IKS

Placebo – „Never Let Me Go” [Recenzja], dystr: Mystic Production

placebo-never-let-me-go-recenzja

Po prawie dziewięciu latach, z nowym krążkiem wrócił zespół, który szczególnie w latach 90-tych był ulubieńcem neurotyków, introwertyków, nadwrażliwców i wszelkiej maści odmieńców. Placebo z trio stał się duetem – jakoś tak wyszło, że Brian Molko i Stefan Olsdal nigdy nie mieli szczęścia do perkusistów. Zawsze to jednak oni byli sercem i mózgiem zespołu. I najnowszy album pokazuje, iż przerwa w nagrywaniu nowych utworów była w ich przypadku zbawienna. „Never Let Me Go” to jeden z najlepszych albumów w dyskografii grupy.

Nie jestem entuzjastą ich poprzedniej płyty. „Loud Like Love” miała kilka momentów, ale całościowo nie wnosiła nic nowego do ich twórczości. Większość kompozycji delikatnie mówiąc była średniakami. Po wydaniu płyty i odbyciu obowiązkowej trasy koncertowej, z zespołu odszedł perkusista Steve Forrest. Nie było między panami żadnych niesnasek, jak w przypadku wcześniejszego pałkera Steve’a Hewitta. Rozstanie z Forrestem przebiegło w przyjacielskiej atmosferze i spowodowane było jego chęcią realizowania własnych ambicji muzycznych.
 
Molko i Olsdal słusznie uznali, że nie ma sensu po raz kolejny zatrudniać następnego perkusisty. Skompletowali jedynie muzyków do składu koncertowego, ale stały skład grupy od tej pory tworzą tylko oni. Prace nad ósmych krążkiem rozpoczęli w 2019 roku, ale jego finalizację i wydanie oczywiście opóźnił COVID. Może to i lepiej, panowie mieli więcej czasu na doskonalenie pomysłów, a te finalnie wyszły „paluszki lizać”.
 
Już otwierający całość „Forever Chemicals” to najlepsze rozpoczęcie ich albumu od czasu „Meds” albo nawet „English Summer Rain” (chociaż w tym przypadku poprzedzał go jeszcze instrumentalny „Bulletproof Cupid”). Początkowo zniekształcone gitary, mogą delikatnie drażnić, ale finalnie połączenie Nine Inch Nails z Depeche Mode tworzy cudowną mieszankę, a kiedy Molko zaczyna śpiewać pierwszą frazę tekstu „The memory drugs make memory snow” czujemy jakbyśmy powrócili do dawno nieodwiedzanego, bardzo przez nas lubianego miejsca. No i ten refren! No naprawdę godny to „opener”. Drugi w kolejności to znany już pierwszy singiel z tej płyty, wręcz nieprzyzwoicie przebojowy synth-popowy utwór „Beautiful James”, dla którego doskonale pasuje określenie „radio friendly”.
 

Żebyśmy nie popadli jednak w zbyt cukierkowy nastrój, po nim zespół atakuje nas utworem „Hugz”, najbardziej agresywnym na całym albumie. Oczywiście nie jest to thrash metal tylko alt-rock więc musimy wziąć na to poprawkę. Niemniej na koncertach ten kawałek sprawdzi się rewelacyjnie. W tym miejscu dochodzimy do „Happy Birthday In The Sky” i z pełną odpowiedzialnością napisze, iż w mojej opinii to jedno z największych dzieł zespołu. Może nie na miarę „Without You I’m Nothing”, ale pierwsza dycha twórczości „placków” na pewno. I ten tekst! To utwór o osobie, która opłakuje stratę bliskiej osoby zabitej w wyniku brutalności policji.

Po tym przejmującym utworze zespół serwuje nam smyki i orkiestrowe klimaty. Tak zaczyna się „The Prodigal”. Jak widać kreatywność muzyków w przypadku tego albumu nie ma granic i jest na najwyższym poziomie. Sama kompozycja może wydawać się wręcz radosna, ale przecież Molko to guru również nihilistów, więc radości w warstwie lirycznej w nim tyle co kot napłakał. Nie inaczej jest w kolejnym bardzo „depeszowym” Surrounded By Spies”, to kolejny rewelacyjny fragment całości. Klaustrofobiczny, mroczny i taki… piękny. „Try Better Next Time” również mógłby się wydawać radosny gdyby nie opowiadał o zagładzie planety. Ten utwór, który jako singiel średnio mi podpasował, dziwnym trafem rewelacyjnie wkomponował się w całość „Never Let Me Go”i obecnie nie wyobrażam sobie, żeby miało go nie być na płycie. A refren „Wake up, wake up, try better next time, wake up, wake up, cry better next time” – wręcz uzależnia i nie chce wyjść z głowy. Może to i lepiej biorąc pod uwagę przesłanie utworu. Jeśli widząc tytuł „Sad White Reggae” spodziewaliście się dźwięków rodem z Jamajki możecie poczuć się rozczarowani. To bardzo elektroniczny utwór z kozackim groovem, zmianami dynamiki i rewelacyjnie budowanym napięciem. Kolejny wspaniały fragment całości.
 
Po nim niestety dostajemy dwa wypełniacze – energetyczny „Twin Demons” i post-punkowy „Chemtrails” są fajne i właściwie tylko tyle można o nich napisać. Takich utworów Placebo nagrało na pęczki. Chociaż oczywiście nie są jakimiś „koszmarkami”. Ta płyta takich nie ma. Szczególnie, że trzy kolejne utwory świecą wręcz oślepiającym blaskiem. Przepiękny klawiszowy „This Is What You Wanted” to taki utwór, w czasie którego chcemy mocno ściskać ukochaną osobę. Bardzo emocjonalny, przejmujący, na długo pozostający w naszych głowach. A dalej zespół wcale nie odpuszcza jeśli chodzi o jakość. „Went Missing” to klimatyczny post-rock w którym Molko fragmentami bardziej mówi niż śpiewa. A powtarzane przez wokalistę od połowy utworu niczym mantra słowa „Secret destroyers keep away”, wprowadzają słuchacza w letarg i zadumę.
 

I kiedy wydaje się, że zespół nie da rady zaproponować już nic ciekawego całe na biało objawia się „Fix Yourself”. Kolejny przestrzenny, klimatyczny utwór, który doskonale sprawdziłby się w repertuarze zespołu Roberta Smitha. Oj bardzo silny jest w nim ten cure’owy vibe. Może za bardzo przypomina też inne utwory kończące poprzednie płyty Placebo ale … kogo to właściwie obchodzi? Nie oni piersi i ostatni stosują delikatny autoplagiat.

„Never Let Me Go” jest płytą wręcz rewelacyjną, pokazująca, iż zespół jest w doskonałej formie. Uczciwie, bijąc się w pierś, muszę przyznać, iż nie spodziewałem się, że może wzbić się jeszcze na tak wysoki poziom. Ogrom przebojowości, kreatywności, wyczucia i dojrzałości kompozytorskiej wylewają się litrami z tego albumu i przy tym wszystkim zespół zaserwował wyrób w 100% placebopodobny. To nadal alt rock w dużym stopniu podbity elektroniką. Jednak jeśli ktoś nie lubi charakterystycznej maniery wokalnej Molko i stylu jaki prezentuje zespół od wielu lat, ten krążek na pewno nie przekona go do ich twórczości. Niemniej dla każdego smakosza „placków” to będzie wielka uczta. Co tu dużo gadać – powrót w wielkim stylu.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 9 nadwrażliwców
🧑🧑‍🧑‍🧑🧑🧑🧑‍🧑‍🧑‍
 

Mariusz Jagiełło

 
Tracklist:
Forever Chemicals
Beautiful James
Hugz
Happy Birthday In The Sky
The Prodigal
Surrounded By Spies
Try Better Next Time
Sad White Reggae
Twin Demons
Chemtrails
This is What You Wanted
Went Missing
Fix Yourself
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz