IKS

Porcupine Tree – „Closure/Continuation” [Recenzja], dystr. Sony Music Entertainment

porcupine-tree-closure-continuation-recenzja

Powroty na scenę w muzycznym świecie to bardzo specyficzne zjawisko, na które temat spokojnie można by było napisać obszerny felieton. Nieaktywne od dwunastu lat Porcupine Tree zdążyło w tym czasie obrosnąć w miano legendy, a dyskografia nagromadzona w trakcie kilkunastu lat aktywności zyskała status klasyku w swoim gatunku, jeśli pokusimy się o włożenie tego zespołu do konkretnej, każdy wie jakiej, szuflady. Reaktywacja stała się w tym czasie mokrym snem wiernych fanów, a nowy materiał i powrót do koncertowania – odrealnionym marzeniem. Nie bez powodu. Steven Wilson – od którego przede wszystkim uzależniona była reaktywacja zespołu, skupiony był na swojej owocnej solowej karierze i brutalnie gasił nadzieje fanów przy każdej możliwej okazji. Jak zbudować nowy rozdział tkwiąc wciąż po kolana w starym?

A jednak Wilson, i to akurat nie powinno nikogo specjalnie dziwić – kłamał. Pod nieuwagę publiki, powoli, bez presji, trochę jako side project, kolejne wydawnictwo brytyjskiej legendy zyskiwało „fizyczną” formę. Kiedy jednak zaczęło stawać się faktem to, co wydawało się niemożliwe i zespół powrócił do żywych zapowiadając pierwszą od trzynastu lat płytę, opadła kurtyna kultu, a spod niej wyłoniły się oczekiwania słuchaczy. Dojrzewające przez te trzynaście lat, dorodne oczekiwania. Z pewnością będzie grupa odbiorców, którą te oczekiwania przerosną i zawiedziona wyłączy płytę nie chcąc już do niej wrócić. Będzie to błąd, ponieważ „Closure/Continuation” to szablonowy wręcz przykład albumu, który zyskuje z czasem, a jego smaczki oraz akcenty wyłaniają się z każdym kolejnym odsłuchem. No więc od początku.

 

Otwieracz płyty, a zarazem główny singiel, „Harridan”, od pierwszych dźwięków zapowiada, że coś się zmieniło. Zaczyna się nietypowo, energiczną linią basu, zupełnie nie w stylu Colina. Oryginalny basista zespołu nie wziął bowiem udziału w reaktywacji, co zespół zdążył już wielokrotnie argumentować. Do mnie te argumenty przemawiają, i chociaż nie da się ukryć, że Edwin był autorem niejednej świetnej, charakterystycznej linii basu, to jednocześnie muzykiem, którego styl grania od dawna rozjeżdżał się z kierunkiem obranym przez Porcupine Tree już na „In Absentia” i którego nieobecności na „Closure/Continuation” w zasadzie nie odczuwam. Co więcej Wilson poradził sobie na jego miejscu bardzo dobrze, tworząc parę interesujących motywów. Takim właśnie zaczyna się „Harridan”, jeden z najlepszych momentów na płycie i jeden z najlepszych momentów w dyskografii Jeżozwierzy w ogóle. Utwór cieszy obskurnym vibem, a środkowej, podzielonej na kilka fragmentów części instrumentalnej mógłbym słuchać w nieskończoność. Jest w nim wszystko czego potrzeba – jest mrok, ciężar, ale jest też zwiewna melancholia. I jest Gavin Harrison. W obliczu tego muzyka każda pochwała brzmi jak banał, bo to, co dzieje się z perkusją przede wszystkim właśnie w „Harridanie”, to poziom, który nie tyle ociera się o sufit, co z impetem go przebija.

 

Spokojna, zachowawcza kompozycja „Of The New Day” to po prostu przyjemny utwór z cieszącymi ucho motywami. Mam wrażenie, że zabrakło tu jakiegoś wyróżniającego go pomysłu i jest to chyba najsłabszy moment na „Closure/Continuation”. Następujący po nim posępny „Rats Return” nadrabia ten niedosyt z nawiązką będąc zdecydowanie jedną z najmocniejszych pozycji, jakie do zaoferowania ma płyta. Połamane, metalowe intro przechodzi w niepokojące linie melodyczne wokalu, fantastycznie akompaniowane przez syntezatory, będące bardzo mocną stroną tego albumu, ale o roli Barbieriego wspomnę przy innym utworze.

Niezwykle cieszy mnie, że zespół, chociaż nie odkrywa swoim nowym wydawnictwem Ameryki, nieraz nawiązując swoją estetyką do wcześniejszych tytułów, to wprowadzając nowe rozwiązania nie zjada też własnego ogona, przez co album nie brzmi jak sentymentalny, reaktywacyjny akcent, ale mając do zaoferowania własną tożsamość tworzy sobie w dyskografi osobne miejsce. Chociaż styl płyty klimatem osadzony jest przede wszystkim w późniejszej, „okołometalowej” twórczości zespołu, to obfitujące w cudne wokale „Dignity” wyraźnie przywołuje molodyjny klimat „Stupid Dream”, potęgując to odczucie dryfującą, iście floydowską solówką.”Closure/Continuation” to płyta fantastycznie grająca jako całość, bez słabych i nudnych momentów. Nie wbija co prawda w sufit i jednak do wybitnych „Fear of a Blank Planet”, czy „Deadwing” nieco jej brakuje i trochę tu utworów „po prostu” bardzo dobrych, zwyczajnie utrzymujących poziom Porcupine Tree. Podam tu za przykład wyposażone w środkowej partii jedno z najlepszych wokalnych wykonań frontmana, niepokojące „Herd Culling”.

 

Niektóre kompozycje wyraźnie się jednak wybijają, tak jak wybitnie wyprodukowane „Walk The Plank”. Jestem niemal pewien, że nie będzie to klasyk wśród bardziej konserwatywnych fanów, bo nieco ponad czterominutowe nagranie opiera swoją melodyjną strukturę wyłącznie na instrumentach klawiszowych. Jestem wielkim fanem wkładu Richarda Barbieriego w unikalne brzmienie Porcupine Tree, który otrzymał na „Closure/Continuation” wyjątkowo obszerne pole do popisu, a ten utwór to niemalże ukoronowanie jego muzycznej osobowości w formacji, zwłaszcza w kooperacji z także genialnie operującym na syntezatorach Wilsonem. „Walk The Plank” to pulsujący basem idealnie wyważony kompromis pomiędzy ponurą obskurnością, a przejmującą melodyjnością. Chwytają za serce wspaniale zaaranżowane partie wokalne, budzi wyobraźnię pochmurna, elektroniczna estetyka romansująca z nienachalnym fortepianem. Gdyby zespół zdecydował się wydać album bazując jedynie na instrumentach klawiszowych w takim właśnie wydaniu, to przyjąłbym go bez chwili zastanowienia.

 

Podstawową wersję płyty zamyka niemal dziesięciominutowy „Chimera’s Wreck”. Niepozorny, melancholijny dość wstęp zachowawczo balansuje w wilsonowej estetyce spod znaku „The Watchmaker”, jednak z każdą minutą utwór serwuje kolejne motywy, nabierając tempa i tworząc angażującą historię porażając dymaniką i zwinnymi przejściami do coraz to bardziej intrygujących rozdziałów, by nagłym zakończeniem pozostawić słuchacza kompletnie osłupiałym. Muszę przyznać, że zakończenie to pozostawia we mnie pewien niedosyt i nie wynika to z poziomu kompozycji, ten bowiem jest conajmniej wysoki. Odnoszę po prostu wrażenie braku utworu, ktory rozładowałby napięcie wywołane przez poprzednika i postawił „kropkę nad i”.

 

Brak nadrabiają za to bonusy: świetny instrumentalny twór o sugestywnym tytule – „Population Three”, mocno „blackfieldowy” „Never Have” i cudowny „Love in The Past Tense” – w moim odczuciu pełnoprawy rozdział kończący wydawnictwo, z zupełnie niezrozumiałych wzgędów nie zakwalifikowany do bazowej jego wersji.

Album dojrzewa we mnie z dnia na dzień coraz bardziej. To, że wkrótce wkroczy do kanonu jako kolejny klasyk, to dla mnie oczywiste. Fani Porcupine Tree nie powinni czuć się zawiedzeni. „Closure/Continuation” to dzieło kompletne, różnorodne i wyraźnie wydane z chęci, nie przymusu. Angażuje i raczy tą jedną w swoim rodzaju magią brytyjskiej formacji ciesząc, że hiatus zespołu nie trwał w nieskończoność. Oby to druga połowa tytułu okazała się wyznacznikiem jego przyszłości.

 

Ocena (w skali od 1 do 10) 9 jeżozwierzowych
🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳

 

Damian Wilk

 

01. Harridan
02. Of The New Day
03. Rats Return
04. Dignity
05. Herd Culling
06. Walk The Plank
07. Chimera’s Wreck
08. Population Three
09. Never Have
10. Love In The Past Tense

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉  bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz