IKS

O.S.T.R., Sfinks700, Sopot, 18.03.2022 [Relacja]

O.S.T.R.-koncert-sopot

..Adama Ostrowskiego, znanego pod pseudonimem O.S.T.R., w kontekście polskiego hip-hopu nikomu przedstawiać nie trzeba. Nie jest on obcy nawet osobom osadzonym w muzycznej estetyce odległej od tego nurtu o lata świetlne, co świadczy o sile przebicia, determinacji, ale też jakości materiałów, jakie tworzy jako raper i producent. Oprócz dokonań albumowych Ostry radzi sobie kapitalnie w warunkach scenicznych, jest estradowym dzikiem i emanuje z niego nieprzerwana chęć występowania – mimo czterdziestu dwóch lat i ponad dwóch dekad na scenie.

 Pierwszy raz łódzkiego reprezentanta hip-hopu usłyszałem na Juwenaliach w Łodzi w 2009 roku. Był to dość późny występ, bo było już grubo po północy, ale nie dało się odczuć zmęczenia – ze sceny leciały takie bity, że o poduszce nikt nie myślał. Od tego wydarzenia minęło trzynaście lat i osiemnastego marca bieżącego roku około godziny 20:30 O.S.T.R. pojawił się w sopockim klubie Sfinks700 w duecie z Kochanem, wspomagany przez DJ-a HAEMa za konsolą.
 
“Kochana Polsko” to must-have na live’ach i każda publiczność tej kropli tabasko zwyczajnie żąda. W Sfinksie nie było inaczej, publika od razu zaczęła śpiewać, gdy pierwsze dźwięki utworu poleciały z głośników. Po takim otwarciu czułem, że będzie dobrze i nie zawiodłem się ani na jotę. Setlista przeleciała swoją zawartością niemalże po całej muzycznej biografii O.S.T.R-a. Nie zabrakło klasyków z takich płyt jak “Masz to jak w banku” (“A.B.C”), “Tabasko” (“Kochana Polsko”, “Tabasko”), “Jazz w wolnych chwilach” (“Rap po godzinach”) czy “Tylko dla dorosłych” (“Mały szary człowiek”). Cholernie dobrze się przy nich bawiłem i wydeptałem pewnie niejedną dziurę w posadzce. Nie jestem może żarliwym wyznawcą tej subkultury i jej spuścizny, ale za brak znajomości klasyków łatwo można w mordę dostać, a tego staram się unikać. To zresztą naprawdę kapitalne utwory. Oprócz solowych kawałków pojawiły się też numery z albumów, na których Ostrowski występował w duetach, na przykład z Grubsonem (“Wstawaj”), Hadesem (“Stary Nowy York”, “Psychologia Tłumu”) czy Emade (“Nie odejdę stąd”).
 
Jestem świadomy faktu, że Ostry doskonale wie, co się sprzedaje na koncertach, co buja klubem i dlatego też tak układa setlistę. Jestem jednak przekonany, że on sam lubi wracać do rzeczy stworzonych piętnaście czy dwadzieścia lat temu i robi to z ogromną frajdą. Wszyscy, którzy bywali na jego koncertach, wiedzą doskonale, że nie zejdzie ze sceny bez choćby jednego freestyle’u. W sopockim klubie były aż dwa i to po dobre kilka minut! Po ich wysłuchaniu pomyślałem sobie: co to jest kurwa za kocur. Nie szczędził słów o prezydentach, premierach i obecnej sytuacji w polskim państwie, ale bądźmy szczerzy, komu już się nie ulewa? Kto nie powiedziałby tych słów na głos, gdyby dano mu mikrofon? O.S.T.R. doskonale wykorzystuje swoją pozycję, miejsce i fakt, że umie w barwny sposób dopierdolić do pieca gdy potrzeba. No i oczywiście zwyzywał rosyjskiego dygnitarza od długich i krótkich, rzucając różne epitety, a publiczność podbiła wagę tych słów głośnymi okrzykami i oklaskami.
 

Osobiście ten koncert był dla mnie świetny z dwóch powodów: po pierwsze – dziewięćdziesiąt procent z całego repertuaru to dobre, nieśmiertelne kawałki pochodzące ze starych albumów, które bardzo chciałem usłyszeć. Po drugie – dostałem autograf i dedykację na dwóch ulubionych przeze mnie płytach – “Jazz w wolnych chwilach” oraz “Jazzurekcja”. Ten wieczór nie mógł skończyć się lepiej.

 Minus jest jeden – ZA KRÓTKO! Koncert trwał blisko półtorej godziny, a takiej muzy chciałoby się więcej. Na żywo to zupełnie inny klimat, wzbogacony anegdotami i dialogami z publicznością oraz uczuciem, że jest się w tej chwili częścią kultury, która kwitnie w Polsce od lat 90-tych.
 
Jeszcze dwa zdania o samym klubie. Sfinks700 przy Alei Franciszka Mamuszki w Sopocie jest miejscem niezwykle klimatycznym, dwupoziomowym, dającym poczucie sporej przestrzeni, dzięki czemu człek człeka człekiem nie pogania. Nagłośnienie czyste, dopracowane, tak że z każdego kąta klubu wszystko wyraźnie słychać. Światła i ich obsługa również niemęcząca oczu i przemyślana, podkreślająca i akcentująca dobrze to, co dzieje się na scenie. A za barem trunki, o jakich nawet Al Capone by nie pomyślał. W takich miejscach jak to zdecydowanie lepiej odczuwa się atmosferę wydarzenia niż na wielkich obiektach, gdzie często trzeba walczyć i rozpychać się w tłumie, by znaleźć swój mały kawałek podłogi – a czekanie na piwo trwa często dłużej niż sam koncert.
 
 
Pod sceną szalał Błażej Obiała
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz