Zespół Oranżada powstał w 2002 r. w Otwocku. Ostatni studyjny album wypuścił 10 lat temu. Płytą “Karma Tango” świętuje 20-lecie swojej działalności. Miałem okazję przesłuchać album jeszcze przed premierą. Jest to oryginalna, eklektyczna, ale mimo to spójna płyta z wyraziście zarysowanymi nurtami muzycznych inspiracji członków tego zespołu. Grupę tworzą: Robert Derlatka: gitara basowa i śpiew, Michał Krysztofiak: gitara elektryczna i śpiew, Maciej Łabudzki: pianino elektryczne, perkusja, flety, Artur Rzempołuch: perkusja. W rozmowie udział wzięli Michał Krysztofiak i Robert Derlatka.
Paweł Zajączkowski: Minęło dziesięć lat od wydania ostatniego albumu. Czemu tak długo?
Artur Rzempołuch: Złożyło się na to wiele czynników. Na pewno na początku pewne zmęczenie materiału, potrzeba odpoczynku od tego gonienia króliczka, czyli parcia, żeby robić cały czas nowe. Aczkolwiek, w samym graniu nie było żadnej przerwy. Do tego zmienił nam się w międzyczasie skład, doszedł Maciej Łabudzki. Potem przyszło nieszczęście, z niewiadomych przyczyn spłonął nam cały sprzęt i musieliśmy się odkupić i znaleźć nową salę prób. Jak już pokonaliśmy wszystkie trudności, zaczęliśmy po prostu grać, tworzyć nowe utwory i w końcu przyszedł moment decyzji, że trzeba to uwiecznić, bo jest już spokojnie tyle materiału że starczy na pełną płytę.
Michał Krysztofiak: Dodałbym do tego, że dla higieny psychicznej mieliśmy i nadal mamy też poboczne projekty. Robert udzielał się w kilku formacjach, np. Niewolnicy Saturna z Maciejem Cieślakiem. Ja od 2012 mam solowy projekt ‘Pol Wanda’, który co jakiś czas odkurzam, i tak dalej…
Robert Derlatka: Artur też miał swojego czasu taki wentyl wraz z Przemkiem Gurynem w jego składzie w Radości. To był fajny skład i robiło to dobrze, ale wiadomo, do czasu.
PZ: Jestem fanem waszych improwizacji, jak choćby w przejściu w „Get Your Head Around Be Busy”, czy tym jak pofolgowaliście sobie z wokalizami, fletem w „Tyle dróg”. Jak powstają takie motywy? Opowiedzcie proszę o pisaniu materiału na ten krążek.
ARz: Jeśli chodzi o tworzenie muzyki, odbywa się to u nas bardzo różnie. Albo Michał czy Robert przynoszą jakiś motyw i tekst, i do tego dobudowujemy resztę, albo wynika to ze zbiorowego jamowania. Gramy sobie, improwizujemy i raptem pojawia się coś takiego, co zaczyna się wszystkim mocno podobać i skupiamy się wokół tego. Każdy wkłada swoją wizję i powstaje numer. Potem jest studio i czasem przed samym wejściem wpada pomysł, choćby taki melotron na początku „Tyle dróg”. Co do fletów to Robert grywa czasami w eksperymentalnych składach i tam poznał Helenę Perek, która zgodziła się nagrać z nami kilka rzeczy. Partie fletów też były dogrywane w studio i nie było ich we wcześniejszych planach, bo nie było nam dane poznać kogoś takiego właśnie jak Helena.
PZ: Przewodnie inspiracje podczas pracy nad tym albumem?
ARz: Ciężko powiedzieć o bezpośrednich inspiracjach. Gramy ze sobą już ze 30 lat, słuchamy bardzo różnej muzyki i chyba przestaliśmy się już inspirować konkretnymi zespołami czy brzmieniami. Po prostu wychodzi z nas to, co w nas siedzi od lat. W warstwie tekstowej inspiracją jest życie i jego obserwacja. Nie jesteśmy już młodzieżą, większość z nas ma już dorosłe dzieci i borykające się z życiowymi problemami, czegoś się uczymy, nabieramy pokory lub dystansu do wielu spraw.
PZ: Patrzyliście wstecz na poprzednie albumy, mówiliście sobie: “chcielibyśmy rozwinąć to brzmienie, a to już pozostawić za sobą”?
MK: Czasami porównujemy poprzednie płyty z tym, co robimy na bieżąco, ale tak czysto obserwacyjnie. Zdarza się, że sami siebie zaskakujemy. Ostatnio, na przykład posłuchaliśmy kawałka „Koszula wspomnień” z drugiej płyty „Drzewa w sadzie zdzikły” i wspólnie stwierdziliśmy, że to rewelacyjny numer, który przeszedł próbę czasu. Nie próbujemy jednak świadomie czegoś rozwijać czy zmieniać. Owszem, były pomysły znalezienia jakiegoś pomysłu na płytę, ale tylko w sferze werbalnej. Finalnie komponowaliśmy typowo „oranżadowo”, czyli kawałek po kawałku, to co nam się po prostu podobało.
PZ: Czytałem, że wcześniej partie gitary basowej nagrywaliście bez żadnych efektów. Teraz chyba było inaczej?
RD: Tak, bas jest z dodatkami. Mam kilka naprawdę fajnych efektów, które umilają brzmienia, ale z kilkoma z nich też będzie trzeba się rozstać. Gama efektów na rynku versus to, co było lat temu 20 czy nawet 10, to jest przepaść, nie trzeba dużego zachodu, by mieć w swoim pedalboardzie dobre, „niemulące” modulatory i fuzy. To też dla mnie nowe pole do odkrywania, jak można zmienić ostateczne brzmienie basu i jak wciąż odkrywać je na nowo. No, jest w tym na pewno trochę zabawy. Latami grałem i nagrywałem suche basy i kto wie, może do tego wrócę na kolejnej płycie.
PZ: Jaki personel pracował nad tym albumem, kto odpowiada za brzmienie?
RD: Piotr Rychlec to człowiek, który zbudował brzmienie tego albumu i nadał w taki sposób energii, iż stopniowo rozwija się podczas słuchania. Z naszej strony były czasem podsuwane propozycje i albo się manifestowały, albo nie. Zupełnie bez spiny w ciągu 5 miesięcy z częstymi przerwami wymiksowało się nam to całkiem ładnie. My po prostu zaczęliśmy się często w różnych podgrupach zjawiać w studio i rozmawiać. I to właśnie w studio ukonstytuowało się spójne brzmienie dla, jak by nie było, mocno eklektycznej stylówy. Ale zanim zrobiła się mikstura i oranżada naciągnęła bąbelków, czysty i niezmiksowany sound powstał w The Boogie Town. Dobre studio z dobrym zapleczem, gdzie Piotrowi pomagał sam główny inżynier a zarazem właściciel, Bartek Mieszkuniec. Czyli „ojców” jest dwóch. Piotr zrobił także mastering i zrobi kolejny, bo do winyla będzie on przygotowany nieco inaczej.
PZ: Kto odpowiada za okładkę płyty? Opowiedzcie trochę o zawartości wydawnictwa.
RD: O, to fajna historia, bo nasz wspólny kolega, Tomek Makarewicz, zapalony kajakarz, opowiadał nam już dużo wcześniej o Łukaszu Traczyku. O tym, iż jest on nie tylko dobrym grafikiem, ale zna nasze płyty, a to rzecz bardzo rzadka, no a przede wszystkim ma zmysł – o ten zmysł. Oni się poznali bardziej w klimacie luzacko-letnio-rzecznym, co też wskazywało na to, że efekty wspólnych działań będą ponad oczekiwania. Potem spotkaliśmy się z Łukaszem na próbie i umówiliśmy się na to, że na początek zrobi dla Oranżady klip. Wybraliśmy „Tyle Dróg”, ale dlaczego akurat ten utwór, to tego do końca nie wiemy. Pewnie jak to w przypadku Oranżady, rzecz pozostawiona została losowi, bo na przykład w jednej z rozmów wyszło nam, że to jest dobra piosenka. No i klip jest zrobiony do wersji radiowej, niespełna 5 minutowej. A sam teledysk jest na tyle dobry i usadowiony w naszym klimacie, że pomysł, by adoptować grafikę do płyty nasunął się sam z siebie. Klika tygodni od premiery klipu okładka CD była gotowa. Są to w dużej mierze całe obrazy wyjęte z klipu, na które zostały dodane fakty wydawnicze.
PZ: Połowa płyty w języku angielskim, połowa to słowa polskie. Czy to z góry zaplanowany format?
ARz: Nie, nie było żadnego planu z tym związanego. Po prostu przyszedł w pewnym momencie okres, gdzie autor tekstu chciał się sprawdzić w innej formie, sprawdzić jak będziemy brzmieć w „międzynarodowym” języku. Jednak nie zamierzaliśmy nic zakładać, więc powstawały równolegle teksty po polsku.
PZ: W historii Oranżady ważną rolę odegrał Piotr Kaczkowski i Minimax oraz chyba generalnie radiowa „Trójka”. Tamtej „Trójki” już nie ma. Są jednak nowe stacje internetowe. Co sądzicie o aktualnej sytuacji na rynku medialnym w Polsce, jeśli chodzi o promocję muzyki. Jak się w tym odnajdujecie?
ARz: Ciężko jest mi coś na ten temat powiedzieć. Od czasu naszego debiutu, rynek muzyczny w Polsce bardzo się rozrósł, jednocześnie też skomercjalizował jeszcze bardziej. My jednak zawsze byliśmy nieco z boku, nie aspirowaliśmy do głównego nurtu, nie mieliśmy parcia na szkło za wszelką cenę. Muzyka była i jest dla nas pasją i odskocznią od problemów dnia codziennego. Nie robimy tego dla sławy tylko dlatego, że to kochamy i smutno by nam było bez tego żyć
PZ: Materiał promocyjny to opisy bardzo optymistycznych zmian wręcz dobrej nowiny. Czy „Karma Tango” to pewne przesłanie z Waszej strony?
ARz: Myślę że każdy z nas odbiera to indywidualnie. Mnie cieszą teksty które są obserwacją życia i o nim w prosty sposób mówią.
PZ: Kim szczególnie zainteresowaliście się ostatnimi czasy na rodzimej scenie muzycznej?
RD: Dla mnie odkryciem na pewno jest Weedpecker. Oczywiście, jeśli chodzi o granie gitarowe. Sporo ciekawego dzieje się w eksperymencie i jazzie, choćby Wojciech Jachna Squad. Z resztą w Oranżadzie każdy słucha innej muzyki i w ostatnim okresie, to jest coraz bardziej widoczne. W czasach słuchania wszystkiego razem…słuchaliśmy wszystkiego razem. Oprócz tego całkiem fajne rzeczy robią ludzie z Tasiemki i wiem, że skład jest przeformowany. Jest tam teraz saksofon, co w przypadku punkowej muzyki jest już ciekawe i mocne. A oprócz tego czekamy na nowe Naczynia, coś się dzieję w Obuh-owym studio i bardzo ciekawi nas jaki będzie tego efekt. Zagramy razem z nimi z klubie Bogart w Gomunicach i zachęcam do pojawienia się na tym gigu, bo bardzo rzadko można ich zobaczyć na scenie.
MK: Nie śledzę jakoś bardzo polskiej sceny, zachodniej zresztą też. Ciężko więc mi mówić o ostatnim czasie i jakimś szczególnym zainteresowaniu, ale … z polskich zespołów i muzyków lubię to, co robi Raphael Rogiński, Alameda 5 czy bardziej komercyjny, ale trafiający do mnie Dawid Spaleniak. Z takich rzeczy, które faktycznie wybiły mi się w ostatnim okresie to Atol Atol Atol.
PZ: Wspomnieliście studio Obuh. Czy dalej ma opinię posiadającego najlepiej brzmiące pomieszczenia w Polsce?
MK: Nie wiem, ale na pewno jest to wyjątkowe pod każdym względem studio i drugiego takiego w Polsce albo i nawet na świecie nie ma. Mówię to całkiem serio.
RD: To dobre miejsce też w sferze duchowej. Też mówię całkiem serio. Bo w tym miejscu czas trochę zwalnia, a wtedy pojawia się od razu miejsce dla wyobraźni.
PZ: Najbliższe plany koncertowe?
RD: Gomunice 11.03.23 Klub Bogart, Otwock 22.04.23, Warszawa Bracka 20 – tu się szykuje mocny gig i będzie to albo 18.03 albo 25.03 – właśnie to dzisiaj ustalamy. Teatr Miejski, Lublin TBA, Gdańsk TBA. Przy okazji wydania płyty to się samoistnie nakręca.
PZ: Gdańsk! Wiadomo, gdzie?
RD: Tak miejsce nazywa się Plama, ale nie znamy szczegółów. Mam nadzieje, że będziemy tam mogli zagrać wraz z Naczyniami w marcu lub w początkach kwietnia.
PZ: W wywiadzie dla Magazynu Gitarzysta przeczytałem, jak mówicie: „Dobrzy słuchacze są rzadkością, ale jeśli już są, to są wspaniałymi fanami”. Podtrzymujecie dziś te słowa?
RD: Tak i nie. Rzeczywistość, w jakiej byliśmy lat temu 10, ma się ni jak do obecnej. Wszystko przepływa dziś o wiele szybciej i nie ma co marudzić. Dla słuchacza, który ma dla ciebie tylko 2 minuty lub lubi tylko jeden singiel z płyty, jesteś częścią bystrego strumienia. Inflacja muzyki jest faktem. Ilość dobrych bandów i łatwa dostępność do ich nagrań zmieniła dużo. Trzeba też mieć na uwadze fakt, że jeśli chodzi o fanów, to grając muzykę, której nie da się wpisać w nurt i sklasyfikować, to niejako z marszu zdajemy sobie sprawę, iż ucinamy możliwości pojawiania się szerzej. I tu, w tym kontekście, to zdanie jest cały czas aktualne.
PZ: Czy Paweł z Kętrzyna w dalszym ciągu jest waszym najwierniejszym fanem [jedyna osoba, która pojawiła się na koncercie Oranżady w dniu, kiedy temperatura spadła do minus 20 stopni, przyp. red.]?
MK: Co do Pawła, to musisz zapytać jego. On sam teraz robi niezwykłe muzyczne rzeczy w takiej ilości, że my to przy nim pikuś. Gra, produkuje, wydaje, wspiera polską muzykę niezależną itd. Odsyłam do: „Tu nadaje radio północ”, „Parampampam Trio”, „Jazgot Fal” czy „Głowa Konia”.
PZ: Dzięki za rozmowę!
Rozmawiał: Paweł Zajączkowski
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1