IKS

„Prime Time”, reż. Jakub Piątek – film Netflix

prime-time-film-recenzja

Film „Prime Time” był bez wątpienia jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier na Netfliksie. Wszak nieczęsto polski film ma swój debiut na tak znaczącym festiwalu, jakim jest Sundance. A tak było w przypadku tej produkcji. No i Bartosz Bielenia. Po roli w „Bożym ciele” od razu wskoczył do ekstraklasy polskich aktorów. I tak pompował się balonik, pompował, aż wreszcie zasiadłem przed ekranem telewizora – nastawiony na wielkie emocje, fajerwerki aktorskie, druzgocące zakończenie – i po obejrzeniu całości poczułem… spore rozczarowanie.

 Zacznijmy jednak od fabuły. Film opowiada historię Sebastiana, który w sylwestrowy wieczór 1999 r. wdziera się z bronią do studia telewizyjnego z żądaniem udostępnienia mu czasu antenowego. Mężczyzna chce na wizji przekazać coś ważnego swoim rodakom. Aby wyegzekwować swoje żądania, bierze dwoje zakładników – prezenterkę i gwiazdę telewizji Mirę (Magdalena Popławska) oraz ochroniarza Grzegorza (Andrzej Kłak). Myli się jednak ten, kto myśli, że w telewizji można tak łatwo uzyskać dla siebie czas antenowy. Nie może takiej decyzji podjąć wydawca (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), nie mogą wezwani negocjatorzy – Piotr (Cezary Kosiński), Lena (Monika Frajczyk), a policja ma to w nosie. Oni najchętniej od razu przeprowadziliby szturm. Jak rozwinie się ta sytuacja? Czy ktoś ucierpi? Co chce przekazać Sebastian? Tego nie zdradzę.
 

 Warto wspomnieć, że podobna sytuacja miała miejsce naprawdę.

W 2003 roku do studia TVP wtargnął Adrian M. i, również grożąc bronią, zażądał wpuszczenia na wizję. I tutaj zaczynają się spore kontrowersje. Twórcy „Prime Time” podobno wielokrotnie kontaktowali się z nim. Ten jednak za każdym razem odmawiał współpracy, argumentując, że nie chce, aby jego historia została przeniesiona na ekran. Jak widać, nie przeszkodziło to twórcom finalnie nakręcić tego obrazu. Zmieniono imię bohatera, rok, jego motywację, nie podano nazwy telewizji, a resztą niech ewentualnie zajmie się Sąd. Adrian M. oczywiście napisał list otwarty, oskarżając twórców o wykorzystanie historii bez jego zgody. Szczerze powiedziawszy ta kontrowersja, w mojej ocenie, jest dużo ciekawsza niż sam film.
 

 Plusy? Oczywiście jest kilka.

Bartosz Bielenia („Boże ciało”) po raz kolejny udowadnia, że potrafi zahipnotyzować widza. Tylko co z tego, skoro jego postać, zamiast wzbudzać w nas lęk, powoduje, że chcemy go przytulić? Dobrze wypada również Magdalena Popławska („Atak Paniki”, „53 wojny”) – chociaż jej histeryzowanie na ekranie pewnie niejedną osobę rozdrażni. Film ma również kilka mocnych momentów. Najbardziej przejmującym jest rozmowa Sebastiana z ojcem (Juliusz Chrząstowski). Gdyby cały film utrzymywał taki poziom, moja ocena byłaby zdecydowanie wyższa. Kolejnym plusem są przebitki dokumentalne pokazujące realia tamtych czasów. Smutne realia, gdzie celebryci bawią się w najlepsze, a młodzi ludzie chcą uciekać „za pracą” do Niemiec. Koniec millenium to faktycznie nie był wesoły czas. Za to z perspektywy czasu zabawne jest przypomnieć sobie, jak wszyscy obawialiśmy się tzw. „pluskwy milenijnej”. Tej, co to miała spowodować, że po północy z nieba zaczną spadać samoloty, na naszych kontach zaczną się dziać hocki-klocki i na całym świecie zgaśnie światło. Jak wiadomo, były to jedynie strachy na lachy.
 

 „Prime Time” ma niestety sporo dziur logicznych i scenariuszowych.

Mam wrażenie, że debiutujący jako reżyser filmu pełnometrażowego Jakub Piątek (scenariusz napisał wspólnie z Łukaszem Czapskim) chciał upchnąć w nim kilka innych kwestii – finalnie bardzo je spłycił. Nie wydaje mi się, żeby np. już po kilku godzinach w zakładnikach wykształcił się tzw. „syndrom sztokholmski”. Również muzyka, tak ważna w tego rodzaju filmach do budowania napięcia, w tym przypadku kompletnie nie zdaje egzaminu. Wspomniałem już też o samej postaci Sebastiana. Bielenia robi co może – ale za cholerę nie wywołuje lęku. W filmie brakuje suspensu, ale przede wszystkim rozczarowuje zakończenie, które pozostawia widza ze stwierdzeniem „what the fuck?”.
 

„Prime Time” to film bardzo nierówny, niedopracowany, mający jednak kilka pozytywnych elementów.

Na pewno finalnie pozostawia spory niedosyt . Ni to do końca thriller, ni to dramat psychologiczny. Trochę taka wydmuszka i balonik, który był pompowany, pompowany, a kiedy pękł, w nikim nie wywołał efektu „wow”. W każdym razie nie wywołał go we mnie.

Ocena (w skali od 1 do 10) 6 kamer

🎥🎥🎥🎥🎥🎥

 

Mariusz Jagiełło

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz