IKS

Lisa Gerard & Jules Maxwell – „Burn” [Recenzja]

gerard-maxwell-burn-muzyka-recenzja

Wspólna płyta wokalistki Dead Can Dance i muzyka koncertowego tejże formacji ujmuje wykonawczo, a momentami zaskakuje i pomysłami.

 Powiedzmy sobie szczerze – oczekiwania wobec projektu Lisy Gerrard – właścicielki jednego z najbardziej niezwykłych głosów XX i XXI wieku oraz muzyka, który na co dzień towarzyszy na koncertach głównego zespołu tejże wokalistki, mogą być spore. Traktowanie go jednak jako swoiste przedłużenie Dead Can Dance może jednak okazać mocno chybione. Co więcej – okazuje się, że współpraca obojga na początkowym etapie tworzenia „Burn” nie była wcale łatwa. Jules przyjechał do Australii, by pokazać Lisie w studio szkice, które przygotował z myślą o ich wspólnym projekcie.

Doszło jednak do kłótni, po której Jules wyszedł wzburzony ze studia, szykując się do powrotu do Londynu.

Jednak wydostać się z Australii nie jest wcale tak łatwo… Ostatecznie Lisa przekonała go do powrotu do studia i podjęcia ponownej próby realizacji. Sama przyznaje, że od początku była przekonana co do wartości muzyki Maxwella. Reszta poszła już ‘względnie’ płynnie. A efekt? Jest dość jasny, mocno przestrzenny i lokuje całość gdzieś między twórczością Vangelisa, a world music.
 

Otwierający album „Heleali (The Sea Will Rise)” narasta powoli niczym ‘morska’ suita, przechodząc następnie w miarowy, powolny rytm, rozpościerając przed słuchaczem bezbrzeżny horyzont…

Po tak szerokim otwarciu pojawia się utwór tytułowy „Noyalain (Burn)”. Nieco plemienny na początku, naznaczony mantrowym śpiewem Lisy, po około 100 sekundach uderza… nadmiernym brzaskiem. Ciekawiej prezentuje się „Deshta (Forever)”. Głównie za sprawą nieco transowego rytmu, podbitego delikatnie pulsującym basem. Ale i tu nie brakuje odrobiny słońca i podniebnych harmonii, choć ostatecznie utwór kończy się mantrowo. Kapitalnie prezentuje się natomiast „Aldavyeem (A Time To Dance)”, który – zgodnie z tytułem – charakteryzuje się tanecznym rytmem, delikatnie rozsierdzanym różnymi brzmieniami syntezatorowymi.
Ach, i znów ta przestrzeń w tle…
 

Na szczęście jest wyłom z tej konwencji w postaci „Orion (The Weary Huntsman)”.

To utwór o charakterze niemalże sakralnym, naznaczony potężnym lamentem Lisy i świetnymi partiami perkusyjnymi w drugiej części. Na tym tle nieco słabiej prezentuje się „Keson (Until My Strenght Returns)”, który – choć nie odbiega zbytnio od reszty stylistycznie – sprawia raczej wrażenie wypełniacza. Album zamyka „Do Sol Yol (Gather The Wind)” z ‘kraftwerkowymi’ klawiszami i ciekawym instrumentarium perkusyjnym (w tym nieco marszowymi bębnami) i głębokim głosem Lisy.
 

Duet ma ponoć gotowy materiał na kolejną płytę, który powstał w tym samym czasie, co „Burn”.

Zastanawiam się w związku z tym, czy rzeczywiście warto traktować ten album jako zupełnie odrębne dzieło, czy poczekać na ciąg dalszy. Bo o ile holistyczna produkcja Jamesa Chapmana (który jest także współkompozytorem całości do spółki z Lisą i Julesem) powala na „Burn” spójnością, o tyle daje w jakimś sensie pocieszający komfort, trwając jedynie 35 minut.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 nutek
♫ ♫ ♫ ♫ ♫ ♫
 

Maciej Majewski

 
Tracklista:
 
1. Heleali (The Sea Will Rise)
2. Noyalain (Burn)
3. Deshta (Forever)
4. Aldavyeem (A Time To Dance)
5. Orion (The Weary Huntsman)
6. Keson (Until My Strength Returns)
7. Do So Yol (Gather The Wind)
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz