Nastoletnia Millie Kessler (Kathryn Newton) nie ma łatwego życia. Właśnie straciła ojca, w szkole uchodzi za popychadło, nikt nie zaprasza jej na uroczystą potańcówkę. Popularne dziewczęta wyśmiewają jej styl ubioru oraz matkę, pracującą w podrzędnym dyskoncie. Gdyby nie para oddanych przyjaciół – również mierzących się z ostracyzmem – Millie nie miałaby po co wstawać z łóżka. Pewnego wieczoru, tuż po imprezie sportowej, bohaterka zostaje zaatakowana przez seryjnego mordercę, rzeźnika z Blissfield (Vince Vaughn). Ugodzona antycznym sztyletem o nadnaturalnych mocach, wstępuje w ciało sadystycznego psychopaty – i vice versa. Najbliżsi Millie muszą odwrócić klątwę przed upływem dwudziestu czterech godzin. Inaczej ani piękna, ani rzeźnik już nigdy nie powrócą do swego prawdziwego „ja”.
Stały współpracownik Jasona Bluma, Christopher Landon, powraca z kolejnym komedio-horrorem w high-conceptowej aranżacji. Po olbrzymim sukcesie serii „Happy Death Day”, w której retorykę „Krzyku” połączono z wątkiem pętli czasu, przyszła pora na inny gatunkowy mariaż. W „Pięknej i rzeźniku” krwawy slasher przeplata się z młodzieżową komedią, a punkt wyjścia dla wydarzeń ekranowych jest taki sam, jak w „Zwariowanym piątku” Gary’ego Nelsona. Filmów o zamianie ciał powstało co najmniej kilkadziesiąt i większość z nich to urocze, familijne popierdółki. Jakim cudem wątek tak rzadko podejmowany jest w kinie grozy?
Na szczęście z mroków ciemności wyprowadza nas Landon, którego wariację na temat „Zwariowanego piątku” (notabene, pod oryginalnym tytułem „Freaky”) ogląda się niczym film Disneya w wersji gore.
Ostatni raz wątek magicznego wstąpienia w obce ciało został w horrorze typu slasher przywołany bodaj ćwierć wieku temu, w „Piątku, trzynastego: Jason idzie do piekła”. Był to jednak potworny niewypał studyjno-reżyserski, który uśpił krwawą sagę na niemal dekadę. W „Pięknej i rzeźniku” mocno inspirowano się serią „Friday the 13th”, na co wskazuje choćby wysoki body count – trup ściele się w filmie gęsto, a większości zabójstw nie powstydziłby się sam Jason Voorhees. Obie odsłony „Happy Death Day” Landona otrzymały od MPAA kategorię wiekową „PG-13”. W przypadku „Pięknej i rzeźnika” nie było mowy o żadnych ustępstwach: film urasta do swego polskiego tytułu i zasłużył sobie na cenzorską „R-kę”.
Prolog, w którym Vince Vaughn masakruje czwórkę nadzianych nastolatków, przypomina opening z „Krzyku” – zwłaszcza gdy „imprezę” przerywają zszokowani rodzice, wracający z randki.
Jedna z postaci zostaje zarżnięta połamaną rakietą do tenisa, inna dławiona jest rozbitą butelką wina – tak, że odłamy szkła rozrywają jej gardziel i szyję. Wszystko to w odstępie kilku minut odkąd włączamy przycisk „play”. Później makabry również nie brakuje. Ostrymi narzędziami świetnie manewrują nie tylko Vaughn i Newton, ale też reżyser, wkładający aktorom w dłoń bardzo klasyczne instrumenty: piłę mechaniczną, czy hak ubojowy. Kiedy jeden z przyjaciół Millie, uciekając przed rzeźnikiem, kryje się w swojej sypialni, ogromny nóż kuchenny penetruje drzwi, jakby wykonane były z masła – brzmi znajomo, prawda? Najwredniejsza dziewczyna w szkole zostaje uśmiercona w komorze kriogenicznej, a pchnięta i przewrócona, dosłownie rozłupana zostaje na makabryczne, zmrożone kawałeczki. Dobrze kojarzycie: zupełnie jak w „Jasonie X”.
Miejsce akcji jest idealne dla slashera. Szkoła pełna jest mrocznych zaułków i niebezpiecznych urządzeń (poza komorą medyczną swoje zastosowanie znajduje też stołowa pilarka tarczowa).
Boiska są zawsze zamglone, a w domach bohaterowie odkrywają, że ktoś zostawił po sobie otwarte drzwi. Pytanie tylko, kto. Na placu miejskim – w kolorach złotej jesieni, podejrzanie idyllicznym – brakuje tylko fontanny, przy której zasiedliby Sidney, Tatum i Stu. Landon umiejętnie splata ze sobą horror i komedię, znajduje w tym wszystkim balans. Siłą „Pięknej i rzeźnika” jest też dobrze wyreżyserowany slapstick, chyba najbardziej w scenach z udziałem Vaughna. Aktor rewelacyjnie spisuje się z humorem mimicznym, ma talent do farsy. Jako siedemnastolatka w ciele starzejącego się mężczyzny wywołuje uśmiech, którego nie zmyjecie z twarzy na długo po napisach końcowych. Jest dwumetrową fajtłapą – nabijającą sobie guza za guzem, bo Millie nie przywykła do obsługi ciała o połowę większego od niej samej. Wyjątkowo służą Vaughnowi sceny, które dzieli z młodszymi aktorami. Newton bawi zwłaszcza w scenie symulowanej gry erotycznej, a mrozi krew w żyłach za każdym razem, gdy opętana przez rzeźnika przymierza się do mordu. Jeszcze przed „metamorfozą” przypomina Laurie Strode: jest równie nieśmiała i dziewicza, nawet ubrano ją podobnie.
Sprzyja filmowi dobór postaci i ich odtwórców. Dyrektorzy castingu postawili na zróżnicowaną ekipę aktorów;
w obsadzie znajdują się między innymi pochodząca z Kenii Celeste O’Connor oraz niebinarny aktor Misha Osherovich (jako przyjaciel-gej, wyznający motto „out and proud”). „Piękna i rzeźnik” jest horrorem celebrującym swoją queerowość. Napisany przez dwóch otwarcie homoseksualnych scenarzystów, film nie tylko nie piętnuje inności swych bohaterów – on stawia jej pomnik. Daje siłę outsiderce, która po latach upokorzeń odnajduje w sobie wolę walki i dzielnie stawia czoła przeciwnościom – pod wpływem nadnaturalnego bodźca, ale jednak. Horror, jako gatunek, zawsze przesuwał swoje granice na nowe terytoria. Zawsze wierzył w postęp, nie szukał kompromisów. Doskonale rozumie to Michael Kennedy, jeden ze scriptwriterów, który w ubiegłorocznym tweecie wyznał: Jako przerażony, zawstydzony swoją orientacją nastolatek, który spokoju szukał właśnie w kinie grozy, nigdy nie przypuszczałbym, że kiedyś sam będę pracował przy horrorze. Zwłaszcza bezwstydnie queerowym, uczącym, że tożsamość jest czymś, co powinniśmy w sobie kochać.
Jest w „Pięknej i rzeźniku” kapitalna scena, rozegrana półżartem, ale też niezwykle sentymentalna, w pewien sposób romantyczna.
Booker (Uriah Shelton) namiętnie całuje Millie, gdy ta nie powróciła jeszcze do swego właściwego „ja” i pozostaje w ciele mężczyzny. Bo nawet w niesprzyjającej sytuacji potrafi pokochać ją taką, jaka jest. Love is love, tak po prostu. Można przyczepić się, że „Piękna i rzeźnik” to film zbyt profeministyczny i progejowski, może trochę przewidywalny (w początkowych scenach zawsze wiemy, gdzie czai się tytułowy zabójca, i kiedy wyskoczy na swoją ofiarę). Wolę jednak taką wariację slashera niż niedawne porażki: „Death Rink” czy „Droga bez powrotu: Geneza”. „Freaky” to najlepszy, jak dotąd, autorski projekt Christophera Landona.
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 magicznych sztyletów