IKS

Filip Kalinowski – „Niechciani, nielubiani. Warszawski rap lat 90.” [Recenzja], wydawnictwo Czarne

niechcianii-nielubiani

..u homo sapiens takiego jak ja, który przez niespełna dwie dekady słuchał wyłącznie szeroko definiowanego rocka i zjadł wiele pieniędzy na kupowaniu nośników, poznawanie od podszewki jednej z najważniejszych subkultur w naszym kraju budzi ogromne emocje i angażuje spore pokłady ciekawości. Dopiero kilka lat temu zrozumiałem, że na własne życzenie nie zapoznałem się nigdy z muzycznym nurtem, który od lat 90-tych zapuścił solidne korzenie w polskiej świadomości. Pewnego dnia stwierdziłem, że najwyższy czas odkryć nieznane rejony, poświęcić trochę godzin, by choć trochę poznać styl, energię i przede wszystkim prawdę i szczerość osadzone w wersach i bitach, które wyrosły i nabierały kształtów pośród szarych bloków i trzepaków i niezliczonych nasiadówek na ławkach. Gdy słuchałem klasyków gatunku, wyobrażałem sobie początki i ten cały znój, ale dopiero literatura faktu poszerzyła moje źrenice do granic możliwości.

Dwa zmysły, dwie słuchawki, dwoje oczu. Tak można by opisać mnie przez kilka ostatnich dni, ponieważ jak kamień w mętnej wodzie przepadłem w 288 stronach historii pod tytułem „Niechciani, nielubiani. Warszawski rap lat 90.” autorstwa muzycznego dziennikarza z wieloletnim stażem, Filipa Kalinowskiego. Premiera datowana była na 15 marca, a opiekunem i wydawcą jest oficyna Wydawnictwo Czarne.Znany z audycji „Za daleki odlot” Kalinowski, współtwórca jednego z pierwszych filmów dokumentalnych o genezie polskiej sceny elektronicznej (“Stay True Poland”), postanowił w soczystym reporterskim stylu wyciągnąć z mroku warszawskich ulic i wielu niepublikowanych wywiadów historię narodzin i rozwoju rapu w stołecznym mieście. Oczywiście nie obyło się bez nawiązań do innych miast i ich reprezentantów, niemniej największą koncentrację skierował na Warszawę.

 

Już tytuł książki, będącej kroniką przedstawionych w precyzyjnym (są dokładne daty, a nierzadko i godziny) chronologicznym porządku zdarzeń, sugeruje, że rap przeszedł trudną i wyboistą drogę. Treść natomiast jest gorzkim i cierpkim jak niedojrzałe owoce aronii obrazem rzeczywistości lat 90-tych, gdy Polska dopiero co wyciągała z talii historii nowe karty. Poddana reformom gospodarczym i obyczajowym, znajdowała się w mentalnej ciemni, obfitującej w nietolerancję, wąską optykę i brak zrozumienia dla tego, co młode pokolenie miało do powiedzenia. Kalinowski, opisując charakter i przebieg zdarzeń takich jak choćby bójki przed klubami, używa często ulicznego języka, nie boi się rzucać ciężkimi kawałkami mięsa, przez co dodaje tamtym chwilom autentyczności. Rap, to przede wszystkim język, życie i emocje zwykłych ludzi. I to jego największa zaleta.

 

„Niechciani, nielubiani…” zaczyna się w połowie lat 80-tych, kiedy w Polsce nie było jeszcze śladu muzycznej rewolucji, której odcienie i barwy były już widoczne w dzielnicach robotniczych USA. Autor wspomina również, jak pierwsze próby rapowania podejmował jeden z naczelnych rewolucjonistów rockowej sceny, Kazik Staszewski, choć sam nigdy nie zgadzał się z określeniem, że jest pierwszym raperem III RP. Zwoje kroniki rozwijają się następnie na początku lat 90-tych, kiedy to J. Tiger i DJ Platoon B zakładają Trials X. Nagrywane na sprzęcie z karaoke pierwsze nielegalne demo „Fekalia” na początku niespiesznie znikało ze sklepowej półki, ale po niecałym roku sprzedany zostaje cały nakład (100 kaset). Zasadniczo można powiedzieć, że to był początek stołecznego rapu.

Na przestrzeni 288 stron pojawiają się postaci, nazwiska i grupy, których dziś ciężko nie kojarzyć, ale blisko 30 lat temu wszystko to byli zwykłe chłopaki po szkołach, którym imponowała muzyka i styl zza oceanu. Tak poznajemy historię jednego z najważniejszych producentów w branży – DJ Volta, czyli Sebastiana Imbierowicza. Wzmianki o nim są liczne, ale w pełni zasadne, bo bez jego zaangażowania i głowy pełnej pomysłów, nie byłoby takich marek jak Molesta, 1kHz, ZIP Skład, czy TDF. Kalinowski wielokrotnie przywołuje również inną postać, która odegrała kluczową rolę w rozwoju i budowaniu zasięgów rapu na warszawskich terenach – Bognę Świątkowską. Uznawana za matkę chrzestną polskiego hip-hopu, prowadziła w Radiu Kolor audycję pod tytułem „Kolorszok”, na paśmie której prezentowała i promowała wszystkich, którzy mieli coś wspólnego z rapem i wysłali do niej demówki. Korytarze siedziby Radia były miejscem spotkań wielu artystów, których scalała ta sama zajawka. Mówiąc o dziennikarzach muzycznych, należy oczywiście wspomnieć i o Hirku Wronie, który od początku istnienia nurtu starał się angażować w jego rozwój i promocję i jako pierwszy zorganizował muzyczne wydarzenie – Hip Hop Opole w 2001 roku. Ponad dwie dekady temu taka impreza była trudna do zrealizowania i spisywana przez wielu na straty, jednak jej pierwsza edycja udowodniła, jak silne są więzi polskiego społeczeństwa ze stosunkowo nową subkulturą. Jego postaci w tej książce zwyczajnie nie mogło zabraknąć.

 

DJ Volt, Tede, Molesta, Stare Miasto, Sokół, ZIP Skład, Warszafski Deszcz, Peja, Fisz, Emade, Inespe, Eldoka – to tylko kilkunastu wykonawców z wielu wspomnianych na stronach „Niechcianych, nielubianych…”. W kolejnych rozdziałach poznajemy również bieg wydarzeń, które doprowadziły do powstania składów takich jak Grammatik czy Płomień 81. I choć gro stron tyczy się Molesty i tekstów, jakie wychodziły spod ich długopisów, to nigdy nie zarzuciłbym, że pozostałych autor potraktował po macoszemu. Wkomponowujac ich życiorysy w niekiedy czarno-biały obraz Polski lat 90-tych, byłem w stanie wyobrazić sobie te godzinne domówki, prowizoryczne studia nagraniowe i przede wszystkim atmosferę, jaka otaczała tamte momenty.

 

W tym szerokim opisie nie zabrakło również obyczajowych smaczków i ciekawostek. Zaskoczyła mnie opowieść o relacji warszawskiej sceny z kielecką w okresie po debiucie Liroya. Stolica niewątpliwie nie uważała “Alboomu” za udany, wytykając Marcowi pożyczanie sampli zza oceanu (na przykład od A Tribe Called Quest) i mało uliczny charakter jego rapu, nastawionego raczej na komercję i podbijanie radia. Za największy smaczek uważam historię wykładowcy gimnastyki na Akademii Teatralnej, Ryszarda Lenara. Kto by pomyślał, że facet z zacięciem do maszyny krawieckiej po godzinach w swojej małej kanciapie zacznie produkować szerokie spodnie dla reprezentantów lokalnej rapowej sceny, tworząc słynne Lenary.

 

Nie chcę absolutnie zdradzać zbyt wielu ukrytych w tej książce ciekawostek, ale zapewniam Was, jest ich co niemiara. Kalinowski w sprawny, lekki i dynamiczny sposób prowadzi czytelnika po mrocznych zakamarkach Warszawy, gdzie niejeden dostał w mazak i niejeden, chociażby za szerokie spodnie, był przeszukiwany, legitymowany i czasami pałowany przez policję. Dostajemy też wytłumaczenie, w jaki sposób HWDP stało się ulicznym kluczem, poznajemy sporą dawkę fragmentów wywiadów i tekstów piosenek, przez co o wiele łatwiej jest zrozumieć historyczne odniesienia i didaskalia. Nie brak licznych wzmianek o ogromnym społecznym problemie tamtych lat, jakim było zachłyśnięcie się narkotykami, w szczególności „brown sugar” – w nakreśleniu sytuacji pomagają rozmowy między innymi z psychologami i policjantami, które aktywnie walczyły z nowym zagrożeniem.

 

Na sam koniec krótka refleksja, bo i tak się rozpisałem jak na rozprawce z polskiego. Dla osoby, której przez palce uciekły lata świetności rapu w Polsce, ta pozycja to skarbnica wiedzy. Mimo że w 99% traktuje wyłącznie o warszawskiej scenie, to sposób narracji pozwala znacząco poszerzyć świadomość na temat filarów hip-hopowego świata i chociaż na moment poczuć się jak stojący z boku, ale słyszący wszystko na żywo obserwator.

Ocena (w skali szkolnej od 1 do 6): 5 grających głośno boomboxów

📾📾📾📾📾

 

Błażej Obiała


Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz