..pierwszego kwietnia miał premierę najnowszy album pod tytułem „Złote Bloki”. Jedenaście świeżych, w bardzo mrozowym stylu utworów zawartych na płycie od razu stworzyło mi w głowie setlistę na koncert, który miał odbyć się osiem dni później w gdańskim B90. Zastanawiałem się, ile z nich zostanie na żywo zaprezentowanych w klubie, który wyprzedał wszystkie bilety na to wydarzenie. Materiał na krążku zamyka się w czterdziestu minutach, a dla tak krótkich koncertów nie opłaca się nawet szukać laczków, by wstać z łóżka. Mrozu ma już jednak na szczęście kilka płyt za sobą, widowisko potrwało więc prawie dwie godziny, w trakcie których masy energii skraplały się z głośników estradowych na dwa tysiące szalejących i skaczących głów. W tym i moją.
Ze sceny wielokrotnie padały słowa, że uczestniczymy w trasie promującej “Złote Bloki”, ale każdy z obecnych doskonale wiedział, że starocie też wybrzmią. Pierwsze dźwięki pochodziły z utworu “Betonowy Las” i mimo że nie do końca trafia on w mój gust i sam nie wybrałbym go jako otwierający, to na żywo, słysząc w instrumentarium dęciaki, zmieniłem nastawienie. Później był już tylko ogień w szopie i osmolone od tarcia podeszwy.
Z najnowszego albumu zostało zagranych dziesięć numerów i wszystkie niosły ze sobą tysiąc razy więcej energii niż na wersji studyjnej. “Galacticos”, “Poligon” – niestety bez donGURALesko – “Nogi na stół” czy “Palę w oknie”, mają wpisane w DNA live’owe must-be. Co więcej uważam, że dziewięćdziesiąt procent muzyki, jaką tworzy Mrozu jest dedykowana do kontaktu z masami twarzą w twarz i gdyby nie ten fakt, to na pewno bym nie zamienił piżamy na jeansy. Utwór “Za daleko”, zaśpiewany w całości przez Mrozu, wypadł zdecydowanie lepiej niż z Vito Bambino. Pewnie teraz wycelujecie we mnie sikawki z wodą w kształcie wielkanocnych jajek, ale trudno, zdania nie zmienię. Vito po prostu psuje ten numer.
Mam jednak dwa typy, które ex aequo powinny dostać nagrodę za najlepszy koncertowy rozpierdalator “Złoto” i “Aura”. Pierwszy z nich został zagrany przez zespół dwa razy (tak samo było z “Jak nie my to kto”) i prawie powybijał szyby w oknach B90, a podczas drugiego myślałem, że dach odleci, zabierając ze sobą kabiny toaletowe. Ten utwór ruszyłby do tańca nawet najbardziej skostniałego informatyka we flanelowej koszuli. Podczas całego występu naliczyłem dwadzieścia kompozycji, z czego encore obejmował pięć. Mrozu powiedział ze sceny, że nie chce z niej schodzić, bo Gdańsk nigdy nie odpuszcza i na koncertach w tym mieście zawsze jest grubo. A żeby było grubiej, dorzucił prawie na koniec “Miliony monet” w zaskakująco interesującej, zbliżonej tematycznie do aranżacji na najnowszym albumie. To pokazuje, że wrocławianin nie boi się eksperymentować. Gdy dach opadł na swoje miejsce i tysiąc dziewięćset ludzi opuściło B90, po dwudziestu minutach wokalista pojawił się, by podpisać płyty i zrobić pamiątkowe zdjęcia, co jest miłym ukłonem w kierunku ludzi, którzy kupili bilety i poświęcili dwie godziny ze swojego życia.
Każdy, kto ma potrzebę wybrać się na koncert, by wyszaleć się, wytańczyć i zedrzeć gardło, powinien wybrać się na obecną trasę promującą “Złote Bloki”. To nie jest muzyka dla jazzowych malkontentów ani dla miłośników ciężkich brzmień w skórach i z kostkami na plecach, potocznie zwanych brudasami. To mieszanka soulu, r’n’b i lekkiego rocka, która w czasach napiętych jak plandeka na żuku sprawdza się na żywo idealnie i jest wyzwalaczem dobrych emocji i świetnej zabawy.
Klub B90 to miejsce znaczące na mapie trójmiejskich klubów. Posiada dwa dobrze wyposażone bary na dwóch poziomach. Co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, to znaczna poprawa jakości nagłośnienia. Na wcześniejszych koncertach słyszałem głównie piłę mechaniczną tnącą beton, a podczas tego było naprawdę dobrze i wyraźnie, mimo mojego niecentralnego usytuowania względem sceny. Mrozu w B90 to dał zdecydowanie gruby koncert.