IKS

Maciej Ornoch (Venflon) – „Muzyka młodzieżowa” [Felieton]

maciej-ornoch-felieton

Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Krzysiek – mój serdeczny ziomal i wieloletni towarzysz tułaczki po muzycznych bezdrożach. Zapytał czy nie pośpiewałbym sobie niezobowiązująco bluesa. Okazało się, że jako basista uczestniczy w spotkaniach bluesowych u swojego sąsiada. Panowie spotykają się co któryś piątek wieczorem i w międzypokoleniowym składzie, przy szklaneczce piwa, pykają sobie bluesowe standardy. Repertuar szeroki, bo od BB Kinga, przez Claptona, Nalepę, Doorsów, aż po Budgie, wczesne Fleetwood Mac czy Beatlesów, a bywa i Dylan z Alvinem Lee.

 Ponieważ takie klimaty znam, lubię i cenię (ojciec atakował nimi niemal przy każdym rodzinnym posiłku), bez większego zastanowienia postanowiłem, że wchodzę w to, jak przysłowiowy dzik w maliny…Czy jakoś tak… No w każdym razie bez mydełka. Wszedłem, poszedłem, nie żałuję i chodzę dalej, bo to dla mnie bardzo odświeżająca, rozwijająca i przede wszystkim przyjemna, relaksująca aktywność. Fajnie czasem złapać trochę dystansu do ciężkiego piłowania japy i wskoczyć w buty bluesmana. Inny klimat, inna wrażliwość, inne flow, inna intensywność, a zarazem tyle wspólnych punktów, że bez problemu odnalazłem się w takiej konwencji, dorzucając od siebie tylko „troszeczkę” gruzu, ekspresji i hałasu. Jest mega sympatycznie i kupa śmiechu. No przefajsosko. Nieodłączną częścią każdego spotkania jest muzyczna nasiadówka po graniu. Siadamy, otwieramy różnego rodzaju napoje chłodząco-relaksujące, odpalamy jedną z platform streamingowych i prowadzimy burzliwe dyskusje o przysłowiowej „dupie Maryny”. Tematyka „muzyczno-lifestylowa”, jednak z naciskiem na „muzyczno”.
 
Ponieważ w szacownym gronie bluesmanów wszyscy oprócz mnie i Krzyśka dobijają siedemdziesiątki my zaś oscylujemy dopiero wokół czterdziestki, to – chcąc nie chcąc – robimy za frakcję „dzieciaków”, tudzież – odrobinę bardziej adekwatnie do naszego wieku – „młodzieży”. Ta właśnie pokoleniowa różnica sprawia, że czasami w toku rozmowy dochodzi do różnych ciekawych, zabawnych spostrzeżeń, np. że jak dobijemy sześćdziesiątki, jak oni (czyt. jak w końcu dojrzejemy do prawdziwej muzy), to wywalimy na śmietnik cały metal razem ze stonerem i grungem i, tak jak oni, będziemy słuchać tylko bluesa. Najlepiej w formie rdzennie jak najczystszej (zamykasz oczy, a tu Wuj Tom z akustykiem i przytupuje sobie do rytmu w zbutwiałą podłogę werandy swojego drewnianego domostwa gdzieś na obrzeżach bagien Luizjany ). „OK Boomer” samo ciśnie się na usta…
 
Ostatnio, podczas dyskusji o technicznym graniu, próbowałem udowodnić, że muzyką mającą wiele do zaoferowania na tym polu jest metal, który również (jak np. Jazz) jest muzyką ambitną i wymagającą. Wymaga zarówno od muzyka (dużych umiejętności technicznych), jak i od słuchacza (otwartej głowy i wprawy w odnajdywaniu kolejnych smaczków w muzie, która dla postronnego słuchacza brzmi jak pralka podczas wirowania). Tłumaczyłem, że na Metallice muzyka się nie kończy i że między nimi a granicą ekstremum jest jeszcze ogrom ciekawego, ciężkiego ambitnego i nietuzinkowego łojenia, tylko trzeba przejść przez kilka kolejnych stopni wtajemniczenia, żeby móc odnaleźć w tej muzie jej prawdziwą wartość itp., itd. Wywód był na tyle przekonujący, że nie dość, że moja teza nie została od razu wdeptana w ziemię, to jeszcze nie zdołałem dostrzec na twarzach kolegów nawet najmniejszego zalążka ironicznego uśmieszku. „ Dobra nasza, pomyślałem, może będzie pierwszy sukces dydaktyczny” i dla przykładu zapuściłem kawałek „Homo sum” naszego rodzimego Decapitated…Najpierw było jakieś 15 sekund słuchania w skupieniu, a potem usłyszałem:„ Aaaa, już wiem – to taki rodzaj muzyki młodzieżowej tyle, że bardziej zaawansowanej technicznie”. W tym momencie w mojej głowie wybrzmiał „Zakazany owoc” Krzyśka Antkowiaka, potem „Step by step uuu bejbe” zaśpiewali chłopaki z New Kids on the Block, a na końcu Kuba Molenda zapodał mi, że „Może wszystko”. Następnie szybki rzut okiem na ekran, na którym Rasta (wokalista uznanego na świecie polskiego zespołu młodzieżowego Decapitated) właśnie wykrzykiwał słowa:
 
„Homo sum and hate humanity
Despise the culture, spit on law
Mongrels, scorpions, snakes and men
Only species that bite their tails
Ever since Nero burnt Rome
All the good roads lead to hell”
 
No i… zwarcie, błąd krytyczny, mózg rozjebany… Trzeba temat przemilczeć, iść na fajka czy coś…Nie wracając już do rozmowy, otworzyłem więc piwko i dobrze się bawiłem do końca nasiadówy. Zacząłem za to kombinować nad tym następnego dnia po przebudzeniu… Strasznie rozwaliło mnie to dawno nie używane (przynajmniej przeze mnie) i w ogóle nawet dawno nigdzie nie słyszane (przynajmniej w moim otoczeniu) pojęcie muzyki młodzieżowej oraz to, jak diametralnie różnie można do niego podchodzić. Do tej pory utożsamiałem z tym terminem raczej muzykę przeznaczoną i tworzoną specjalnie dla młodzieży. Jak wspomniany Antkowiak, New Kidsi czy w dzisiejszych czasach taki Dawid Kwiatkowski. Przyjmowałem to za oczywistą oczywistość i jeb – szufladka zamknięta, nie ma co się rozwodzić nad tematem, który mam w dupsku. Aleeee….. skoro są ludzie, którzy do tej szufladki dorzucają Decapów to musi być to szufladka, której zawartość należy traktować także w kategoriach subiektywnych, a nie jedynie przez pryzmat targetu/odbiorcy, do którego jest kierowana.
 
Ponieważ wujek Google milczy na temat muzyki młodzieżowej, pomyślałem, że zapytam o zdanie kogoś zupełnie inaczej patrzącego na świat, kulturę, muzykę. Kogoś kto jest moim całkowitym przeciwieństwem, a mianowicie Żony (w tym miejscu przepraszam wszystkich ortograficznych purystów – Żona przez małe „ż” po porostu nie przeszło by mi przez klawiaturę). Otóż w jej teorii muzyka młodzieżowa to muzyka, której w danym momencie słucha młodzież i potem ta muzyka przestaje być młodzieżową wtedy, kiedy młodzież przestaje być młodzieżą. Niby logiczne do bólu, aleeee…. z drugiej strony… Weźmy pod lupę aktualnie obecny w muzyce rockowej trend powrotu do klasycznego brzmienia Hard Rocka czy Blues Rocka z pierwszej połowy lat 70. i wyobraźmy sobie następujący scenariusz (który z resztą w dużej mierze właśnie się realizuje): ogromną popularnością wśród młodego odbiorcy cieszą się dziś kapele garściami czerpiące z tamtego okresu, jak choćby amerykańskie bandy Gretta Van Fleet czy All Them Witches lub skandynawskie Graveyard czy Witchraft. Skandynawskie może trochę mniej się cieszą. Młodzież tropem tych kapel trafia na Led Zeppelin, AC/DC czy Black Sabbath i zaczyna się nim jarać jak norweskie kościoły. No i co teraz ? Po latach przebywania w „dziadersowej” szufladce nagle te kapele stają się modne wśród młodzieży i wskakują z powrotem do szufladki ‘młodzieżowej’? No niezupełnie – przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie dzisiaj AC/DC muzyką młodzieżową, choćby nie wiem jak wielkie rzesze młodzieży rzuciły się na ich płyty…Porąbane…
 

Może kluczem do tej zagadki jest przedefiniowanie terminu „młodzież”, a co za tym idzie również zmiany struktury grupy osobników zaliczanych dotychczas do szacownego grona młodzieży? Przecież, jak wszyscy wiemy, kulturowa granica młodości w ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad (zależy pewnie od tego czy w Polsce, czy „na Zachodzie”) przesunęła się znacznie do przodu.

Nie dziwi już nas, gdy na ulicach widzimy pięćdziesięciolatków w trampkach i kolorowych spodenkach oraz sześćdziesięcioletnie panie z burzą siwych dreadów na głowie. Mój ojciec, który w latach mojego dzieciństwa przypominał bardziej inż. Karwowskiego niż dzisiejszego czterdziestolatka (dzisiejszym czterdziestolatkiem, koń by się uśmiał, jestem ja), teraz, już na emeryturze, zakłada trampki i koszulkę jakiejś rockowej kapeli i bez żenady wbija do klubu na koncert. Może ta zmiana kulturowa toczy się tak szybko, że Kazik, który jeszcze nie tak dawno śpiewał, że najbardziej go teraz wkurza u młodzieży to, że już więcej do nich nie należy, nie musi już się wkurzać, bo może z powrotem należy? do młodzieży?? Bo młody obecnie jest ten kto się czuje młodo, a nie ten kto mieści się w określonych widełkach wiekowych? W takim wypadku muzyka młodzieżowa pokryje nam się niemal z muzyką rozrywkową. Chyba… Dla mnie w każdym razie CZAD! Ja mogę to kupić, bo to oznacza, że noc jest jeszcze młoda i że już w najbliższy piątek idę z moimi młodzieżowymi kolegami pograć klasyczne przeboje muzyki młodzieżowej lat 60. i 70. No bo jak nie, jak tak! Jaram się!
 
To pisałem ja – wiecznie młody wokaliścina legendarnej młodzieżowej formacji Venflon!
 

Maciej Ornoch

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz