Paweł Weiss to gitarzysta młodej, progrockowej formacji Dispelled Reality, a jednocześnie wykształcony muzyk. Właśnie ukazuje się jego premierowy solowy materiał „Pulp Tunes”, który łączy w sobie różne fascynacje gitarowej. O szczegółach dotyczących tego wydawnictwa opowiedział mi w poniższej rozmowie.
Znam Cię jako gitarzystę Dispelled Reality. Płyta solowa to odskocznia od działań zespołowych?
Już przed dołączeniem do Dispelled Reality, myślałem o płycie solowej, ale jej historia jest nieco bardziej skomplikowana. Chodziłem do szkoły muzycznej im. Fryderyka Chopina na Bednarskiej na wydział jazzu, a poszedłem tam, żeby rozwinąć się jako muzyk. Rzeczywistość jednak wyglądała tak, że nauczyciele mieli swój „sprawdzony” program i każda indywidualność była niekoniecznie mile widziana. Jedynym wyjątkiem był mój nauczyciel gitary, który zobaczył, co robię i docenił. Z pozostałymi coraz słabiej się dogadywałem. W końcu i ja i mój nauczyciel odeszliśmy i Krzysztof Barcik, bo o niego chodzi, zaproponował, że zmiksuje i zmasteruje mi autorską płytę, żeby pokazać, że jestem już dojrzałym, gitarzystą. No i tak się stało.
Skąd to nieprzypadkowe nawiązanie w „Pulp Tunes” do „Pulp Fiction”?
„Pulp Fiction” to jeden z moich ulubionych filmów. Podoba mi się w nim to, jak kilka pozornie niezwiązanych ze sobą historii, tworzy tak kompletną całość. No i oczywiście to, że wszystkie te makabryczne opowieści przedstawione są z przymrużeniem oka. Podobny efekt chciałem uzyskać na płycie. Kompozycje są różne, ale jednak wszystkie razem tworzą spójną całość.
Zagrałeś na wszystkich instrumentach na płycie, poza bębnami. Kto zatem na nich zagrał?
Na bębnach tym razem „zagrał” komputer, ale przy następnej płycie będę szukał kogoś lepszego (śmiech).
Mówisz, że każdy utwór jest inny, jednak razem tworzą dość spójny zbiór. Od czego wychodziłeś przy komponowaniu? Od głównego riffu, czy samej melodii?
Bardzo różnie. Czasem riffy same wpadały mi pod palce, a czasem wymyślałem melodie, nawet w autobusie i nagrywałem na telefon, nucąc. Zawsze zaczynało się od jakiegoś krótkiego pomysłu i potem reszta jakoś się układała.
A ten „zjeżdżający” riff w „El Toro”? Początkowo brzmi jak główny, a gdy wjeżdża solówka, stanowi raczej partię rytmiczną.
Chciałem, żeby solówka była tam ekstremalna w każdym znaczeniu. Gram ją bardzo szybko kostkując, ale też podkład jest bardzo bogaty i rozpiętość dźwięków jest duża – tak naprawdę od najniższego, do najwyższego dźwięku na gitarze. Riff stanowi główną część utworu, ale gdy wchodzi solówka, wszystko inne musiało zejść na drugi plan.
Z kolei zamykający płytę, najdłuższy że wszystkich utworów „Palace Of Memories” brzmi jak medley Dream Theater. Takie było założenie, żeby w te ponad 7 minut upchnąć jak najwięcej?
Zawsze byłem fanem tych dwudziestominutowych numerów Dream Theater i uważałem, że dobrej płycie należy się na koniec taki dłuższy kawałek dla tych, którym spodobały się wszystkie poprzednie i chcą więcej. Na początku nie planowałem, żeby akurat ten utwór tyle trwał, ale gdy zacząłem go rozwijać, to po prostu tak wyszło (śmiech).
Ilu gitar użyłeś do nagrania „Pulp Tunes”?
Tylko jednej – mojego niezawodnego białego Stratocastera. Mam więcej gitar, ale ta jakoś najlepiej mi ostatnio leżała w rękach.
Ciekawe, bo w drugiej części „Mourning Coffee” pojawia się partia akustyczna.
Aaa, masz rację. Pomyślałem o samych elektrykach, ale faktycznie partie akustyczne zagrałem na elektro-klasyku Martineza.
„Pulp Tunes” ukazało się na nośniku fizycznym?
Jeszcze nie, ale ukaże się na CD we wrześniu. Ustalam jeszcze datę premiery.
Będziesz promował ten materiał koncertami?
Mam takie plany, ale za wcześnie, żeby mówić o szczegółach.
Rozmawiał: Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: