IKS

Natalia Przybysz, Stary Maneż, Gdańsk, 22.04.2022 [Relacja]

natalia-przybysz-relacja

..są na gdańskiej koncertowej mapie punkty, które z dużą przyjemnością odwiedzam. Obok Teatru Szekspirowskiego takim miejscem jest Stary Maneż. Usytuowany na terenie dawnego garnizonu, otoczony towarzystwem kilku restauracji, targu, pasów zieleni i fontann – jest sercem kultury i sztuki dzielnicy Wrzeszcz. Na przestrzeni ostatnich lat deski sceny muzycznego klubu odwiedzały polskie gwiazdy dużego formatu, takie jak Myslovitz, Kazik, Kult czy Voo Voo. 22 kwietnia przyszedł czas na Natalię Przybysz, i jako że miałem możliwość napisać recenzję jej najnowszej płyty, bardzo chciałem usłyszeć cały materiał na żywo.

Wszyscy zaznajomieni z „Zaczynam się od miłości” wiedzą doskonale, że to mariaż wrażliwości i światów Natalii Przybysz i Kory. Obie postaci, niezwykle barwne artystycznie, uzupełniają siebie w stu procentach, tworząc delikatny, enigmatyczny i momentami ulotny jak chwila obraz, w który chce się wtopić wzrok. Nie inaczej było na żywo. Mimo że współautorka projektu Sistars pojawiła się w Starym Maneżu z całym zespołem, to duch Kory również był wyraźnie obecny. Na początku, zanim pojawił się cały skład, Przybysz wyrecytowała Manifest, napisany przez Korę , w 2012 roku. Jego tematem przewodnim jest nieustanna walka i pielęgnacja dużych i małych wolności, ale także powszechna równość i traktowanie z szacunkiem drugiego człowieka w obliczu ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Wartości uniwersalne i ponadczasowe. Publiczność podziękowała za to przesłanie gromkimi brawami. Później na scenie pojawili się Pat Stawiński, Jurek Zagórski, Kuba Staruszkiewicz, Mateusz Waśkiewicz oraz Natalia Przybysz. Dream Team piątkowego wieczoru.
 
Faktycznym rozpoczęciem był utwór „Mama”, który – jak większość na płycie – zawiera tekst napisany przez Korę. Dość spokojne otwarcie, zaśpiewane emocjonalnie przez Przybysz, wprowadziło publiczność w nostalgiczny nastrój, który trwał jeszcze przez trzy kompozycje. Po nich usłyszeliśmy ze sceny zadziorne „Oko cyklonu”, a następnie „Zew”, na który każdy chyba czekał. Ten singiel od początku miał przewagę w wyścigu o najbardziej koncertowy. Publiczność energicznie śpiewała i klaskała, a Natalia Przybysz w gustownym czarnym stroju wypełniała sceniczną przestrzeń tańcem i namawiała do niego wszystkich zgromadzonych. Po tak energicznych dwóch numerach przyszła pora na wolniejsze: “Jest miłość” oraz mój ulubiony z całej albumowej tracklisty – “Serce spokojne”. Szkoda tylko, że w scenicznej interpretacji w tym właśnie utworze zabrakło kontrabasu, który na studyjnej ścieżce tak klimatycznie buduje nastrój.
 
Między kompozycjami Przybysz była niezwykle rozmowna i emanowała dobrym nastrojem. Widać było, że chce kontaktu z publicznością i często go nawiązywała – z wzajemnością. Po zagraniu całego materiału ze swojej najnowszej płyty zapowiedziała cztery desery, co znaczyło ni mniej, ni więcej, tylko covery Maanamu. I bardzo dobrze, że podjęła taką decyzję, bo koncert, który trwa czterdzieści minut, to grzech i arena domagałaby się krwi. “Krakowski spleen”, “Lipstick on the glass”, “Stoję, stoję, czuję się świetnie” i “Ta noc do innych jest niepodobna”, mimo że zaśpiewane mniej agresywnie, świetnie skomponowały się z całym zaprezentowanym materiałem i podczas ich trwania czułem, że ekspresja i energia Kory była wyraźnie obecna w garnizonowych murach. Po zagraniu coverów krakowskiego zespołu muzycy zeszli ze sceny po kilkukrotnych ukłonach. Zgromadzony tłum okrzykami i głośnymi brawami nie dał za wygraną i nie pozwolił muzykom pójść na zasłużony odpoczynek. Czterech Panów i Pani pojawili się znowu na scenie, by zagrać jeszcze trzy utwory, ale już z własnego repertuaru. Pierwszy z nich to “Ogień”, wzbogacony o krótką anegdotę o jego genezie – powstał po tragicznych wydarzeniach w Gdańsku, podczas których prezydent miasta został brutalnie zamordowany w trakcie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w 2019 roku. Refren wielokrotnie wydobywał się z gardeł publiczności, co jeszcze dobitniej łapało za serce. “Ciepły wiatr”, znany również z przedostatniej płyty, porwał obecnych do klaskania i skakania, a wokalistka Sistars zeszła ze sceny, by wtopić się w tłum i zaśpiewać razem z nim. Ostatnim zaprezentowanym utworem była “Niedziela”, poprzedzona refleksją na temat wokalistki Maanamu. Nawet Kora – dynamiczna, energiczna, będąca chodzącym wulkanem kobieta – uwielbiała powolne, erotyczne tempo, jakim powinna charakteryzować się właśnie niedziela. To również taki moment na zwolnienie, odpoczynek i nicnierobienie, którego w gnającym na oślep świecie brakuje. Piękne zakończenie koncertu.
 

Stary Maneż, przy okazji poprzednich odwiedzin, zawsze zaskakiwał mnie bardzo profesjonalną realizacją dźwięku. Nagłośnienie za każdym razem było dopracowane, jednak podczas tego wydarzenia zdarzały się momenty, że instrumenty brały górę, a wokal zanikał. Gdyby nie to, że znałem teksty, miałbym problem z rozszyfrowaniem słów płynących z głośników. Na całe szczęście były to tylko pojedyncze przypadki, a nie faux-pas po całości.

Natalia Przybysz w mojej ocenie odnajduje się bardzo dobrze w repertuarze Olgi Sipowicz, jednocześnie nie próbuje jej naśladować ani odtwarzać jeden do jednego. Udowodniła to na najnowszym albumie, jak również podczas piątkowego koncertu. Pokazała wokalnie i ekspresyjnie zakamarki swojej osobowości, otworzyła się scenicznie i rozlała na publiczność litry wrażliwości. Kiedy było trzeba, wysuwały się pazury i drapały solidnie; kiedy trzeba było delikatnych i subtelnych dźwięków, nie zawiodła. Przyjemnie było zobaczyć i usłyszeć połowę Sistars w tak dobrej formie, a zespół wykonał swoją pracę niesamowicie dokładnie i – tak jak powiedziałem w pokoncertowej rozmowie z Patem – na żywo to jednak na żywo i żaden sprzęt audio-turbo-filski nie odda tych doznań. Instrumentalnie był to naprawdę bardzo smaczny występ, z dużą przyjemnością patrzyłem na grę wszystkich muzyków, czasami nawet do tego stopnia, że nie skupiałem się na linii wokalnej. Energia i doświadczenie, które wydobywały się z rąk i nóg tych czterech dżentelmenów, prowadzą mnie do jednego wniosku – szkoda, że tak krótko, ale dobrej muzyki nigdy za wiele.
 

Relację przygotował Błażej Obiała

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz