IKS

Kurt Vile – „(watch my moves)” [Recenzja]

kurt-vile-watch-my-moves-recenzja

Kurt Vile to miły gość. Lubi się z Courtney Barnett, a kilka lat temu nagrali nawet razem album „Lotta Sea Lice”. Koleguje się z Panami z kultowego Dinosaur Jr, dla których wyprodukował zeszłoroczny, niezwykle udany „Sweep It Into Space”. Owocem jego przyjaźni z Adamem Granducielem było założenie The War on Drugs. Kurt, co prawda, porzucił zespół po debiutanckim albumie na rzecz solowej kariery, ale gdyby nie spotkanie muzyków sprzed blisko 15 lat, możliwe że nigdy nie usłyszelibyśmy tak wybitnych płyt jak „Lost in Dreams” czy „A Deeper Understanding”. No i wreszcie lubię go ja, autor tej recenzji. Ale jak tu nie lubić gościa, który na okładkę nowego krążka wybiera niezbyt poważne zdjęcie, na którym pozuje ze swoimi dzieciakami w środku lasu, ubrany w dziwaczną maskę krokodyla i czapkę z daszkiem. Kurt Vile po prostu budzi moją sympatie odkąd pamiętam, dlatego jeżeli kiedykolwiek nagrałby słabszą płytę, ciężko byłoby mi ją ocenić krytycznie.

Dziewiąty w dorobku album artysty i zarazem pierwszy zarejestrowany dla nowej wytwórni Verve Records nosi tytuł „(watch my moves)” i tak jak w zasadzie każda muzyczna premiera, która w ostatnim czasie trafiła w ręce słuchaczy, powstawał w czasach lockdownu. Kurt stworzył w swojej piwnicy domowe studio, nazwał je OKV Central i przez ponad półtora roku nagrywał nowy materiał, garściami czerpiąc z klasyków Amerykańskiej muzyki, głównie folku i psychodelicznego rocka. Za produkcję odpowiadał Rob Schnapf, który brał udział przy tworzeniu między innymi albumów Elliotta Smitha czy kultowego „Mellow Gold” Becka. Owocem licznych sesji nagraniowych w OKV Central i Los Angeles gdzie na co dzień rezyduje Schnapf, jest 15 utworów trwających łącznie blisko 75 minut. W dzisiejszych czasach, gdzie króluje streaming i masowe wypuszczanie epek , singli i innych krótkich form mających na celu przyniesienie szybkiego zarobku i dotarcie do jak najszerszej liczby słuchaczy, już sama długość płyty jest swoistą ekstrawagancją i wyrazem tęsknoty za starymi dobrymi czasami. Każdy, kto słuchał poprzednich dokonań artysty wie, że Kurt Vile lubi iść pod prąd , czego wyrazem jest między innymi nagrywania długich gitarowych albumów w piwnicy swojego domu.
 
„Listening to ‘Heart of Gold, Gonna open up for Neil Young, Man, life can sure be fun, Imagine if I knew this when I was young too” śpiewa przy akompaniamencie pianina w otwierającym „Going on a Plane Today”. Ten fragment doskonale oddaje sentymentalny nastrój panujący na płycie, która w gruncie rzeczy jest mniej przebojowa od poprzednich wydawnictw, ale za to nadrabia nostalgicznym klimatem i stanowi swoisty hołd dla klasyków gatunku. W szczególności słychać to w jej drugiej połowie, gdzie mamy nastrojowe „Cool Water”, czy zamykający album „Stuffed Leopard”. Prawdziwą perełką jest siedmioipółminutowy „Wages of Sin” w oryginale nagrany przez Bruce’a Sprinsteena gdzieś pomiędzy „Nebraską”, a „Born in the USA” (w mojej opinii jednych z najlepszych albumów jakie powstały na amerykańskiej ziemi) . Kurt z całego repertuaru Springsteena mógł wybrać dosłownie wszystko, a zinterpretował B-Side i zrobił to w tak brawurowy sposób, że sam autor mógł by być z takiej wersji dumny.
 
Na „(watch my moves)” pojawia się szereg gości z różnych muzycznych światów. Cate Le Bon, autorkę doskonale przyjętego „Pompeii” sprzed kilku tygodni, można usłyszeć w fenomenalnym „Jesus on a Wire”, ponadto w nagrywanie albumu były zaangażowane między innymi panie z noise popowego Chastity Belt oraz perkusistka Warpaint Stella Mozgawa. Jakby nie było, Verve Records, to wytwórnia głównie jazzowa, dlatego gościnny występ saksofonisty Jamesa Stewarta z kultowego kolektywy Sun Ra Arkestra nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Mnogość zaproszonych gości przekłada się na różnorodność materiału.
 
Przeciwwagą dla wspomnianych wcześniej spokojniejszych utworów są na przykład „Flyin (Like a Fast Train)” czy „Say the Word” mnie osobiście nasuwając pewne skojarzenia ze wspomnianym wcześniej Dinosaur Jr. Tytuł solowego debiutu Kurta Vile brzmiał „Constant Hitmaker”. I właśnie te nowe kompozycje udowadniają , że blisko 15 lat później on dalej ma to coś. Mnie najbardziej do gustu przypadł singlowy „Mount Airy Hill (Way Gone)”. Z zapadającym w pamięć tekstem i chwytliwą melodią, bankowo stanie się obowiązkowym punktem nadchodzącej trasy. Na uwagę zasługuję też „Fo Sho”, który jest wyborną mieszanką gitarowego grania jakie doskonale znamy z poprzednich albumów artysty z dźwiękami syntezatorów.
 

Poza klasycznymi kompozycjami, płyta zawiera dwa instrumentalne przerywniki , w tym ponad trzyminutowy „Kurt Runner”. Bardziej kojarzy mi się on z muzyką ambient spod szyldu Wiliama Basinskiego niż rockowych wyjadaczy jak Neil Young czy Tom Petty. W moim odczuciu nie pasuje do całości, ale szanuje odwagę Vile’a za ten wybór.

Materiał naprawdę przypadł mi do gustu, niestety album jako całość ma jeden podstawowy minus, ciągnie się w nieskończoność. Rozumiem szczere intencje do stworzenia długiej, czasami autobiograficznej płyty, w której nikt nikogo nie popędza, jednak w tym przypadku autor wpadł w pułapkę. Osobiście wydaje mi się, że płyta wiele zyskałaby, gdyby udało się ją odrobinę skrócić. Jedno jest pewne, pomimo drobnym niedociągnięć „(watch my moves)” na pewno jest godna uwagi. Po wielokrotnym przesłuchaniu, nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć czy jest mniej udana od swoich poprzedniczek. To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi i zachęcam do sprawdzenia samemu… bo Kurt Vile to naprawdę miły gość!
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 krokodyli
🐊🐊🐊🐊🐊🐊🐊
 

Grzegorz Bohosiewicz

 
Lista utworów:
Goin On A Plane Today
Flyin (like a fast train)
Palace Of Okv In Reverse
Like Exploding Stones
Mount Airy Hill (Way Gone)
Hey Like A Child
Jesus On A Wire
Fo Sho
Cool Water
Chazzy Don’t Mind
(Shiny Things)
Say The Word
Wages Of Sin
Kurt Runner
Stuffed Leopard
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz