IKS

Maciej Ornoch (Venflon) – „Wakacje na pełnej” [Felieton]

maciej-ornoch-wakacje-na-pelnej-felieton

Wiosna w tym roku długo nie chciała zaszczycić nas prawdziwie wiosenną pogodą i przez zdecydowaną większość swojego tegorocznego panowania traktowała nas raczej chłodno i mokro – żeby nie powiedzieć „szorstko i z dystansem”. Zupełnie jakby celowo nie chciała dać nam w pełni rozwinąć skrzydeł…W końcu jednak wjechały konkretne, upalne, słoneczne wakacje – prawdziwie polskie „wakacje na pełnej kurwie”.

Na rozgrzane betony i miękki asfalt miejskiej dżungli wyległy Dżesiki w kusych spódniczkach z nieodzownie wylewającymi się boczkami, bezkoszulkowi Sebixy, kryjący łyse łby przed słońcem pod czapkami wpierdolkami oraz Janusze z Grażynami. Oni w klapkach i za małych, odsłaniających pół piwnego brzuszyska żonobijkach, one…w sumie nie wiem w czym popierdalają latem po mieście szanujące się Grażyny. Poprzez otwarte szyby tuningowanych Golfów popłynęły w świat przyprawiające o raka, podbite tłustym basem, dźwięki wakacyjnych hitów, a upalne noce spędzone przy otwartym oknie poczęły uprzyjemniać mi przetaczające się ulicą hordy nawalonej hołoty. Trawniki, skwery i parki, jak co roku, rozkwitły tłuczonym szkłem, puszkami po browarze oraz zużytymi prezerwatywami.
 

„NARESZCIE WAAKAAACJEE”. Odetchnąłem pełną piersią i wypuszczając z płuc pachnące wolnością powietrze zanurzyłem się w nurcie wakacyjnych rozważań.

Samo słowo „wakacje” od razu przywodzi mi na myśl instytucję wspomnianego wyżej „wakacyjnego hitu”. Wszak wakacje bez tandetnego, przaśnego przeboju o letnich uniesieniach miłosnych, napierdzielającego z każdej budy z pamiątkami i smażalni, czy puszczanego bezpośrednio z telefonów na plaży, po prostu się nie liczą. Pół biedy, kiedy jest to piosenka o fajnym biuście Baśki lub o Agnieszce co już tu nie mieszka. Prawdziwa zgroza zawsze dopadała mnie, kiedy wjeżdżały przeboje typu „Barbie girl”, „Coco Jumbo” czy „Uh la la la” (ajlowju bejbe). Dźwięki nieodłącznie kojarzące mi się z miejscami typu deptaki, plaże, centra „bazarowo-kurortowych” miejscowości. Mielno, Władek, Mikołajki, tama w Solinie, Krupówki czy – najgorsza ze wszystkich – Okuninka.
 

Jeżeli skądś dobiegają Cię dźwięki wakacyjnego hitu powinieneś wiedzieć jedno – za chwilę znajdziesz się w miejscu wypoczynku randomowego Polaka.

W macierzy Mietków, Sebixów, Brajanków, Grażynek, Halynek oraz Dżesik rozmaitych. Twoje nozdrza owieje zapach smażonej ryby i przypalonych frytek. Zanurkujesz w straganowym labiryncie, omamiony przez dźwięki, kolory i zapachy wywczasowych atrakcji. Lody, gofry, hot-dogi, kebab, pocztówki, grające zabawki, ciupagi, śmieszne koszulki, okulary przeciwsłoneczne, magnesy na lodówki, oscypki ze gyrla, automaty, flipery, cymbergaje i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze. Tłok, smród i wysypujące się z koszy śmieci, a w okolicznych krzakach nasarane.
 

Właśnie – „śmieci i nasrane” – to z powodzeniem mógłby być naczelny slogan prawdziwego Polaka na prawdziwie polskich wakacjach.

„My z Sebą, jak co roku, zgodnie z zasadą śmieci i nasrane, prawilnie udajemy się na wczasy do Mielna”. Albo jeszcze lepiej – tytuł letniej trasy koncertowej po polskich „kurortach”. Zamiast „Lato z radiem” to „Śmieci i nasrane” – żeby przypadkowy, Bogu ducha winny turysta od razu wiedział gdzie się znalazł i co go czeka. Gdyby jeszcze ten cały paździerz, kicz i badziewie, ta cała januszowo-grażyniana mentalność, buractwo czy nierzadko po prostu zwykłe chamstwo ograniczało się jedynie do tych konkretnie wspomnianych obszarów…Gdzieś z oddali zaczynają dobiegać Cię dźwięki „Coco Jumbo”, dajesz w tył zwrot i po temacie…Niestety…

Odkąd pamiętam, kiedy jeździliśmy z rodzicami na wakacje zawsze staraliśmy się omijać takie klimaty jak najszerszym łukiem, szukając miejsc na wpół dzikich, gdzie można rozbić namiot i cieszyć się spokojem i bliskością natury.

Jednak nawet w takich miejscach nie raz i nie dwa zdarzyło się nam natknąć na grupę imprezowiczów, którzy – nie zważając na bliskość innych – odpalali samochodową techniawę albo do wczesnych godzin porannych wyli po raz dwudziesty piąty „Hej Sokoły”.
Żeglujecie? Spróbujcie zacumować na noc w dzikiej miejscówce na jeziorze Bełdan, przejść 15 m do lasu po chrust i nie wejść w gówno…Niby temat znany mi od ładnych kilkunastu lat, ale ilekroć – będąc na rejsie – jest mi dane zaznać tego, jakże specyficznego, gówniano-papierzastego klimatu to rynce mnie łopadajo. Tym bardziej, że na każdym jachcie jest przecież saperka…
Podobnie rzecz się ma na szlakach w górach (niedawno chłopaki z Bush Brothers i W drogę wrzucili fotki totalnie zaśmieconej górskiej wiaty na Głównym Szlaku Sudeckim) czy na mniejszych i większych rzekach (spływ Krutynią? zawsze fajnie minąć płynącą z nurtem puszeczkę po Specjalu). Nie mówiąc już o tym, co się dzieje w zwykłych otaczających miasta i miasteczka lasach. Czy idę z rodziną na grzyby, czy z kumplami na bushcrafty zawsze wracamy z reklamówką dodatkowych, nie naszych śmieci…
 

Smutne to wszystko prawda?

Tym bardziej, że takie formy aktywności jak żeglarstwo, kajakarstwo czy turystyka górska zazwyczaj nie bywają domeną osobników lubujących się w odwiedzaniu miejscówek spod znaku „śmieci i nasrane” oraz nakurwianiu wakacyjnych hitów do białego rana…
Wychodzi więc na to, że przekrój społeczny osób hołdujących tej wzniosłej zasadzie jest jednak dość szeroki. Nie składa się tylko i wyłącznie z osobników z tzw. „nizin społecznych” oraz rozmaitego „elementu”, a swoich przedstawicieli równie dobrze znajdzie tu też klasa średnia czy inteligencja…Tak się po prostu zachowuje Polak na wakacjach. Z pewnością nie każdy, ale jednak prawda jest taka, że znaczna część naszego społeczeństwa żyje podług nieśmiertelnej zasady „śmieci i nasrane”. I to nie tylko na wakacjach.
 

Wakacje są jedynie swoistym papierkiem lakmusowym, który pomaga to wszystko dostrzec.

Unaoczniają i obnażają. Bowiem wakacje, urlop, w ogóle czas wolny, moi mili, to przecież magiczny okres, kiedy puszczają pewne bariery, przestaje obowiązywać część norm, zakazów i nakazów, które regulują nasze zachowania w codziennym życiu. W końcu możemy sobie odpuścić, pofolgować niektórym zachciankom, żądzom, uwolnić swoją prawdziwą naturę, pokazać swoje prawdziwe oblicze…
No i to by było na tyle…Zostawiam Wasz tą refleksją. Buziaczki!
 
To pisałem ja – skromny, jak zawsze, wokaliścina legendarnej formacji Venflon.
 
PS. Grażyny, Haliny, Dżesiki, Janusze, Mieczysławy, Sebastiany czy nawet Brajany – nothing personal. Wiecie przecież, że Was kocham wszystkich 😉
 

Maciej Ornoch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz