IKS

Maciej Ornoch (Venflon) – „Kiedyś to było, a teraz to nima…” [Felieton]

maciej-ornoch-kiedys-to-bylo-felieton

No i doczekaliśmy się – po prawie półtora roku covido-locdownowej posuchy wznawiamy próby z Venflonem. W zasadzie to trochę takie nowe otwarcie po twardym resecie. Zaczynamy zupełnie z innego punktu, niż kiedy wchodziliśmy w pandemię.

Nowy materiał, nowy skład (oczywiście „nowy”, jeżeli chodzi o komponowanie i nagrywanie), w nowej sali prób, nowy, hybrydowy, na wpół zdalny system pracy. No i my też po rozmaitych przejściach, bo przecież ogólnie działo się grubo i niefajnie przez ostatni rok… Oby się tylko nie okazało, że tak nas ten rok dojechał, że wypierdzimy z siebie jakieś ponure postcovidowe postękiwania. „New sludge postcovid doomdeathcore metal w stonerowo-noise’owym sosie” na przykład.
 

Chcąc nie chcąc, zacząłem, przy okazji tego nowego rozdania, rozmyślać nad bezlitosnym upływem czasu,

starzeniem się materii oraz bezustannie zmieniającymi się realiami kulturowymi, o tym, że kiedyś to się popierdzielało w upale w glanach, a dziś to się popierdziela po mrozie z gołymi kostkami i czy przypadkiem nie porobiło się tak, że my tu szykujemy wielki powrót, a dobre czasy na uprawianie muzyki to już były? Zupełnie jak w tym durnym powiedzeniu, że kiedyś to BYŁO, a teraz to nima… Właśnie, czy ja jeszcze pamiętam jak to było wtedy, kiedy BYŁO? Bo jak jest teraz, kiedy nima, to wiadomo. Jest jak jest. Na pewno pamiętam, że Kononowicz jeszcze wtedy jak było, to już mówił, że niczego nie będzie. No i nie ma.
 

Wtedy, kiedy Kononowicz wypowiadał wspomnianą kwestię był rok 2006, a myśmy z Venflonem dopiero zaczynali.

Właściwie to byliśmy już w trzecim roku zaczynania naszej świetlistej kariery, no i rzeczywiście wtedy to było. Było w sensie, że się działo, bo materialnie to niewiele było. Dzisiaj z kolei jak materialnie jest to nie dzieje się prawie nic. Czyli jednak wspaniały czas na wielki powrót i rozpoczęcie nowego rozdziału w karierze zespołu. Czyż nie tak??
 

Ale wracając do czasów początków legendarnej formacji Venflon, to kiedy je wspominam, z jednej strony na ustach maluje mi się błogi, nostalgiczny uśmieszek a przysłowiowa łezka kręci się w oku, a z drugiej strony w głowę zachodzę jak my to wtedy robiliśmy.

Bo warunki do rozpoczynania działalności muzycznej mieliśmy prawie zerowe (bo wiele nie było). Mieliśmy po 19 – 20 lat, nie mieliśmy pracy, nie mieliśmy pieniędzy, nie mieliśmy prawa jazdy, nie mieliśmy nawet własnego sprzętu (nie licząc gitar po 300 zł od sztuki). Siedzieliśmy na garnuszku u rodziców i udawaliśmy, że coś tam studiujemy, czegoś tam się uczymy itd. Nie było niczego, był tylko wolny czas…
 

Prawie nie było jeszcze Internetu, nie mówiąc już o mediach społecznościowych, a ogłoszenia z cyklu „poszukuję muzyka” wciąż jeszcze wieszało się na tablicach ogłoszeniowych w sklepach z instrumentami muzycznymi,

tuż obok kartki z zakazem grania na sklepowych gitarach „nothing else matters”. Próby grało się w salach prób płatnych od godziny. To znaczy w „salach prób”… Grało się w obsranych, śmierdzących kiepami i skisłym piwskiem, wyłożonych foremkami od jajek piwnicach. Podłączaliśmy swoje trzystuzłotowe, oblepione naklejkami gitary do dostępnych w owych przybytkach wzmacniaczy. Znaczy „wzmacniaczy”…
 

Podłączaliśmy się do zdezelowanych, pierdzących combosów, zajechanych gorzej niż najstarsza tirówka przy drodze na Nieporęt, i robiliśmy hałas.

Jeszcze trzeba było cały tydzień ciułać kasę na taką przyjemność, odmawiając sobie piwka na rzecz najtańszych jaboli. Na koncerty, które graliśmy za piwko w niemniej dziwnych miejscach, dojeżdżaliśmy komunikacją miejską, PKSem albo pociągami. Teoretycznie więc niewiele było. Była krew, był pot i łzy. My jednak odbieraliśmy to zupełnie inaczej. W końcu byliśmy „kolesiami z kapeli”, wschodzącymi gwiazdami rocka. Laseczki na imprezach same wskakiwały nam na kolana, a inne typy, nie z zespołów, patrzyły na nas z mieszanką podziwu i zazdrości w oczach. Były przygody, była kupa śmiechu, było nieopisane poczucie wolności i była adrenalina.. Czasy, kiedy bardziej liczyła się jazda bez trzymanki niż poważne podejście do muzykowania. Metronom? Ćwiczenie na instrumencie? Szkolenie głosu? Zapomnij, odpowiedź była jedna – OPÓR MELANŻ!!
 

Tak sobie myślę, że dzisiaj podobne podejście u młodych, początkujących muzyków nie przeszłoby za żadne skarby.

W dzisiejszych czasach nie ma miejsca na taką partyzantkę. Dzisiaj nawet początkująca kapela jest już w posiadaniu pro gratów. Mają menadżera, przemyślany image, banery z logo i własny merch. Do tego nierzadko uprawiają sport i są weganami. True story. Mają także do dyspozycji potężne medium, jakim jest Internet. Mega pomocny zarówno w edukacji muzycznej (co znacząco wpływa na ich wysoki poziom wykonawczy), jak i w szeroko pojętej promocji twórczości młodych artystów. Dostęp do sprzętu, oprogramowania do homerocordingu, wegańskiego żarcia itd. jest nieporównywalnie lepszy. Nawet piwo bezalkoholowe uzyskało obecnie jakiś stopień pijalności… Pomimo tego, że „za naszych czasów” to wszystko zaczynało już raczkować, to jednak wciąż unosił się nad nami duch lat dziewięćdziesiątych, a wśród ludzi związanych z muzą ciągle jeszcze przeważało „analogowe” podejście do tematu.
 

Oczywiście zdarzali się tacy z otwartymi głowami, ale to jednak ciągle były pojedyncze jednostki.

Od tamtego czasu zmieniło się właściwie wszystko. Dzisiaj koncert promuje się w Internecie bez wychodzenia z domu. My, jeśli chcieliśmy cieszyć się frekwencją, musieliśmy zarwać dwie nocki na plakatowanie miasta oraz przeznaczyć kilka wieczorów na roznoszenie ulotek o koncercie itd., itp. Przykładów można by mnożyć jeszcze wiele. Uważam, w każdym razie, że warun mają młodzi niemal cieplarniany. Zakładając, oczywiście, że wkroczyliśmy już na drogę do normalności.
 

No i co? Teraz to nima? No jak w mordę strzelił wychodzi mi, że jednak coś jest.

Chociaż z pewnością nie jest to do końca to, co było kiedyś. Dlatego też nie zaprzeczę twierdzeniu, że kiedyś to było…No bo było. No i czy lepiej jest popierdzielać w glanach po upale, czy po mrozie z gołymi kostkami?? Sam już nie wiem…Zakręciłem się jak ruski słoik…Wiem jedno – nie ma co szukać dziury w całym. Teraz to nima? A czy kiedykolwiek było tak, żeby wszystko było?? Szkoda czasu, przecież nikt z nas nie ma pewności, że za kilka lat nie porobi się tak, że rzeczywiście nie będzie niczego?? Wszak, jak powszechnie wiadomo, niedługo sfinalizuje się depopulacyjny plan Billa Gates’a i połowa z nas poumiera od wstrzykniętych dziś szczepionek. Tak moi mili, żyjemy w niezwykle ciekawych czasach, a historia dzieje się wręcz na naszych oczach… Oczywiście nie chodzi mi o to, że teraz to się dzieje, a kiedyś to się nie działo…czy jakoś tak…Nieważne…
 

Cieszmy się tym co mamy tu i teraz i nie wnikajmy. Po prostu. Uśmiech na twarz, coco jumbo i do przodu!

To pisałem ja – skromny wokaliścina legendarnej formacji Venflon (która wyjeżdża właśnie z covidowej zawieruchy na białym koniu. So ceep calm and śledźcie newsy 😉)
 
Maciej Ornoch
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz