Na pierwsze koncerty przyszło tyle osób, że musiałem po piwo jeździć do pobliskiego TESCO, bo w kranach zabrakło (…) Pomysł na założenie klubu nie pojawił się od razu. A już na pewno nie w takiej formie, w jakiej postrzegamy Progresję dzisiaj. Początkowo chciałem zrobić klub trochę dla siebie i środowiska ludzi mojego pokroju, zafascynowanych rockiem, jak nazwa wskazuje – progresywnym, i wielkimi tuzami z lat 70.
O stworzeniu Stowarzyszenia Organizatorów Imprez Artystycznych i Rozrywkowych, jak pandemia wpłynęła na działanie Progresji, historii klubu oraz jak wygląda dzień w klubie – mówi w rozmowie ze SztukMix Marek „Prezes” Laskowski, założyciel warszawskiego klubu muzycznego Progresja.
Michał Koch: Nie sposób nie zacząć od tematu koncertów i pandemii. Jak sobie radzicie w Progresji z zamknięciem? Czy kluby w Polsce podejmują jakieś działania, by rząd usłyszał ich głos i podjął decyzje?
Marek „Prezes” Laskowski: Rozmawiamy w kwietniu, więc na dziś mogę powiedzieć, że plany działań są przygotowane do końca września. Oczekiwania opieramy na przewidywaniach, a nie realnych możliwościach. Mamy kolejny lockdown. Żeby precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy się cofnąć co najmniej o dwa lata wstecz. Wtedy w mojej głowie powstała myśl, aby stworzyć Stowarzyszenie Organizatorów Imprez Artystycznych i Rozrywkowych, które reprezentowałoby środowisko organizatorów, agencji koncertowych i klubów w spornych sprawach (np. ZAIKS, imprezy masowe) dotykających nasze środowisko. Po raz pierwszy w historii zasiedli przy jednym stole konkurenci, co było już wydarzeniem poniekąd niewyobrażalnym. Po roku prac nad cywilizowaniem współpracy z ZAIKS-em i próbą zmiany przepisów o imprezach masowych przyszła pandemia. I tu jest klucz do naszej obecnej sytuacji. Wybrany przez nas Prezes Mikołaj Ziółkowski reprezentował i reprezentuje nasze środowisko w rozmowach z rządem, który, nawiasem mówiąc, nie wiedział nic o funkcjonowaniu naszej branży. Rządzący nie zdawali sobie też sprawy z zaangażowanych przez nas środków finansowych, aby klienci byli zadowoleni z przygotowanej oferty. Warto wejść na stronę soiar.pl i zobaczyć, kto należy do Stowarzyszenia.
MK: Jak zapatruje się Pan na radzenie sobie z pandemią i pomocą dla przedsiębiorców przez rząd w Polsce?
Marek „Prezes” Laskowski: Pierwszym zrobionym przez nas ruchem było ustawowe 180 dni na zwrot biletów za nieodbyte imprezy. Potem była Tarcza Finansowa PFR 1.0. Ciągłe naciski na Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego spowodowały, że otwarty został Fundusz Wsparcia Kultury, a później kolejne tarcze. Publiczna pomoc pozwoliła nam na utrzymanie miejsc pracy, jak również tworzenie nowych pomysłów i ich realizację.
MK: Planujecie na lato koncerty pod znakiem „Letniej Sceny”?
Marek „Prezes” Laskowski: Letnia Scena Progresji to nasz pomysł na przetrwanie. Wiadomo, że w tym roku nie odbędą się wielkie festiwale z zagranicznymi gwiazdami, więc musimy skupić się na polskich artystach. Okazało się, że warto zaryzykować. Mamy zabookowanych około 40 koncertów. Sukcesywnie będziemy je ogłaszać.
MK: Kiedy Pana zdaniem powróci normalność? Czy kiedyś w ogóle się to stanie?
Marek „Prezes” Laskowski: Z tym pytaniem zwraca się do mnie wiele osób. Żartując, odsyłam ich do Ministerstwa Zdrowia i rządu. Będąc poważnym – nie wiem. Dla mnie najbardziej istotnym obecnie działaniem jest program na przetrwanie. Wiąże się to z moją dużą dozą optymizmu i wiarą, że wiele osób oczekuje na powrót koncertów.
MK: Powspominajmy. Jak zaczęła się historia Progresji?
Marek „Prezes” Laskowski: Szukając lokalu, w którym można byłoby założyć klub, w 2003 roku wylądowaliśmy na terenach Wojskowej Akademii Technicznej, z którą, podobnie jak z władzami Bemowa, doskonale nam się współpracuje. Obecnie jest to nasz drugi lokal – pierwszy po latach okazał się za mały. Wracając do początków: z mojej idei założenia klubu „dla znajomych” niewiele wyszło. Większość z nich w klubie była może kilka razy. Ich zapędy zostały zweryfikowane przez życie: praca, rodzina… standard. Zamiast dojrzałych mężczyzn, chcących przy dobrym drinku posłuchać klasycznego rocka, w Progresji pojawili się „podejrzanie wyglądający” młodzi ludzie z zespołów o takich nazwach, jak np. Trufet (skrót od Trumienny Fetor), Ben’karty Proboszcza czy Druzgotor, z zapytaniem, czy nie mogliby zagrać. „Czemu nie?” – powiedziałem sobie. Na pierwsze koncerty przyszło tyle osób, że musiałem po piwo jeździć do pobliskiego TESCO, bo w kranach zabrakło. Oni później przyprowadzili swoich znajomych i jakoś poszło. Pomysł na założenie klubu nie pojawił się od razu. A już na pewno nie w takiej formie, w jakiej postrzegamy Progresję dzisiaj. Początkowo chciałem zrobić klub trochę dla siebie i środowiska ludzi mojego pokroju, zafascynowanych rockiem, jak nazwa wskazuje – progresywnym, i wielkimi tuzami z lat 70. To była muzyka naszej młodości, ona po części nas ukształtowała. Wszyscy byliśmy maniakami Budgie, Nazareth, Pink Floyd, Deep Purple… Wymieniać można by długo.
MK: Który z koncertów w klubie wspomina Pan najlepiej?
Marek „Prezes” Laskowski: Jedną z pierwszych dużych produkcji był występ Budgie. Było to moje szczeniackie marzenie. W latach 70. byłem nimi absolutnie zafascynowany. Graliśmy z moimi kolegami ze szkoły ich numery na garnkach i rakietkach od badmintona. I oni zagrali u nas. Było to niesamowite przeżycie! I jednocześnie pierwsza duża produkcja. Potem już nie organizowaliśmy ich koncertów, ponieważ komercyjnie na nim… Hmmm, powiedzmy, że nie zarobiliśmy. Ale mentalnie zwrócił się w stu procentach – spełnienie marzeń jest bezcenne. Równie dobrze wspominam znajomość z chłopakami z Riverside i ich koncerty.
MK: Jak przed pandemią wyglądał Pana dzień w klubie? Co działo się, gdy miał być koncert zagranicznej gwiazdy? Jak przebiega współpraca z organizatorami?
Marek „Prezes” Laskowski: Dzień i noc (śmiech). W ostatnich dwóch latach przed pandemią mieliśmy rekordową liczbę koncertów. Czasami dochodziło do blisko 30 wydarzeń w miesiącu. Często, aby podołać, musieliśmy dzielić się zadaniami. Ponieważ jestem maniakiem koncertów na żywo, starałem się uczestniczyć we wszystkich.
MK: Jak wyglądają przygotowania do takiego wydarzenia?
Marek „Prezes” Laskowski: Zaczyna się od przyjazdu zespołu o 9:00–10:00 rano, później śniadanie przygotowane przez kucharza, próby na scenie, kolejny posiłek… Aż nadchodzi otwarcie bram i wpuszczanie fanów. Potem koncert i zwijanie sprzętu. Praca kończy się często nad ranem. Oczywiście nie robię tego sam – mam profesjonalną i wspaniałą załogę, która to wszystko ogarnia. Podczas koncertu, który jest wyprzedany, w naszym klubie pracuje około 60 osób. Ten argument bardzo pomógł w rozmowach z rządem, który wyobrażał sobie, że głośnik, mikrofon i światła to wszystko, co jest potrzebne do organizacji koncertu.
MK. Jakie jest Pana zdanie w kwestii koncertów online? Czy będzie to przyszłość muzyki?
Marek „Prezes” Laskowski: Nie ukrywam, że zaraz po tym, jak uzmysłowiliśmy sobie, że pandemia szybko się nie skończy, to podjęliśmy decyzję o stworzeniu własnej platformy do koncertów online. Zorganizowaliśmy w ten sposób kilka wydarzeń. Niestety nie przyniosły one oczekiwanych zysków. Trudno mi powiedzieć, co było przyczyną porażki. Może dobór artystów, a może brak dotarcia do klienta? Dzisiaj się już tym nie zajmuję, chociaż docierają do mnie słuchy, że streamowane koncerty dalej funkcjonują.
MK: Jakie są najciekawsze zespoły i polscy artyści na scenie Pana zdaniem? Kto się wyróżnia? Na kogo warto zwrócić uwagę?
Marek „Prezes” Laskowski: To zależy, czy jest się fanem muzyki czy organizatorem. Odpowiem jako organizator. Polski hip hop ma się dobrze. Nie jestem fanem tego gatunku, ale w pełni rozumiem jego popularność. Tak jak kiedyś muzyka rockowa była rodzajem buntu na otaczającą rzeczywistość, tak polscy – i nie tylko – artyści hip hopowi śpiewają o tym, co nas otacza w czasach dobrobytu. Szybko reagują na zmiany i są w stanie swoimi tekstami przyciągnąć tłumy, często nieletniej, młodzieży. Pro8l3m, Bedoes, Mata czy Jan-Rapowanie to główni przedstawiciele tego modnego gatunku. Ja natomiast z niecierpliwością czekam na powrót gitarowego grania.