IKS

Patrick The Pan/Piotr Madej [Rozmowa]

patrick-the-pan-rozmowa-wywiad

Piotr Madej występujący pod pseudonimem Patrick The Pan to alternatywny artysta młodego pokolenia pochodzący z Krakowa. Kompozytor, producent, autor tekstów, piosenkarz, pianista i gitarzysta. Kiedy nie występuje jako Patrick, koncertuje jako muzyk z Dawidem Podsiadłą. Działa prężnie również jako producent dla innych wykonawców w swoim krakowskim studiu. Współpracował między innymi z Pauliną Przybysz, Ralphem Kaminskim, Misią Furtak, Kaśką Sochacką, Kamilem Kowalskim, czy zespołem LOR.

 

Choć jak sam przyznaje, śpiewając na nowej płycie, że dziwnie jest mu przyznać, że ma dobry czas, to ciężko jest wyobrazić sobie lepszy moment jego niezwykle ciekawej i poruszającej artystycznej drogi. Z Piotrem Madejem, czyli Patrickiem the Panem, porozmawiałem dla strony SztukMix, przy okazji premiery jego czwartego albumu – „Miło wszystko”.

 

Kuba Banaszewski: Na początek muszę przyznać, że „Miło wszystko” nie opuszcza moich słuchawek od chwili premiery i odkrywam ją na nowo z każdym przesłuchaniem. Wydaje mi się też, że najbardziej wymownym podsumowaniem Twojej czwartej płyty są słowa jednego z utworów na płycie – „Zmiany, zmiany, zmiany…”. Bez wątpienia wiele się zmieniło, również muzycznie, przez te trzy lata od wydania Twojego ostatniego krążka „trzy.zero”.

Patrick The Pan: To prawda, że jest to spora podróż, pełna zmian… Jeszcze przed premierą zapowiadałem czwartą płytę jako odwrotny biegun poprzedniej i wydaje mi się, że gdyby je teraz ze sobą porównać to faktycznie są to dwie skrajności – jedna jest, nazwę to bardzo powierzchownie, bardzo negatywna, a druga pozytywna w wydźwięku. Jedna jest mroczna i ciemna, a druga pełna nadziei i taka właśnie jasna i otwarta, przewietrzona, jakkolwiek można to sobie zwizualizować.
 

KB: Właśnie, często mówi się, że te najlepsze płyty powstają wtedy kiedy jest źle, kiedy czujemy smutek, że to właśnie te negatywne emocje najmocniej oddziałują, zarówno na twórców i na słuchaczy. Przygotowując się do naszej rozmowy trafiłem na Twój wywiad, którego udzieliłeś przy okazji poprzedniej płyty, gdzie powiedziałeś, że właśnie „te negatywne emocje bierze ci się na warsztat lepiej niż pozytywne”, że tak właściwie nie umiesz śpiewać o tych miłych rzeczach… Teraz muszę powiedzieć, że dobrze słyszeć, że tak wiele się od tego czasu zmieniło!

PTP: To prawda, chociaż muszę przyznać, że o ile, oczywiście jestem bardzo zadowolony z tej płyty, jeśli nie najbardziej ze wszystkich jakie nagrałem, o tyle muszę powiedzieć, że nie było to łatwe nagrać płytę, będąc prywatnie i zawodowo szczęśliwym i spełnionym. Jednak to nieszczęście, nieważne w jakiej postaci i w jakiej ilości, oraz negatywne aspekty życia są w jakiś sposób ciekawszym budulcem niż po prostu taka trywialna radość. I potrzebowałem trochę czasu, żeby się z tym oswoić. A z resztą ta płyta też pokazuje, że jako twórca nie do końca się z tym oswoiłem, bo pomimo tego, że faktycznie jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony ze wszystkiego obecnie życiowo, to na tej płycie jest jednak dużo goryczy.
 

KB: Dokładnie, przekuwasz ten stereotyp w coś takiego zupełnie nowego – to nie jest jakiś wybuch radości, ale płyta jest jednocześnie niezwykle wyważona i wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi jej największa siła – taki właśnie spokój ducha i radość z tych prostych rzeczy, których próżno było szukać na Twoich poprzednich dziełach. Z „Miło wszystko” bije też taki wewnętrzny spokój i wydaje mi się, że to jest Twoja najbardziej dojrzała płyta do tej pory.

PTP: Nie mnie to oceniać, chociaż siłą rzeczy z każdym rokiem jestem coraz starszy, a jeśli by wyjść z założenia, że z wiekiem robi się coraz dojrzalsze rzeczy, to jak najbardziej. Natomiast, tu i teraz, ze wszystkim swoich czterech płyt, jestem z niej najbardziej dumny i mam wrażenie, że po raz pierwszy jest to album, na którym nie mam jakiejś podświadomej misji udowodnienia czegokolwiek, tylko że też jako człowiek troszkę wyluzowałem w życiu. Bo faktycznie trochę odpuściłem, gdzieś to przyszło samo, naturalnie, jakoś tak po prostu nabrałem większego dystansu do świata, życia i siebie, no i właśnie mam takie wrażenie, że „Miło wszystko” jest taką płytą stricte dla przyjemności, dla zabawy. I to jest dość fajne, co powiedziałeś, że po raz pierwszy w mojej twórczości skupiam się na takich detalach i przyjemnościach z życia dnia codziennego. Wydaje mi się, że pandemia też tutaj mocno pomogła w tym, że wszyscy się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy się rozglądać wokół siebie, w ogóle na swoje życie. I kiedy musiałem to zrobić, to zauważyłem dużo piękna wokół i te detale gdzieś się wkradły na tę płytę.
 

KB: Tak jak sam wspominasz, początek prac nad płytą zbiegł się z samym początkiem lockdownu, którego wszyscy doświadczyliśmy. I to słychać, trochę w takim innym wymiarze, bo muzyka na „Miło wszystko” jest jednocześnie bardzo domowa, przytulna i taka właśnie skupiona na codzienności . O tym opowiada m.in. utwór „Porozmawiajmy o emocjach”, ze świetnym teledyskiem. Czy ten trudny czas był dla Ciebie w pewnym sensie twórczym błogosławieństwem?

PTP: Tak, absolutnie jestem w tym obozie, który pandemię oraz ten pierwszy, najbardziej przeraźliwy, bo obcy i nieznany lockdown, będzie wspominał dosyć dobrze. Oczywiście, ten strach i lęk przed nieznanym przejawiał się i majaczył gdzieś w tle, ale jednak dominowała jakaś taka ulga wynikająca z tego, że dostałem dużo czasu, o którym marzyłem i właśnie skupiłem się po pierwsze na płycie, którą wiedziałem, że zacznę robić w tamtym roku, tylko nie sądziłem, że będę miał na to aż tyle czasu, tak bardzo zbitego koło siebie. Ale też prywatnie spędziłem dużo fajnego czasu ze swoją partnerką, obecnie już narzeczoną. Ja też z natury jestem domatorem i lubię siedzieć na chacie, więc ten wymóg by zostać w domu w niczym mi nie przeszkadzał. Choć oczywiście miałem momenty kryzysowe, jak potężna tęsknota za gastronomią.
 

KB: No właśnie, jesteś znany z tego, że Twój projekt jest w pełni solowym przedsięwzięciem – tworzysz muzykę, piszesz teksty, produkujesz. Jednak tym razem w procesie tworzenia albumu towarzyszyła Ci wspomniana narzeczona Dominika. Czy właśnie dzięki temu Twoja płyta jest tak pełna miłych pozytywnych emocji?

PTP: Myślę, że w jakimś stopniu na pewno, bo po raz pierwszy dosyć odważnie wpuściłem kogoś w ten proces twórczy. Nawet jeśli śladowo, to jednak wciąż Dominika na pewno wprowadziła dużo dobrego. Ona też dużo wykonała takiej pracy, którą niekoniecznie da się wskazać, na zasadzie, że ta zwrotka jest jej albo ten refren jest w połowie jej albo w tej zwrotce zaśpiewała… Ona po prostu była też taką główną konsultantką, co napisałem o niej w książeczce umieszczonej na płycie, że ona jest takim dobrym duszkiem, bo wykonała dużo takiej nienamacalnej pracy. Odbyliśmy wiele wieczorów, rozmawiając o tym, w którą stronę piosenki powinny się rozwijać, o czym powinny być. W którymś momencie też pomagała mi w tekstach, na zasadzie, że nie wiedziałem co gdzieś napisać i ona proponowała swoje rzeczy. Ona też gdzieś bawi się słowem, tylko w bardziej plastycznej formie, więc podsuwała mi swoje literki. A finalnie też zaśpiewała, pomagała mi z social mediami, grafikami, stylizacjami, logistyką: jej wkład tutaj jest nieoceniony.
 

KB: Wspominając o nowych i zaskakujących rzeczach na Twojej najnowszej płycie, istotnym novum jest współpraca z raperem, we wspomnianym już wcześniej utworze „Zmiany zmiany” pojawia się Meek, Oh Why? Skąd pomysł na taką stylistyczną woltę, która przyniosła rewelacyjny i prawdziwie odświeżający efekt?

PTP: Kiedy napisałem tę muzykę, dość szybko wiedziałem, że tutaj nie wskóram za dużo sam. Po pierwsze nie mam aż tyle do powiedzenia w tej kwestii, a po drugie nie umiem wymyśleć jakieś dobrej melodii. Poza tym już nawet na etapie tworzenia ten jakby rapowy groove sam mi się tam wkradł, nawet nie wiem kiedy. Więc uznałem, że dobra, czyli chyba trzeba rapera zaprosić, a ja już od dawna byłem i cały czas jestem wielkim fanem Meek, Oh Why’a? jako artysty. Mam to szczęście, że się prywatnie znamy, więc po prostu do niego zadzwoniłem i powiedziałem mu jak jest. Pamiętam, że na początku, choć wiem, że on też lubi to co robię, to chyba nie do końca wierzył, że połączenie naszych światów się uda. I później minęło bardzo długich 10 miesięcy, w czasie których gdzieś dochodziliśmy do tego momentu, żeby to powstało. Była to bardzo burzliwa i pełna przeróżnych emocji wspólna podróż, natomiast finalnie jesteśmy z tej piosenki oboje bardzo zadowoleni i cieszę, że przetrwałem ten czas i że warto było walczyć. Bo w pewnym sensie była to walka.

KB: Mówiąc więcej o gościach, na „Miło wszystko”, które jest tak jednocześnie osobistym i autorskim dziełem, pojawiają się, podobnie zresztą jak na Twoich poprzednich płytach, różni artyści – jest wspomniany już Meek, Oh Why?, pojawia się Dawid Podsiadło, Misia Furtak… Jednak chyba najbardziej wyjątkowymi gośćmi na tej płycie jest, poza wspomnianą już narzeczoną Dominiką, obecność Twojej babci Leokadii, którą słyszymy w przejmującym „Toronto”. Skąd pomysł, by zaprosić do nagrania najbliższych i jak wspominasz powstawanie tego wyjątkowego utworu, który moim zdaniem jest chyba największym emocjonalnym ciosem na płycie?

PTP: Pomysł żeby babcia pojawiła się na mojej nowej płycie przyszedł dosyć spontanicznie. Nie pamiętam dokładnie dnia i momentu, w którym wpadłem na ten pomysł, natomiast pamiętam, że gdy tylko się pojawił, to od razu gdzieś to zarezonowało. Szczególnie, że babcia śpiewać lubi, może niekoniecznie polską alternatywę, może nie siedzi w takiej muzyce, ale jednak często sobie gdzieś śpiewa i udziela się artystycznie w kółeczku seniora, więc przy najbliższej rodzinnej kawce zaproponowałem jej to i babcia właściwie od razu się zgodziła. Później dosyć długo wyciągałem ją z domu, bo była pandemia, ale finalnie jak już przyjechała do studia, no to w sumie też był problem, bo nauczyła się złej partii, czyli jeszcze musiałem na miejscu babcię nauczyć, a później nagrać, a więc dać babci słuchawki, mikrofon – wszystko nowe, wszystko w ogóle nie tak, nic się tam nie zgadzało. Ale nie jest też tak, że tego nie dźwignęła, bo była bardzo dzielna, finalnie zaśpiewała i poradziła sobie.

KB: I wyszło niesamowicie, bo ten kontrast i trochę rozjeżdżające się głosy chóru w „Toronto” dały wspaniały efekt.

PTP: Tak, właśnie na takiej trochę niechlujności i rozjechaniu mi zależało, żeby to nie było takie perfekcyjne, że zapraszam chór profesjonalnych wokalistów, którzy zaśpiewają wszystko na tip top, w intonacji tak jak trzeba, tylko właśnie chciałem żeby to było niedoskonałe, bardzo rodzinne, takie przyziemne i właśnie takie niechlujne. Ale ta niechlujność jest tutaj walorem, a nie wadą.
 

KB: I to słychać na całej płycie, co bardzo wyróżnia Twój czwarty album spośród pozostałych pozycji w dyskografii. Musze przyznać, że uwielbiam Twoją drugą płytę „…niczym jak liśćmi”, jednak teraz po latach, gdy do niej wróciłem, wydawała mi się dość przytłaczająca. Z kolei utwory na „Miło wszystko”, które są jednocześnie tak niezwykle ujmujące i oszczędne, trafiają tak samo celnie i tam gdzie trzeba. Myślisz, że mimo wszystko kluczem do tego sukcesu jest właśnie prostota?

PTP: Myślę, że tak. Myślę, że to jest największa lekcja jakiej się nauczyłem od czasu poprzedniej płyty, że jednak w prostocie siła i że da się napisać prostą piosenkę, która nie będzie w tym wszystkim banalna. I chociaż to brzmi banalnie, to potrzebowałem bardzo wielu lat żeby tę prostą myśl zrozumieć, żeby do niej dojść. Ale na tym polega cała podróż artystyczna oraz ogólnie szeroko pojęty rozwój człowieka, że do niektórych wniosków dochodzi po latach. Pamiętam, jak moi rodzice mi mówili: „A weź nagraj coś prostszego…A musisz tak tutaj tak wszystko mieszać, kombinować?”, a ja wtedy tego nie rozumiałem. A teraz rozumiem. I faktycznie tu i teraz jestem wielkim orędownikiem i apostołem prostoty.
 

KB: Przez te wszystkie lata udało Ci się doszlifować to swoje autorskie i dla fanów już w pełni rozpoznawalne brzmienie. A jak spełniasz się w roli producenta dla innych, którzy podobnie tak jak Ty jeszcze parę lat temu, stawiają swoje pierwsze kroki w muzyce i szukają dopiero swojej artystycznej ścieżki?

PTP: Ja to generalnie bardzo lubię. To się wkradło w moje życie nawet nie wiem kiedy, bo mnie produkcja zawsze kręciła, zawsze to lubiłem, dlatego też sam sobie to robię, w sensie sam produkuje swoje płyty i bardzo lubię ten cały zwariowany świat syntezatorów, mikrofonów, brzmień, efektów itd. Chociaż produkcja to nie tylko sprzęt, ale to też zmysł, sens. Jest po angielsku takie wyrażenie – „it’s the ear, not the gear”, więc to jest dokładnie to o co chodzi. Ja generalnie bardzo lubię to zderzenie, pierwotnie mnie ono bardzo stresowało, bo ja przez długi czas walczyłem z jakimiś kompleksami, że nie jestem wykształconym muzykiem. Z perspektywy czasu jest to absurdalne, ale jednak ten brak biegłości w muzyce sprawiał, że bardzo się bałem spotkań z innymi muzykami, nawet w kontekście kreowania lata temu swojego zespołu muzycznego też mnie to bardzo stresowało. Dzisiaj już się trochę z tego wyleczyłem, ale też dosyć szybko zauważyłem, że spotkania artystyczne typu właśnie producent – artysta są bardzo rozwijające, bo nagle się okazuje, że nie każdy tak samo myśli o muzyce, że nie każdy tak samo myśli o dźwięku i o piosenkach i jak już się zrozumie, że czyjeś zdanie nie jest gorsze, tylko jest inne – a tak powinien pracować producent – to nie jest tak, że tylko ty masz rację i wiesz lepiej, a artysta nie. Tylko właśnie chodzi o to, że producent to jest taki człowiek, który musi umieć wypracować kompromis i z jednej strony spojrzeć z daleka na to co artysta chce wnieść i go nakierować tym swoim zmysłem. I trzeba to zrobić na tyle umiejętnie żeby nie zatracił się charakter tego artysty, bo to jednak ma być jego, a nie twoje. I ta w pewnym ten dialog jest dla mnie bardzo ekscytujący, bo zawsze z każdego spotkania czegoś się nauczę.

KB: Też domyślam się, że to oddziałuje w dwie strony, prawda? Poznawanie tych nowych światów, innych spojrzeń na muzykę też wpływa w jakiś sposób na to co Ty tworzysz…

PTP: Oczywiście. Podam taki akurat bardzo śmieszny przykład. Otóż kiedyś produkowałem jakąś tam piosenkę dla Kaśki Sochackiej i finalnie ona nie wzięła tego mojego podkładu, a ja w tym podkładzie byłem bardzo zadowolony z jednego fragmentu – z takiej solówki na syntezatorze – którą 1 do 1, tylko zmieniłem tonację, skopiowałem do piosenki „Dzień dobry Pani”.

KB: Niesamowite jak płynnie przenikają się te muzyczne światy. Mówiąc o roli producenta, zahaczyliśmy na moment o język angielski, a „Miło wszystko” jest już Twoją drugą płytą gdzie śpiewasz wyłącznie po polsku. Czy to jest tak, że dojrzałeś do tego śpiewania w języku polskim? Jest to pewien trend w ostatnim czasie, odchodzenie od tego powszechnego jeszcze niedawno śpiewania po angielsku.

PTP: Tak. Pamiętam bardzo dobrze tę myśli na początku kariery artystycznej, że śpiewanie po polsku jest po prostu ekshibicjonizmem. Kiedy zaczynałem karierę te 8 lat temu to jeszcze były czasy, że w Polsce wszyscy śpiewali po angielsku, bo była taka moda i śpiewanie po polsku było wręcz obciachowe – oczywiście w kręgach alternatywnych. Później zaczęło się coś dziać i ludzie zaczynali rozumieć, że to nie do końca jest tak. To były czasy kiedy polska muzyka zaczynała być coraz bardziej popularna. To był też taki czas kiedy niekoniecznie chodziło się na polskie koncerty, niekoniecznie polska muzyka była czymś czego się słuchało z dumą. Z perspektywy czasu to brzmi absurdalnie, ale pamiętam, że nie słuchałem zbyt wielu polskich artystów, podczas gdy dzisiaj słucham właściwie tylko polskich artystów. Więc wtedy jako jeszcze młody i człowiek i artysta miałem problem z tym żeby śpiewać po polsku, bo dla mnie to było zbyt „wprost”, zbyt odsłaniające, a angielski jest taki, że nawet jakbyś zaśpiewał o biegunce to brzmi świetnie. Pamiętam bardzo dobrze, że momentem kluczowym dla mnie było pójście na koncert zespołu Mikromusic, który też wtedy śpiewał pół na pół, i pamiętam jak bardzo różną miałem percepcję tego koncertu kiedy Natalia (Grosiak) śpiewała po angielsku, a kiedy po polsku. Nagle kompletnie inaczej zacząłem te piosenki odbierać. I wtedy zacząłem rozumieć, że można słuchać nie wiadomo jak dużo muzyki po angielsku i się na niej wychowywać, ale jednak polski jest językiem naszego ciała, serca i mózgu i to tak komunikujemy się i tak rozmawiamy o najpoważniejszych emocjach. Po prostu myślimy po polsku, więc ten język jednak jest tutaj ważny. Zacząłem z tym eksperymentować i do tego służyła mi druga płyta – to była najbardziej stresująca decyzja jaką podjąłem. Podałem wtedy parę tekstów po polsku i bardzo się bałem jak to zostanie odebrane, a tymczasem nieśmiało powiem, że to był sukces, te piosenki po polsku były więcej słuchane i grane też w radiu, jak na alternatywnego artystę, więc wtedy już nabrałem takiej pewności siebie. Później przyszła trzecia płyta, która była w całości po polsku i już wtedy zrobiłem to tak na pewniaka, że już w ogóle nie bałem się i śmielej kontrolowałem to w sobie bardzo tak jakoś śmiało. To utwierdzenie się, że język polski jest to, to już we mnie trwa i wydaje mi się, że po angielsku już raczej nic nie zaśpiewem, no chyba że pojawi się jakieś zlecenie czy wyższa potrzeba zewnętrzna. Natomiast teraz raczej już interesuje mnie tylko śpiewanie po polsku, co po prostu bardzo lubię.

KB: No właśnie, tak jak poprzednia płyta była takim początkiem, to na „Miło wszystko” już wypłynąłeś na te szerokie wody pisania po polsku. Wydaje mi się, że dzięki temu „Miło wszystko” można uznać za Twój, w pewnym sensie nowy początek i kolejny etap kariery. Czy możemy spodziewać się, że ta miła, muzyczna atmosfera i fascynacja lżejszymi, ale nie mniej poruszającymi brzmieniami, pozostanie z Tobą na dłużej?

PTP: Nie wiem, bo wszystko się zmienia, ja też się zmieniam i każda moja płyta jest jakąś taką pieczątką z pewnego okresu, jakąś kartką z pamiętnika, więc tu i teraz ten kierunek, który obrałem na „Miło wszystko” wydaje mi się być najfajniejszym, najbardziej rozsądnym i najbardziej moim, ale to jest stan na tu i teraz. Nie wiem gdzie i kim będę za jakiś czas, bo średnio płytę wydaje co trzy lata i nie wiem jak będzie wtedy. Ciężko mi to ocenić. Wiesz, cały czas się zmieniam, cały czas się rozwijam. Pamiętam potężną fascynację jazzem i jazzową harmonią na drugiej płycie… Dzisiaj? W ogóle już mi się nie chce tam zaglądać, nie słucham takiej muzy. Więc to wszystko się bardzo zmienia. Nie wiem, może czwartą płytę nagram rockową albo ambientową. Albo taneczną.
 

KB: Porozmawiajmy chwilę o muzyce na żywo. Ostatnio dużo koncertowałeś z Dawidem Podsiadło, coraz częściej pojawiają się też Twoje solowe występy. Jakim doświadczeniem był powrót na scenę i do życia w trasie po tak długiej przerwie, co zostało w zeszłym roku tak brutalnie przerwane przez pandemię?

PTP: To odpowiem najpierw z perspektywy Patricka – grałem tydzień temu koncert na festiwalu Stay Wild we Wrocławiu i był to drugi koncert po pandemii, ale pierwszy po premierze płyty. Także pierwszy na takim typowym festiwalu, że mamy plener, scenę, piwko, pod chmurką…
 

KB: Niesamowita sprawa w 2021 roku, prawda?

PTP: Tak, nie do pomyślenia. Abstrakcja (śmiech). I ta abstrakcja sprawiła, że wzruszyłem się praktycznie do łez, łamał mi się głos na paru piosenkach, bo byłem tak wzruszony i poruszony tym widokiem, na który tak się czekało, co się również połączyło z pięknym odbiorem nowej płyty, bo pomimo tego, że były to jakieś 2-3 tygodnie po premierze, to jak widziałem, że ludzie lecą ze mną i śpiewają wszystkie teksty, to było strasznie wzruszające. A że jestem raczej wrażliwcem, no to tak jak powiedziałem, byłem bardzo bliski rozpłakania się, ale tak wiesz, ze szczęścia. Natomiast jako muzyk Dawida, no to mieliśmy powrót, że tak to ujmę „z buta”, bo mieliśmy od półtora roku czekającą, przerwaną trasę z „Leśną Muzyką”, czyli takimi aranżacjami bardziej akustycznymi jego piosenek. I ta trasa kiedy została ogłoszona, została szybko wyprzedana, ale kalendarzowo była rozłożona na jakieś 3-4 miesiące. Tymczasem tutaj to nam wróciło skompresowane do jednego miesiąca, czyli ok. 17 koncertów w samym czerwcu, a wtedy jeszcze cały czas z tymi obowiązującymi obostrzeniami. Czyli mówimy tutaj o 34 koncertach w 30-dniowym miesiącu, więc to był absolutny hardkor, bardzo dużo pracy, bardzo dużo podróżowania i już w pewnym momencie mieszają ci się miasta, nie wiesz gdzie jesteś. No ale to było miłe, choć również bardzo męczące.
 

KB: A co jest Ci bliższe? Występ przed kilkudziesięciotysięczną publicznością, mam tu oczywiście na myśli hale, które zapełniacie z Dawidem, czy bardziej Twoje kameralne koncerty solowe? Gdzie ten kontakt z publicznością jest bardziej zbliżony do Twojego koncertowego ideału?

PTP: Wiesz co, trochę nie umiem tego oceniać, bo jednak u Dawida jestem tylko jednym z muzyków, stojących za Dawidem na jego koncercie i oczywiście gramy wszyscy razem i tworzymy energię, ale to jednak dalej jest koncert Dawida i to na niego ludzie przychodzą, więc ja nie do końca umiem to porównywać, bo jeśli mam np. powiedzieć, czy jako Patrick bardziej marzę o koncertach w klubie dla stu osób czy w halach dla paru tysięcy to wiadomo, że dla paru tysięcy. Nie wiem tylko czy moja muzyka się nadaje do podania w taki sposób, ale skłamałbym mówiąc, że nie marzy mi się taki dywan ludzi przed sceną. Natomiast, to są po prostu dwa różne miejsca, w których zupełnie różnie się czuję i ja jeszcze nie doświadczyłem jako Patrick koncertu dla paru tysięcy osób i nie wiem jak to jest, ale wolałbym tak. Jednak myślę, że pod względem zaangażowania emocjonalnego to by nie było większej różnicy, bo ja się np. nie czuję stresu przed koncertami z Dawidem, a przed swoimi, nawet jeśli wiem, że ten koncert mam grać dla 50 osób, to stresuje się bardzo, bo to jest zupełnie inna odpowiedzialność. To jest jednak poczucie, że ci ludzie przychodzą trochę na ciebie. Oczywiście nie chcę tu umniejszać wkładu muzyków, ale wiemy o czym mówimy. Natomiast, na ich miejscu, podobnie jak na moim miejscu u Dawida może być każdy, a na miejscu tego kto stoi na środku, czyli Dawida lub mnie – już nie. I jednak to poczucie, że bierzesz odpowiedzialność za to jest po prostu stresujące, ten stres mija jak gra się dużo, kiedy jesteś w trasie to z każdym dniem czujesz to coraz mniej, ale dalej czujesz. Nie mam stresu kiedy wychodzę by zagrać nawet dla 60 tys. osób na Stadionie Narodowym, nie chce też mówić, że nie czułem wtedy nic, ale na pewno jest to o wiele mniejszy stres, niż jak wychodzę grać dla 100 osób w klubie jako Patrick.
 

KB: To życzę ci w takim razie żebyś jak najszybciej mógł przekonać się jak to jest wystąpić ze swoim solowym projektem przed tak liczną publicznością. I tak na koniec chciałbym jeszcze zapytać o chyba najbardziej oczywisty i najbardziej uroczy fragment Twojej najnowszej płyty – chodzi oczywiście o „Nie chcę psa”. Co słychać u najważniejszego pomocnika w studiu, czyli psa Tadka? Sam przyznasz, że odbiór tego utworu był nie wiem czy zaskakujący, ale chyba najgłośniejszy spośród wszystkich piosenek.

PTP: Ta piosenka ewidentnie gdzieś działa i rezonuje z ludźmi. Widzę to choćby monitorując moje social media, ilość przesłuchań na Spotify czy YouTube, że w tej piosence, pomimo że nie do końca ma jakąś taką oczywistą przebojową formułę, jest coś takiego, że łapie ludzi za serce. I bardzo mnie to z jednej strony cieszy, a z drugiej zaskakuje, że tak bardzo osobista historia, też niekoniecznie taka, jaką każdy mógł przeżyć – w sensie nie mówię, że to jest rzadka sytuacja, ale jednak to nie jest zwykłe rozwiązanie z psem w tle – jest to bardzo ciekawe, że tak dużo ludzi się z tym w jakiś sposób utożsamia i jakoś na nich to działa. Jest to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie.
 

KB: To jest właśnie chyba ta niesamowita siła muzyki, że z niby tak osobistych historii jesteśmy w stanie wyłowić swoje fragmenty i dopasować je do naszych życiorysów. Gratuluję Ci jeszcze raz Piotrze najnowszej płyty. Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenie pod sceną!

PTP: Dziękuję, bardzo mi miło.
 

Rozmawiał: Kuba Banaszewski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz