..zanim stali się sławni, nazywali się między innymi The Wow czy Pendulum Dawn. Na szczęście po trzech latach szukania właściwej nazwy, w 2003 roku na uniwersytecie Westminster narodził się Pure Reason Revolution i ta przygoda z przerwami trwa do dziś. I całkiem klawo im się wiedzie, tak bym rzekł.
Od wspomnianej daty brytyjski zespół wydał trzy długogrające albumy, by w listopadzie 2011 zawiesić działalność. Nie było zresztą wyraźnych sygnałów, że reaktywacja nastąpi – a jednak tak się stało i dziewięć lat później PRR wróciło ze świeżym materiałem, całkiem udanym i dobrze przyjętym „Eupnea”. Plany były ambitne na sporą trasę promującą, lecz członkowie zespołu, zamiast tony sprzętu w trackach, masy oświetlenia i szalejącego tłumu pod sceną, dostali pandemiczną cegłówkę na twarz. Brytyjczycy stanęli przed dużym znakiem zapytania – co dalej. Znowu wstrzymywać aktywność, aż wirusa wywieje, czy może napisać nowy materiał na kolejną, piątą już płytę w dyskografii. Szczęśliwie, nie zabrakło oleju w głowach i wybrali bramkę numer dwa. Konsekwencją tej decyzji jest „Above Cirrus”, który premierę miał szóstego maja tego roku.
Czterdzieści sześć minut i jedna sekunda, siedem premierowych kompozycji zostało stworzonych przez Jona Courtneya, Chloë Alper oraz Grega Jonga, który powrócił do zespołu po przerwie. Trio podeszło do sprawy poważnie, bo w mojej ocenie wypuścili na świat bardzo dopracowany album. Styl Brytyjczyków jest porównywany do progresywno-rockowego grania zmiksowanego z synthem i elektroniką oraz odrobiną muzycznego sznytu z lat 80-tych. Na „Above Cirrus” ponownie te dźwięki słychać, jednak dodatkowo podrasowane cięższymi gitarami, co w ogólnym rozrachunku nadaje płycie bardziej metalowe brzmienie.
Otwierający „Our Prism”, choć krótki (nieco ponad trzy minuty), jest bardzo toolowy i energiczny. Nie brak w nim zdecydowanego i wyraźnie akcentowanego stylu śpiewania. Znajduję w nim też odrobinę dawnego Porcupine Tree z ich cięższego repertuaru. „New Kind of Evil” jest kompozycją ponad dwa razy dłuższą, niesie ją niezwykle przyciągający głos Courtneya oraz masywna ściana dźwięku, charakterystyczna dla poprzednich albumów brytyjskiej trójki, w szczególności „The Dark Third” – być może był jednym ze szkieletów koncepcyjnych niewykorzystanych na tamtej płycie. „Phantoms” jest najbardziej rytmicznym utworem spośród całej siódemki na trackliście. Podczas słuchania miałem skojarzenia z synthowym tanecznym brzmieniem lat 80-tych, coś na wzór połączenia Davida Bowiego i Muse. Ten numer na pewno będzie koncertowym must-be. „Scream Sideways” – najdłuższa pozycja na płycie, dziesięć minut bardzo zróżnicowanych dźwięków, w mojej ocenie moment przełomowy albumu. Później będzie już tylko lepiej.
W pierwszych kilku minutach budowany jest nastrój znany ze wspomnianej już pozycji z 2006 roku: ciężko brzmiące gitary elektryczne oraz intensywny perkusyjny groove pozwalają myśleć, że tak będzie aż do końca. Uczucie to znika w okolicach szóstej minuty, kiedy pojawia się niezaprzeczalne echo Pink Floyd i trwa przez dwie minuty, gdy nagle wszystko wygasa, aż do pierwszych dźwięków bluesowo-jazzowego pianina i delikatnej wokalnej formy. I znowu piącha w nos i kubeł zimnej wody, pojawiają się bardzo ostre metalowe gitary, tona dźwięków uderza w uszy i kończy się spokojnym wokalem. Ciekawa, niespodziewana i nieoczywista mieszanka.
„Dead Butterfly” – dla mnie numer jeden tego wydawnictwa. Rozpoczęty bardzo nastrojowym pianinem i przejmującym wokalem Chloë, zmienia się w burzę szorstkich dźwięków, które doskonale komponują się z równie szorstkim głosem Courtneya. Druga połowa przywodzi na myśl elektroniczną stylistykę z „Amor Vincit Omnia” z 2009 roku. No i te wokalne harmonie trzech głosów. Świetny, wart wielokrotnego przesłuchania utwór. Album zamyka „Lucid”. I to w bardzo dobry, przemyślany sposób. Jest urzekający i nastrojowy. Stanowi przykład idealnego zbalansowania emocji między delikatnymi i stonowanymi momentami, a tymi, gdzie metalowa energia unosi się pod sufit. Słychać w tej kompozycji pracę nad niebanalnym budowaniem nastroju.
Jestem usatysfakcjonowany, słysząc Pure Reason Revolution w takiej formie. Po naprawdę równym albumie z 2020, obawiałem się, że na nowy materiał trzeba będzie czekać znacznie dłużej. „Above Cirrus” to może nie kolumbowskie odkrywanie dziewiczych lądów, ale na pewno sprawna realizacja dawno określonego stylu z użyciem interesujących elementów składowych. Naprawdę dobrze słuchało mi się tego materiału, ba – od dwóch dni nie słucham niczego innego.
Co również warte wspomnienia – brytyjskie trio będzie jednym z gości na tegorocznej edycji United Arts Festival w Gdańsku. Jeśli wszystko się powiedzie, pojawię się tam i chętnie usłyszę „Nad Pierzastą Chmurą” oraz inne starocie na żywo.
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 ogromnych pierzastych chmur
☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️
Błażej Obiała
Lista utworów:
1. Our Prism
2. New Kind of Evil
3. Phantoms
4. Cruel Deliverance
5. Scream Sideways
6. Dead Butterfly
7. Lucid