IKS

Mitski – „Laurel Hell” [Recenzja]

mitski-laurel-hell-recenzja

Czwarty luty 2022 roku zapisze się w pamięci słuchaczy jako dzień, w którym Red Hot Chilli Peppers wydali singiel, na którym do gry na gitarze, pierwszy raz od 16 lat, powrócił John Frusciante. Jeżeli jednak miałbym wskazać wydawnictwo na które przed premierą w pierwszy piątek lutego 2022 czekałem najbardziej, to zdecydowanie była to „Laurel Hell”, szósta w dorobku płyta japońsko-amerykańskiej artystki występującej pod pseudonimem Mitski.

Mitski Miyawaki a właściwie Mitsuki Laycock, urodziła się w 1990 roku w Japonii, zanim wraz z rodzicami na stałe przeprowadziła się do Stanów, pomieszkiwała w Kongo, Chinach, Turcji, Malezji i w Czechach. Te liczne podróże w dziecięcych latach miały ogromny wpływ na twórczość artystki, poszerzając jej muzyczne horyzonty. Przez dziesięć lat aktywności na muzycznej scenie i kilku bardzo dobrze przyjętych przez publiczność oraz krytyków albumach, Mitski awansowała do muzycznej pierwszej ligi. We wrześniu 2019 roku, po wyprzedanym koncercie w Nowym Yorku, zwieńczającym trasę fenomenalnego „Be The Cowboy”, artystka ogłosiła, że jest wycieńczona byciem od pięciu lat w trasie i zawiesza działalność na czas nieokreślony. W jednym z wywiadów oznajmiła, że przed podjęciu decyzji o przerwie w karierze, napisała część utworów na swój kolejny album. Wszyscy wiemy jak historia potoczyła się dalej… kilka miesięcy później świat opanowała pandemia, a zamknięci w domach artyści zaczęli tworzyć muzykę … lub mieli czas rozliczyć się ze swoją przeszłością. Powstawały najróżniejsze płyty, od mocno depresyjnych i przygnębiających, takich które skłaniały do refleksji, po wesołe, starające się podnieść na duchu stłamszonych izolacją słuchaczy. Moim zdaniem „Laurel Hell” stoi gdzieś po środku.
 
Na wydany pod skrzydłami kultowej wytwórni Dead Oceans album zatytułowany „Laurel Hell” składa się jedenaście kompozycji. Za produkcje odpowiada Patrick Hyland, który współpracował z Mitski przy trzech poprzednich płytach. Kolejny wspólny mianownik, który łączy najnowsze dzieło artystki z każdym z jej poprzednich albumów jest długość. Mitski nigdy nie nagrała krążka dłuższego niż trzydzieści parę minut i tym razem jest wierna tej tradycji. Płyty o takiej długości mają jedną podstawową zaletę, nawet jeżeli album posiada słabsze momenty, słuchacz nie znudzi się tak szybko. Według mnie na Laurel Hell pojawia się kilka mniej udanych lub przeciętnych momentów, ale są skutecznie zamaskowane kompozycjami bardzo dobrymi.
 
Album muzycznie różni się od swoich poprzedników. Już po pierwszych singlach było słychać wyraźne inspiracje popem z lat osiemdziesiatych. Na poprzedniej płycie dało się odczuć flirt Mitski z chwytliwymi tanecznymi melodiami (np. „Nobody”). Na nowym albumie „Laurel Hell”, artystka jeszcze mocniej wchodzi w tą estetykę, w zasadzie budując na niej całą płytę. W dużej mierze gitary zostały zamienione na syntezatory, które w połączeniu z charakterystycznym głosem Mitski mogą nasuwać pewne skojarzenia z wykonawcami właśnie sprzed czterdziestu lat, takimi jak np. Human League. Słychać to szczególnie na singlowym „Love Me More”, które jest moim ulubionym utworem na płycie. Synth-Popowa stylistyka przewija się w zasadzie przez cały album. „Heat Lightning” cudownie narasta, a moment w którym pojawia się pianino jest jednym z najmocniejszych fragmentów całości. Poza czterema bardzo udanymi singlami zaprezentowanymi przed premierą (“Waiting For The Knife”, “The Only Heartbraker”, „Heat Lightning” oraz “Love Me More”) na uwagę zasługuje również fenomenalna końcówka albumu w postaci utworów „Should’ve Been Me” oraz chwytliwego zamykacza „That’s Our Lamp”. Mitski była zawsze świetną tekściarką. Pomimo tanecznej stylistyki płyty, porusza bardzo istotne i nieraz ciężkie tematy. Artystka opowiada o rozstaniach, bezsenności, ale też rozlicza się ze swoją karierą i zadaje pytania o przyszłość. „Laurel Hell” to ludowy termin określający gęste zarośla krzewów laurowych występujące w Południowych Appalachach, jeśli ktoś w nie wejdzie, nie znajdzie drogi ucieczki. I właśnie o najróżniejszych pułapkach i sytuacjach pozornie bez wyjścia opowiada ta płyta.
 

Mitski nigdy nie udało się zdobyć szczególnej popularności w Polsce. Jej najnowszy album praktycznie nie był dostępny w przedsprzedaży w naszym kraju. I nie mówię tu o żadnym super rzadkim wydaniu na kolorowym winylu. Przed premierą nie dało się zamówić płyty nawet na CD. W chwili pisania tego tekstu, zakupiony w jednym ze sklepów z Niemiec album jeszcze do mnie nie dotarł , wiec nie mogę powiedzieć wiele o szacie graficznej. W przypadku „Be The Cowboy” oprawa była fenomenalna, mam nadzieje że i tak samo został wydana nowa płyta. Znalezione w sieci zdjęcia promocyjne, robią dość duże wrażenie. Zbliżenie na twarz leżącej Mitski nasuwa mi pewne skojarzenie z okładkami płyt Kate Bush wydanymi właśnie w latach osiemdziesiątych.

Uwagę na artystkę zwróciłem przy jej czwartej płycie czyli „Puberty 2”, a przedostatni album „Be The Cowboy” był jedną z moich ulubionych płyt 2018 roku. Dlatego informacje o pierwszym od czterech lat krążku przyjąłem z niezwykłym entuzjazmem, ale też z lekką obawą, gdyż oczekiwania były bardzo duże. Czy dostałem płytę na jaką czekałem? Nie do końca. Mitski nagrała album który pokazuje, że ciągle się zmienia, a jej styl ewoluuje. Płyta według mnie nie jest tak dobra jak jej poprzedniczki, jest lekko nierówną. Zawiera bardzo dobre utwory, ale też kilka mniej udanych kompozycji. Na pewno warto po nią sięgnąć, bo w dzisiejszych czasach, kiedy przyszłość jest niepewna a rzeczywistość wydaje się być przytłaczająca, potrzebujemy albumów, które mówią o rzeczach ważnych, dokładnie w taki sposób jak zrobiła to Mitski.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 złamanych serduszek.
 
💔💔💔💔💔💔💔
 

Grzegorz Bohosiewicz

 
1. „Valentine, Texas”
2. „Working for the Knife”
3. „Stay Soft”
4. „Everyone”
5. „Heat Lightning”
6. „The Only Heartbreaker” (Mitski, Dan Wilson)
7. „Love Me More”
8. „There’s Nothing Left for You”
9. „Should’ve Been Me”
10. „I Guess”
11. „That’s Our Lamp”
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz