IKS

Nieobliczalna | reż. Piotr Trzaskalski | film Amazon Prime Video [Recenzja]

nieobliczalna-recenzja

Pamiętacie Piotra Trzaskalskiego i jego głośny film „Edi” sprzed niemal ćwierćwiecza? Cała Polska wzruszyła się wówczas historią złomiarza, o szlachetnym sercu, granego przez Henryka Gołębiewskiego. Pan Piotr nie kręci zbyt często, więc z pewną dozą nieśmiałości sięgnąłem po jego najnowsze dzieło „Nieobliczalna”.

Rzecz dzieje się w bliżej nieokreślonym, polskim miasteczku, które leży niedaleko pięknego jeziora, ale posiada również stare bloki, szpital i bogate przedmieścia. Lokacje kontrastują ze sobą, dając widzowi naprawdę odetchnąć. Jednocześnie pomagają mu rozciągnąć perspektywę. Ustanowienie miejsca akcji właśnie w takim punkcie i właśnie w takiej konfiguracji poszczególnych planów jest absolutnie świetnym pomysłem. Odbiorcę nie rozpraszają bowiem żadne geograficzne asocjacje. Jednocześnie jednak znamy przecież wiele podobnych przestrzeni, które można indywidualnie przypisać do konkretnych wątków („znam takie bloki, znam taki dom, znam takie jezioro”). Twórcy przemyśleli to bardzo dobrze i dzięki temu nadali areałom dość uniwersalny charakter.

 

zdj. materiały prasowe Amazon Prime Video

 

Punktem wyjścia do fabuły jest tajemnicza śmierć pewnej kobiety. Rdzeń fabuły stanowi historia trzech przyjaciółek znających się jeszcze „z podwórka”.

Ich życiowe losy potoczyły się bardzo różnie, lecz oto nadchodzi moment, gdy znów splotą się ze sobą, zmieniając wektory i kąty nachylenia. Mamy tu także do czynienia z zaburzeniem chronologii wydarzeń i powolnym odsłanianiem tajemnicy. Tym razem jednak nie do końca chodzi wyłącznie o tajemnicę sprzed dekad, ale nie będę przecież opowiadać teraz filmu. Skupmy się na samych konkretach.

 

Plusy:

  1. Cudowny (sic!) dźwięk, co w polskich filmach nie od zawsze stanowi regułę. Nie dość, że możemy liczyć na czytelne, przejrzyste dialogi, to jeszcze dostajemy znakomite tło i efekty. Brawa dla Franciszka Kozłowskiego i Grzegorza Kucharskiego!

 

  1. Zdjęcia, scenografia, rekwizyty, świecenie i wszystkie inne techniczne aspekty, na które pozornie nie zwraca się uwagi, ale gdy coś jest z nimi nie tak, to widz czuje spory dyskomfort. Tu tego problemu nie ma. Dodatkowo dobrze rozpracowano grę kolorami, planami i temperaturą barw. To wszystko są pozornie nieistotne szczegóły, które jednak w ogólnej sumie mają ogromne znaczenie.

 

zdj. materiały prasowe Amazon Prime Video

 

  1. Dobra gra aktorska większości uczestników przedsięwzięcia. Pod tę kategorię nie kwalifikuje się jedynie Paweł Małaszyński, odgrywający „głównego złego”, który jest tak głęboko czarnym charakterem, że aż… kukiełkowym. O panu Pawle od zawsze słyszałem, że dysponuje dość drewnianym warsztatem. Nie miałem zdania, bo nie znałem jakoś szczególnie głęboko jego ról, ale jeśli minęło ćwierć wieku i nadal to tak wygląda, zastanowiłbym się nad treningami aktorskimi przed wejściem na plan zdjęciowy. Nie ma w tym nic złego. Nawet tak doświadczony piosenkarz jak Andrzej Piaseczny ćwiczy wokal przed każdą płytą.

 

Minusy:

  1. Reżyseria. Reżyser powinien nie tylko ogarniać swą charyzmą aktorów na planie, ale przede wszystkim spinać całość w ogólną wizję, tak, by finalnie widz wodzony był za nos. Wiadomo, że po drodze wiele niepotrzebnych rzeczy może się wydarzyć i dzieło nie musi być w 100% takie jak się planowało. Przynajmniej na początku artystycznej drogi. Ale za filmem stoi doświadczony twórca, który nie powinien pozwalać sobie na to, by obraz do ¾ wkurzał rozwlekłością, powolnością, a dopiero pod koniec rozkręcał się i wciągał. Sam Wojciech Poznański grany przez Pawła Małaszyńskiego, który nieustannie drze japę na żonę, bije ją i non stop ma jakieś wąty, nie wystarczy.

 

zdj. materiały prasowe Amazon Prime Video

 

  1. Scenariusz, który sprawia wrażenie totalnie „po łebkach”. Niby na podstawie książki Magdy Stachuli (o tym samym tytule), ale założę się, że w dziele literackim ilość niuansów (które tu trzeba było pominąć, bo film trwałby sześć godzin) wyczerpuje pewne tematy, nie każe się ich domyślać i odpowiednio buduje napięcie. Tu, niby na osłodę, dostajemy sceny erotyczne. Te jednak nie są zmysłowe, lecz cholernie sztuczne. W pewnym momencie można nawet uznać, że jest ich za dużo. „Chcieli zrobić ze mnie napalonego debila, zapełnić czymś akcję filmu, czy nie mieli innego pomysłu na przyciągnięcie uwagi?” – myśli sobie przeciętnie ogarnięty widz, za którego się uważam.

 

Ale czy naprawdę jest aż tak źle? Nie. Film jest jak najbardziej do obejrzenia. Przeszarżowana gra Małaszyńskiego ginie w oceanie doskonałych kreacji Magdaleny Cieleckiej, Andrzeja Seweryna, Agnieszki Grochowskiej, czy Julii Wieniawy, nie mówiąc już o Magdalenie Czerwińskiej. Bo dla niej zagranie dramatycznej roli niezrównoważonej kobiety, to przecież żaden problem. Podobnie jak dla Grzegorza Damięckiego, który pojawia się tu bardzo epizodycznie, problemem nie jest zagranie uroczego, acz nieudolnego uwodziciela. Ponad to: warto dla zdjęć, światła i udźwiękowienia. Choćby po to, by przekonać się, że czasem „Polak potrafi”. Szkoda tylko, że w ogólnej sumie zmarnowano naprawdę niezły potencjał.

Ocena: 3/6

    Michał Dziadosz

 

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz