sophie Okonedo. Niestety obecna jest tylko w trzech ostatnich odcinkach. Cynthia Nixon wypada totalnie nijako. Finn Wittrock jako psychopatyczny zabójca straszny jest tylko przez dwa pierwsze odcinki – może jeszcze Jon Jon Briones jako doktor Hanover daje radę.
Na szczęście Sarah Paulson w roli tytułowej nie rozczarowała. Inna sprawa, że jej postaci akurat nazbyt nie przerysowano. Jest po prostu maksymalnie skomplikowaną jednostką. O ogromnym miłosierdziu, ale też bezlitosną jeśli dąży do osiągnięcia swojego celu. Ogląda się ją z ogromną przyjemnością.
Razi mnie również w tym serialu kolejny manifest Netflixa. Naprawdę rozumiem, że należy zwracać uwagę na problemy homofobii czy też nierównego traktowania kobiet – jednak akurat tu wypadło to na minus. Może ze względu na połączenie z ową groteską.
Reasumując – to bardzo nierówny serial. Pierwsze odcinki są wręcz nudne – na szczęście im dalej tym lepiej. Bardzo nierówne są też postacie, wątki i mam generalnie poczucie niewykorzystanego ogromnego potencjału. Wszystko wskazuje jednak na to, że będzie drugi sezon dlatego ja dam mu jeszcze szansę.
Ocena (od 1 do 10) 5 pielęgniarek
👩⚕️👩⚕️👩⚕️👩⚕️👩⚕️