IKS

OFF Festival 2022, Dolina Trzech Stawów, Katowice, 05-07.08.2022 [Relacja]

off-festival-relacja

Wróciły stadionowe koncerty, wróciły także – w pełnej krasie – festiwale. Pandemia koronawirusa jeszcze mocniej wyostrzyła nasz apetyt na chłonięcie muzyki w formie festiwalowej. Nic więc dziwnego, że do Katowic zjechały osoby z całego kraju. Sporo było także obcokrajowców. Tegoroczna edycja OFF-a na pewno nie zawiodła. Jedyny minus? Zbyt dużo ciekawych artystów i nie wszystkich udało się zobaczyć – w końcu do dyspozycji było pięć scen.

Piątek, 05.08

Pierwszego dnia dość późno zjawiłem się na terenie festiwalu. W kolejce na wejście słyszałem końcówkę koncertu duetu Lordofon, który otwierał w tym roku scenę główną. Po 18 szybko udałem się jednak w inne miejsce – na „Leśnej” grał bowiem Jakub Skorupa, czyli – w zgodnej opinii wielu krytyków muzycznych – jeden z najciekawszych debiutantów na polskiej scenie ostatnich lat, który – jak sam wspominał w trakcie występu – zaledwie rok temu dał pierwszy koncert w życiu (również w Katowicach). Minęło dwanaście miesięcy i jest, wraz ze swoim zespołem, w zupełnie innym punkcie swojej kariery. Pomógł oczywiście bardzo ciepło przyjęty „Zeszyt pierwszy”, który recenzowałem na niniejszych łamach. Utwory takie jak „Pociągi towarowe”, „Barbórka”, „Głuchy telefon”, „Pamiętnik z okresu dojrzewania” – to wszystko po prostu muzycznie i tekstowo „żre”.

 

Lecimy dalej. Czas przenieść się na „Główną”. Bo o 19:20 zainstalowali się tu muzycy DIIV. Amerykańska formacja garściami czerpie z shoegaze’u czy dream popu. I robią to po prostu dobrze. Szkoda tylko, że musieli grać w pełnym słońcu i dość męczącym upale. Obiecali jednak, że szybka wrócą do naszego kraju i – co najważniejsze – z nowym albumem. Ja z pewnością będę czekał.

 

Nie ma mowy o jakiejś dłużej przerwie, gdyż na rozkładzie kolejny zespół, który bardzo chciałem zobaczyć. Mowa o Squid, którzy – w przenośni – roznieśli namiot, znajdujący się obok głównej sceny. „Eksperymentalna” była nabita do granic możliwości. Dlatego też każdy, kto wyszedł po niecałym godzinnym koncercie na zewnątrz był na maksa spocony. Ale warto było troszeczkę pocierpieć. Wyprzedzę lekko przyszłość, ale był to moim zdaniem najlepszy występ pierwszego dnia OFF-a. Kto jeszcze nie zna, to zachęcam do odpalenia sobie ich debiutu „Bright Green Field” (2021).

 

Headlinerem piątku był Ride, który na żywo wykonał swój legendarny album „Nowhere”. Może pod sceną ścisku nie było, ale osoby, które postanowiły po 21:30 wybrać główną scenę, na pewno nie żałują tego wyboru.

 

Wybrałem się jeszcze na Bikini Kill i całość mnie… nie porwała. Być może odezwało się zmęczenie po całym tygodniu pracy, ale sam koncert był zaledwie poprawny. Na dłuższą metę zmęczyła mnie monotonność, która wkradła się tu dość mocno.

 

Sobota, 06.08

Drugiego dnia upału festiwalowicze już nie doświadczyli. Zmiana pogody była mocno odczuwalna. Bez bluzy czy kurtki wieczorem ani rusz. Nie zmieniło się jednak jedno – bieganie między scenami.

 

Na pierwszy rzut – rodzima Gruzja, czyli przedstawiciele sceny black metalowej. Z występu na pewno zapamiętam oryginalny performance (stroje wokalistów, bo reszta składu „outfitem” się nie wyróżniała), którego byłem świadkiem. To trzeba po prostu zobaczyć. Czyste szaleństwo.

 

Dlatego też postanowiłem później trochę ochłonąć. W strefie „Rossmann” pojawił się bowiem sam Artur Rojek, który – mimo natłoku obowiązków związanych z nadzorowaniem całego festiwalu – zgodził się na krótkie spotkanie. Dotyczyło ono głównie zagadnień związanych z klimatem, ale na sam koniec poruszony został temat nowej solowej płyty. Rojek zapowiedział, że powinna ukazać się w przyszłym roku. W tym za to obiecał kolejne premierowe kompozycje.

 

Czas jednak wrócić do koncertów. Na rozpisce zaznaczona „Eksperymentalna”. Powodem formacja Mdou Moctar, która zaprezentowała transowego bluesa wprost z Afryki. Publiczność szybko ich „kupiła”. A ja – od razu – do biblioteki streamingowej dołączyłem ubiegłoroczny album „Afrique Victime”.

 

Potem znowu szok. Hardcore’owy kolektyw The Armed zapewnił odpowiednią ścianę dźwięku. Dlatego też miejscami nagłośnienie nie wytrzymywało tego całego naporu. Zdecydowanie, muzycy dali z siebie wszystko.

 

Po tak mocnych doznaniach, najlepiej jest się wyciszyć… Choć trochę. Dlatego odwiedziłem „T Tent”, gdzie wystąpił Dry Cleaning. Surowe post-punkowe granie ma dużo zwolenników, dlatego dobra frekwencja dziwić nie mogła. Wokalistka Florence Shaw, która bardziej mówi niż śpiewa, zachwalała nasz kraj, a zwłaszcza jedzenie (pierogi!).

 

No i czas na danie główne – nie tylko drugiego dnia OFF-a, ale całej edycji. Na Iggy’ego Popa czekali wszyscy. 75-latek ma w sobie niesamowicie dużo energii, choć było widać, że biodro daje o sobie znać. W setliście nie zabrakło zarówno solowych numerów („Lust for Life”, „The Passenger” czy „James Bond”), jak i kompozycji nagranych z The Stooges (m.in. „I Wanna Be Your Dog” i „Search and Destroy”). – Niebawem będę martwy, ale póki tu jestem, chcę się dobrze bawić – powiedział w pewnym momencie Pop, który – rzecz jasna – przez większość występu paradował bez koszulki. Śmiało można stwierdzić, że pan Iggy porozstawiał wszystkich po kątach.

 

Niedziela, 07.08

Trzeci dzień? Oj, mimo zmęczenia, był dla mnie najbardziej obfity. I po prostu najlepszy. Kamil Hussein – który wystąpił na „Leśnej” – dostarczył dawki bardzo melodyjnych utworów. Taki pop to ja rozumiem. Szkoda, że wczesna godzina sprawiła, że mało kto z bliska słyszał jego twórczość.

 

Gęściej było zdecydowanie na Bedoesie, który – po kilkuminutowym spóźnieniu – porwał (i rozgrzał za pośrednictwem… miotaczy ognia) publiczność na głównej scenie, zwłaszcza tą młodszą. Występ przejdzie z pewnością do historii OFF-a z powodu… obecności tatuażysty na scenie, który „dziarał” Bedoesa w czasie, kiedy on rapował „1998 (mam to we krwi)”.

 

Po godz. 18 na prawie trzy godziny „zainstalowałem” się przed „Leśną”. Najpierw po to, aby posłuchać WaluśKraksaKryzys, który zagrał – praktycznie (takim prawem rządzą się festiwale, że czas jest ograniczony) – w całości swój debiut „MiłyMłodyCzłowiek”. Na żywo ten materiał zyskał, nie mam co do tego wątpliwości.

 

Godzina przerwy na rozprostowanie kości i posilenie się, bo nie chciałem spóźnić się na Yard Act, Brytyjczyków z Leeds, którzy w tym roku udanie zadebiutowali. Koncertowo również nie zawiedli. Złapali świetny kontakt z publicznością. Zwłaszcza wokalista, który wspomniał, że ma korzenie polskie, a jego dziadek nazywał się Kopiński.

 

Dawkę rocka otrzymałem to mogłem udać się na scenę główną, bo tam… Papa Dance wykonujący materiał z albumu „Poniżej krytyki”, od którego wydania minęło już 36 lat! Gdy Artur Rojek potwierdził obecność tego zespołu, w sieci pojawiło się dużo krytyki. Najbardziej kontrowersyjne ogłoszenie w historii OFF-a? Zdecydowanie. Paweł Stasiak i spółka udźwignęli jednak presję, a publiczność – wbrew pozorom – bawiła się doskonale w rytm „Naj Story”, „O-La-La” czy „Maxi Singla”.

 

Na scenie gościnnie pojawił się Borys Dejnarowicz, który był związany w przeszłości z „Porcysem”, czyli kultową stroną, na której łamach broniono twórczości Papa Dance. Dużym zaskoczeniem była także obecność… Gabriela Fleszara (tak, tego od „Kroplą deszczu”), który zastępował wokalnie Kostka Yoriadisa.

 

Po Papsach przyszedł czas na Metronomy, którzy dali kapitalny koncert i rozgrzali publiczność do czerwoności. I bardzo dobrze, bo temperatura przed 24 spadła do jakichś 13-14 stopni. Taneczny i energiczny set na finał dużej sceny było odpowiednim posunięciem ze strony organizatorów. „The Bay”, „The Look” i – zagrany na bis – „You Could Easily Have Me” to były gwoździe programu. – Kochamy Was. Kochamy rock’n’roll – podkreślał lider Joseph Mount. My również!

 

Zakończenie

Artur Rojek, w trakcie spotkania, o którym wspomniałem kilka akapitów wyżej, na pytanie, kto jest jego faworytem tegorocznej edycji, odpowiedział dyplomatycznie: „Każdy zaproszony artysta jest warty poznania”. I bynajmniej nie było to czcze gadanie. Właśnie w tym tkwi siła OFF-a. Jedziesz na festiwal i nie znasz całego line-upu, a po powrocie masz ochotę poznać tę „nieodkrytą” jeszcze część.

 

Jeden z moich znajomych powiedział mi kiedyś, że jak się już raz człowiek wybierze na OFF Festival, to będzie chciał od razu udać się na kolejną edycję. Mogę mu tylko przyklasnąć i podpisać się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Jeśli tylko nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, w 2023 również melduje się na początku sierpnia na terenie Doliny Trzech Stawów.

 

Szymon Bijak

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz