Duet Magdalena Hanausek i Grzegorz Gryboś działający pod szyldem Mag & Greg Project zadebiutował właśnie debiutancką płytą “At Night”. Materiał to dość zróżnicowany, oparty o muzykę rockową, country, funk, a nawet reggae. O szczegółach tego przedsięwzięcia w poniższej rozmowie opowiedzieli mi jego twórcy.
MM: Co było impulsem do napisania utworów, które wypełniły „At Night”?
MH: Każdy z utworów obecnych na płycie powstał jako odbicie zdarzenia, reakcja na coś, co stało się w naszym życiu, bądź interpretacja świata, który widzimy. Składając całość „At Night”, chcieliśmy przedstawić nasz wspólny punkt widzenia wielu fragmentów rzeczywistości. Każdy kawałek opowiada o czymś innym, lecz jako całość stanowią nasz wspólny front artystyczny. Ciężko jednoznacznie określić jeden impuls. Myślę, że było ich wiele – ogrom tego, co nas otacza, a że jesteśmy muzykami, odpowiadamy tworząc muzykę.
GG: Muzyką zajmuje się całe życie. Zaczynając grać, mieliśmy w młodości problemy z posiadaniem sprzętu. Pomysły zawsze były, ale był brak możliwości technicznych… Owszem, miałem klasyczne instrumenty, ponieważ mój ojciec był fagocistą i chciał żebym był muzykiem klasycznym. Muzyki rozrywkowej nie cenił specjalnie. Począwszy od połowy lat osiemdziesiątych jako muzyk grałem od muzyki klasycznej i teatralnej, przez flamenco, jazz, rock, blues, aż po soul, pop. Tak naprawdę ważne, żeby muzyka była dobra. Odkąd możliwości techniczne pozwoliły na samodzielną pracę, rejestrowałem wiele pomysłów, natomiast miałem świadomość, że muzyka instrumentalna sprzedaje się gorzej i dopiero propozycja Magdy, żeby najpierw zacząć grać razem, a potem – jak się okazało – tworzyć wspólnie, dało impuls. Dzięki temu, że Magda potrafi pisać teksty zarówno po polsku i angielsku, mogło powstać to, co powstało. Szczęśliwie Magda ma barwę i śpiewa czysto, a to bardzo ułatwia pracę. No i jest jakiś taki wspólny feeling. Było to dla mnie wyzwanie, ponieważ całą robotę zrobiłem od strony aranżacyjnej, rejestracyjnej, producenckiej włącznie z przygotowaniem materiału do tłoczni. A że materiał jest tak zróżnicowany, to też kwestia pokazania własnego potencjału, że potrafi się produkować – tak jak to wiele osób robi współcześnie, ale również potrafi się grać tradycyjnie..
MM: Pytam, bo warstwa muzyczna na płycie jest dość niejednoznaczna.
MH: Grzegorz ma niesamowitą wrażliwość muzyczną, która w połączeniu z jego umiejętnościami, daje zaskakujące efekty. Przy pracy nad płytą Grześ był nie tylko kompozytorem – dodatkowo obsługiwał większość instrumentów, miksował, aranżował i realizował nagrania. Ja jako osoba absolutnie atechnologiczna, śpiewałam, pisałam teksty i grałam na przeszkadzajkach. Za warstwę muzyczną na wielu płaszczyznach odpowiada jako artysta Grześ. Jest bardzo kreatywny, ma ogromną wrażliwość muzyczną i bardzo dużą swobodę w poruszaniu się między stylami muzycznymi, co wzbogaca formę wyrazu. M.in. z tego powodu bardzo chciałam z nim współpracować.
GG: Jest to zbiór różnych pomysłów zebranych przez wiele lat. Jeżeli chodzi o inspiracje, to na pewno przykładowo utwór “O tych co w górach”, powstał pod wpływem impulsu związanego z informacją o wypadku na Nanga Parbat. Lata temu byłem związany ze środowiskiem górskim.
MM: Materiał jest dość eklektyczny – praktycznie każdy utwór na płycie jest utrzymany w nieco innej stylistyce. Z czego to wynika?
MH: To prawda, każdy utwór ‘ma swój świat’. Po pierwsze dlatego, że do każdej z piosenek niejako sama z siebie lgnęła określona stylistyka. Ani ja, ani Grześ nie jesteśmy zwolennikami szufladkowania się. Możemy pozwolić sobie na elastyczność i chętnie z tego korzystamy.
Po drugie, doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu ograniczać się do jednego nurtu i w nim zamykać, skoro i tak wspólny mianownik tych utworów stanowimy my sami.
MM: A skąd tytuły typu „To miała być ballada”, czy „No titled song”?
MH: „To miała być ballada” faktycznie w pierwszym zamyśle, tuż po ‘wykluciu się’ dźwięku i słów miała być balladą (śmiech). Czasami w procesie tworzenia piosenki na różne pomysły wpada się nagle i jeśli są dobre, zupełnie odwracają pierwotnie zamierzony bieg zdarzeń. Tak było w przypadku „To miała być ballada ” – chcieliśmy by była to ballada, ale wyszło inaczej (śmiech)
GG: Poruszam się od lat w różnej stylistyce. Edukację zacząłem od skrzypiec. Akademię Muzyczną skończyłem na puzonie, a na gitarze gram ponad 40 lat. Grywałem wiele różnych rzeczy, ale na pewno duży wpływ miała na mnie muzyka rockowa. Pamiętam, że w podstawówce znałem całą twórczość zespołu The Beatles, później Deep Purple, Led Zeppelin, AC/DC i wielu innych.
MH: W przypadku „No titled song” po naszkicowaniu muzyki i napisaniu tekstu, nie byłam pewna, jak ten utwór nazwać. Był pisany trochę na kształt mojego wewnętrznego dialogu z ‘wtedy’. Trochę pokrętnie postanowiłam zatytułować piosenkę „No titled song „, żeby na siłę wymusić pewnego rodzaju bezimienność, a zarazem zostawić większe pole do interpretacji słuchaczowi. Z każdym utworem wiąże się inna historia, inne emocje, każdy jest odrębnym bytem stąd różne czasami być może dziwne tytuły.
MM: 3 utwory na płycie są instrumentalne. Magda, nie chciałaś w nich śpiewać?
MH: Utwory na płycie „At night”, tak jak mówił Grześ, są zbiorem pomysłów, które na przestrzeni lat udało się zebrać. Kiedy pokazał mi utwory instrumentalne, zastanawialiśmy się, czy nie dodać tam tekstu. Z muzyką jest tak, że (przynajmniej w naszym przypadku) bardzo oczywisty staje się etap rozwoju utworu. Jeśli forma instrumentalna prezentuje się nam jako zamknięta, gotowa – nie ma potrzeby dodawania tam wokalu. Osobiście nie należę do wokalistek, które wręcz wyszarpują mikrofon żeby zaśpiewać. Wokal to instrument, nie musi być zawsze, nie musi być wszędzie. W utworach instrumentalnych, o które pytasz, nie było potrzeby dodawania czegokolwiek. Są formami zamkniętymi i czytelnymi w swojej obecnej postaci.
MM: A czemu utwór tytułowy jest w dwóch wersjach?
MH: Utwór tytułowy jest rasowym rockowym numerem – takie są jego korzenie i taki miał być od samego początku. Jego akustyczna wersja pojawiła się całkowicie przypadkiem. Typowa konsekwencja „a gdyby tak..”. Uważam, że dwie wersje „At night” – zarówno ta, w której gra Stu Hamm i Atma Anur jak i ta, w której jesteśmy z Grzesiem sami – wzajemnie się uzupełniają. Nie chcieliśmy wybierać, która z nich zostanie na płycie. Każda wnosi swoje wartości, chociaż są zupełnie inne, dlatego zostały obie.
MM: Opowiedzcie jeszcze proszę o utworze „Shiva”.
MH: „Shive” napisałam wiele lat temu i tutaj impulsem do powstania piosenki było odejście bardzo ważnej dla mnie osoby. Piosenkę pisałam w poczuciu bezradności, tęsknoty i żalu do losu. Kiedy pokazałam Grzesiowi szkic utworu, nie tłumaczyłam, co mną powodowało, nie mówiłam o określonych oczekiwaniach względem warstwy muzycznej oraz aranżu. Trochę z ciekawości, ale w największym stopniu wiedziona przeczuciem, że Grzegorz zrozumie moje intencje i tak też się stało. W ten sposób „Shiva”, wcześniej tylko akustyczna, otrzymała brakujące muzyczne elementy, które w punkt oddały jej sens .
MM: Planujecie grać koncerty z tym materiałem?
MH: Oczywiście! Ja już nie mogę się doczekać. Jak dotąd mamy na bardzo pozytywny feedback od osób, które słuchały naszej muzyki w serwisach streamingowych, czy też z płyty, ale koncert to inna historia… Interakcja z słuchaczem face to face jest zawsze cudownym przeżyciem, zwłaszcza kiedy dzielisz się swoją muzyką.
Rozmawiał: Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: