IKS

Neal Morse – „The Dreamer – Joseph: Part One” [Recenzja], dystr. Mystic Production

W obozie supergrupy Transatlantic dzieje się sporo, jeśli mówimy o solowych poczynaniach jej członków. Nie tak dawno ukazał się najnowszy album formacji The Flower Kings. Chwilę wcześniej, w sierpniu, kolejną płytę zaprezentował Neal Morse. „The Dreamer – Joseph: Part One” to kolejny po rockowej operze „Jesus Christ – The Excorcist” z 2019 roku przykład biblijnej inspiracji w twórczości Amerykanina. Jak znakomita to propozycja o tym poniżej.

Przyznam się szczerze, że z wiarą jestem trochę na bakier. Mimo tego szanuję tych twórców, którzy nie ukrywają jej i którzy potrafią ją wykorzystać jako inspirację w muzyce. Patrząc zupełnie bez zaangażowania – Biblia jako dzieło i rozprawa filozoficzna pozostawia duże pole do interpretacji treści, a co za tym idzie pobudza także do refleksji. W przypadku Morse’a tak właśnie jest. Opisywany album ukazuje bowiem część życia najmłodszego syna patriarchy Jakuba, czyli Józefa. To historia o ulubieńcu ojca, który wykorzystuje to do cna, a konflikt ze starszym rodzeństwem prowadzi do dramatycznych wydarzeń…

 

Neal Morse zaprosił do współpracy naprawdę wybitnych muzyków. Za gitary na albumie odpowiada Steve Morse, wieloletni gitarzysta Deep Purple, są też multiinstrumentaliści: Eric Gilette czy Gideon Klein. Na uwagę i podkreślenie zasługuje także udział pięciu wokalistów, którzy wcielają się w kolejne biblijne postaci: Matt Smith jako Reuben, Ted Leonard to Juda, Wil Morse prezentuje się w roli Szymona, Mark Pogue w Jakuba, a Jake Livgreen jest dozorcą niewolników. Nie sposób pominąć też Talon David, która jest żoną Potifara.

 

Koncepcyjny album „The Dreamer – Joseph: Part One” (jego następca „The Dreeamer – Joseph: Part Two ma ukazać się w 2024 roku) to szesnaście kompozycji zamkniętych w nieco ponad godzinną formę. Jak zwykle w przypadku Neala Morse’a stylistycznie są to klimaty progresywno-symfoniczne. I to zrealizowane z dość dużym rozmachem. Słychać dużo wpływów jazzowych, a całość podobnie jak w przypadku „Egzorcysty” przybiera formę rock opery.

 

 

„The Dreamer Overture” otwiera dźwięk bzyczących much, który płynnie przechodzi w brzmienie smyczków. Następnie słyszymy jazzujące partie organów Hammonda i agresywną sekcję rytmiczną. Zresztą, kto zna twórczość Morse’a, zdaje sobie doskonale sprawę, że uwertury na jego albumach są przemyślane i dopracowane, przez co nierzadko są najbardziej wyczekiwanymi momentami nowych krążków. Dokładnie tak jest w tym przypadku – patetyczne partie symfoniczne, syntezatory meandrujące, gdzieś pośród chaosu podszytego jazzową sekcją dętą i wirtuozerskimi solówkami. No i mamy oczywiście orkiestrowy rozmach. Nie powinno więc dziwić, że to najdłuższa kompozycja na płycie. A dostajemy jeszcze jej króciutki, niemal minutowy fragment w postaci repryzy pod koniec całości.

 

Jak wspomniałem „The Dreamer – Joseph: Part One” to rock opera, dlatego też ciekawie wypadają te kompozycje, w których – poza wysoką wartością muzyczną – otrzymujemy wielogłosowe aranżacje i melorecytacje. Tak jest np. w „The Pit” czy „Gold Dust City”. W pierwszej z wymienionych propozycji znakomicie uzupełniają się wokale Matta Smitha, Wila Morse’a oraz Teda Leonarda. Sam utwór jest niezwykle podniosły, a pod względem tekstowym podejmuje temat pozbycia się Józefa przez jego starszych braci. Godna podkreślenia jest także niemal trzyminutowa miniatura „Out Of Sight, Out Of Mind”, gdzie duet wokalny pełnią Talon David oraz Neal Morse.

 

„The Dreamer – Joseph: Part One” oferuje także bluesujące „A Million Miles Away” czy „Ultraviolet Dreams”, dynamiczny, wręcz stadionowy „Heaven In Charge Of Hell” (właściwie czuć tu wpływ Steve’a Morse’a, a całość mocno przypomina dokonania Deep Purple). Tak, są to kolejne wyraziste momenty tego krążka. Malutką łyżką dziegciu w całości może być „Slave Boy”, który mnie osobiście do końca nie leży. Podobnie zresztą ma się sprawa z singlowym „Like A Wall”.

 

To jednak nie zmienia faktu, że jest to artystycznie najwyższy poziom, a Neal Morse potrafi znakomicie komponować utwory. I to nie tylko z myślą o sobie, ale dobrze „wyczuwa” także innych artystów, których zaprosił do współpracy. To bez wątpienia element, dzięki któremu całość jest spójna od właściwie pierwszych dźwięków „The Dreamer Overture” aż do ostatnich taktów „Why Have You Forsaken Me”.

 

Za każdym razem, kiedy wracam do tego albumu mam gęsią skórkę. Szalenie cenię dokonania solowe Neala Morse’a, jak i te z okresu Spock’s Beard, Flying Colours czy Transatlantic. I choć nie wszystko w tej rock operze jest perfekcyjne i idealne, to nadal jest to propozycja z najwyższej półki. Czy to opus magnum Morse’a? Na to pytanie w tym momencie nie odpowiem. Jednak jeśli miałbym szukać koncept albumu w tym roku, który zbliżył się do „ID.Entity” rodzimego Riverside, to właśnie ta pierwsza część historii biblijnego Józefa, syna Jakuba. Mam nadzieję, że druga część będzie tak samo udana. Albo i nawet jeszcze lepsza.

Ocena: 5/6

Szymon Pęczalski

Lista utworów: The Dreamer Overture; Prologue – Before The World Was; A Million Miles Away; Burns Like A Wheel; Liar, Liar, The Pit, Like A Wall; Gold Dust City; Slave Boy; Out Of Sight, Out Of Mind; Wait On You; I Will Wait On The Lord; The Dreamer Overture Reprise; Ultraviolet Dreams; Heaven In Charge Of Hell; Why Have You Forsaken Me.

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz