Panowie z Paradise Lost zdecydowali się na krok, który można nazwać małą fanaberią. Po trzydziestu latach ponownie nagrali swój ikoniczny album o tytule… „Icon”. Trudno jest recenzować płytę tak kompletną, która miała ogromny wpływ na scenę gotycko-metalową początku lat 90-tych poprzedniego wieku. O jakości krążka nie ma co dywagować, bo to dzieło absolutnie wspaniałe.
Kiedy w 1993 roku panowie z Hallifax wydali „Icon” rozpoczęli też nowy etap w swojej działalności. Jak wiemy to zespół, który jest niczym kameleon i w późniejszych latach jeszcze nie raz zaskoczył swoich fanów zmianą brzmienia, a nawet… gatunku muzycznego (płyta „Host”). Na „Icon” Paradise Lost porzucili doom/death metal, którym charakteryzował się poprzedni krążek „Shades Of God” i postanowili eksplorować klimaty gotycko-metalowe. Wokal Nicka Holmesa również przeszedł sporą metamorfozę. Może nadal nie był to do końca czysty śpiew, ale faktem jest, że mniej generował growl. Płyta do dzisiaj uważana jest za arcydzieło gatunku. Całkowicie zasłużenie (chociaż można dyskutować czy ich magnum opus nie był jednak następny album „Draconian Times”).
Z tego powodu na „Icon 30” Mackintosh, Holmes & Co niewiele zmienili w utworach jeśli chodzi o kwestie aranżacyjne. Oczywiście wokal Nicka jest pełniejszy, potężniejszy i gdzieniegdzie pojawiają się subtelne zmiany w porównaniu z wersjami sprzed trzech dekad (np.: dodatkowe nakładki wokalne), jednak to co najbardziej rzuca się po uszach to produkcja. Świat idzie do przodu w każdej dziedzinie, więc i inżynieria dźwięku jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż trzydzieści lat temu. Na „Icon 30” dźwięk mamy dopieszczony jak ta lala, a całość brzmi ciężej i klarowniej niż oryginał.
Warto wyróżnić też przepięknie zagrane i zmiksowane ścieżki perkusji. Obecny bębniarz zespołu Guido Montanarini prezentuje w swoim graniu zdecydowanie więcej finezji niż Matthew Archer, a przecież instrument ten ma ogromne znaczenie w gatunku muzycznym, który zespół wykonuje na „Icon. Rewelacyjnie się słucha tych starych-nowych kawałków i trudno zespołowi zarzucić skok na kasę. Po prostu panowie nie mieli praw do nagranych ścieżek sprzed 30 lat i aby uczcić okrągłą rocznicę ukazania się tego dzieła musieli nagrać je ponownie, a to przecież niemała gratka dla fanów.
Na pewno słuchanie takich utworów jak „Dying Freedom”, „Widow”, czy „True Belief” to nadal ogromna przyjemność i obecnie każdy ze słuchaczy może wybrać wersję albumu, którą chce odsłuchać. Ja chyba będę wybierał tę nowszą, szczególnie, iż mój ukochany utwór z dyskografii zaspołu „Embers Fire” brzmi wręcz wybornie.
Ocena: 6/6
Mariusz Jagiełło
Lista utworów: Embers Fire; Remembrance; Forging Sympathy; Joys Of The Emptiness; Dying Freedom; Widow; Colossal Rains; Weeping Words; Poison; True Belief; Shallow Seasons; Christendom; Deus Misereatur;
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma 6 komentarzy
Zgadzam się w pełni . Słuchałem trzydzieści lat temu z ochotą , a teraz ochota jeszcze większa
Tak jest 🙂
„Obecny bębniarz zespołu Guido Montanarini…” Serio? Z opisu na płycie wychodzi, że perkusistą na tej płycie jest Guido Zima, ale co oni tam wiedzą. Jagiełło, jak przystało na Prawdziwego króla, wie przecież lepiej. Nie zmienia to faktu, że płyta była obciachowa 30 lat temu i nic się w tej kwestii nie zmieniło. To nadal cuchnąca koopa jakich mało.
Pełne imię i nazwisko bębniarza to Guido Zima Montanarini. Co do oceny płyty oczywiście każdy ma prawo do własnej subiektywnej oceny. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Ale Cię zaorał xD
Nie słyszałem nowej wersji, natomiast album oryginalny uważam osobiście za bardzo dobrze brzmiący. Potężnie i selektywnie. Czy jest więc sens robić to samo po 30 latach?? Co do obciachu, może mój poprzednik jakoś uzasadni?