Przez ostatnie lata Błażej Król bardzo cierpliwie i konsekwentnie przedzierał się przez tabuny młodych, żądnych sławy talentów, którzy chcieli dostać się do pierwszego rzędu najciekawszych artystów swojego pokolenia. Robił to zawsze w swoim stylu, ciągle pozostając wiernym niezwykle oryginalnemu i barwnemu muzycznemu obliczu. Na tyle skrupulatnie pozostawał sobą i zadomowił się w krajobrazie polskiej sceny tzw. popularnej alternatywy, iż można odnieść wrażenie, że to nie on wdarł się bezczelnie do naszej rzeczywistości, ale my, fani, wszystkie zauroczone jego twórczością Tygrysy, wchłonęliśmy na dobre do świata jego muzyki.
Dzisiaj król z niszowego i frapującego artysty, stał się pierwszoligowym graczem, na którego kolejne muzyczne dokonania znawcy zawsze patrzą z zainteresowaniem, a fani czekają z wypiekami na twarzy. Po sukcesach świetnie przyjętego albumu „Nieumiarkowania” z 2019 roku, który przyniósł Błażejowi Fryderyka oraz nagrodę Paszportu „Polityki”, a także po przebojowej przygodzie z niezwykle popularnym projektem „Męskie Granie”, przyszedł czas na szósty album studyjny. Od czasu debiutu pod swoim obecnym pseudonimem w 2014 roku, Król przyzwyczaił nas do regularnego wydawania płyt, niemalże co rok. Premierę najnowszego krążka dzieli od poprzedniego dwuletnia przerwa. Dostajemy za to najdłuższą płytę w karierze muzyka, zawierającą aż 18 nowych kompozycji. Warto było jednak dać na siebie poczekać, by wrócić ze zdwojoną siłą i jednym ze swoich najciekawszych dzieł, bo na szóstym albumie król jawi się już jako w pełni ukształtowany artysta, który nie traci nic z artystycznej werwy i ekscytujących pomysłów. A wręcz przeciwnie, wrzuca kolejny bieg i dopisuje nowy rozdział w tej szalonej, niezwykle barwnej muzycznej historii.
„Ej Tygrysy! Co? Dziękuję”, tymi szczerze wdzięcznymi i uroczymi słowami Błażej Król rozpoczyna swój szósty album. Trafny i urzekający zabieg, sugerujący razem z tytułem krążka dla kogo przede wszystkim jest ta płyta.
Dalej atakuje podbity, taneczny beat, rozedrgany rytm i paranoiczne teksty na granicy jawy i snu. I od pierwszych taktów doskonale wiemy, gdzie jesteśmy, choć w głowie zaczynają kłębić się pytania, co tym razem nas zaskoczy, bo że tak będzie, możemy być pewni od samego początku. Tak na pełnej prędkości i z pewnością godną prawdziwego drapieżnika, powraca król ze swoim najnowszym albumem „Dziękuję (bardzo)”. Płytę po same brzegi wypełnia podsycona elektroniką, najbardziej szeroka i fikuśna paleta muzycznych barw, jaką tylko można sobie wyobrazić. Mieszanka, która w sprawny i pokręcony sposób łączy ze sobą najbardziej pogrążone w lękach i niepokoju odcienie szarości i pastelowe barwy płynnego szczęścia. Teksty, jak to u króla, często są niewygodne, pełne obaw, rozdrapywania lęków i ran oraz mierzenia się z własnym odbiciem. Pełzająca psychodelia miesza się tu z pomysłową liryką, która zawsze była domeną króla i jego naturalnym środowiskiem. Jednak jego kompozycje jeszcze nigdy nie były tak przebojowe i przystępne. Pierwsza część płyty, skoczna i podsycona synthpopową nutą sentymentalizmu, dosłownie przelatuje w mgnieniu oka, dając poczucie, jakby Błażej Król odkrył magiczny sposób na pisanie nieoczywistych przebojów. Jednak ilość ukrytych warstw, pod którymi kryją się produkcyjne smaczki i gorzkie teksty, nie zawsze bezpośrednio korespondujące z wpadającym w ucho brzmieniem (najlepszym przykładem jest singlowy, wesoło wygwizdany „TAK JAK TY”). Trzeba też tutaj wspomnieć o nieodłącznej obecności żony artysty – Iwony, która nie tylko wzbogaca utwory swoją wyjątkową aurą, ale też tworzy z Błażejem nierozerwalny słowno-muzyczny tandem nie do zatrzymania. Jej wkład w najnowszą płytę jest jeszcze większy niż na poprzednich wydawnictwach, co dopełnia klimatu niezwykle złożonej całości. Kompozycje mkną jedna po drugiej, skrząc się od najróżniejszych inspiracji i nie sposób wymienić tu faworytów. Jednak z pewnością są momenty, które wyróżniają się najmocniej i zasługują na szczególną wzmiankę, tak jak rozbudowane i zahaczające o klimaty rozbujanych i eksperymentujących Talking Heads, „PRZYTULĘ PULSUJĄCĄ TWARZ/zasłużyłem” czy transowe i zanurzone w tęsknocie za brzmieniem lat 80. „TERAZ MOŻEMY JUŻ”, które wraz z kontynuującym ten nastrój „NIE ZROBIĘ NIC”, tworzą pewną formę stylistycznej cezury, oddzielającej dwa oblicza płyty.
Bo właśnie gdzieś od połowy „Dziękuję (bardzo)” nieco gubi rozpędzone i natchnione tempo swojej pierwszej części, wpadając w zastawioną na siebie pułapkę obszernej długości albumu.
Takiego problemu nie miały poprzednie dokonania króla, wyważone i jakby zawsze szyte na miarę, które często kończyły się tam, gdzie „Dziękuję” dopiero rozpoczyna swój drugi akt. Jest to odważne posunięcie ze strony muzyka, choć też nie wolne od potknięć, bo trafiają się odstające od reszty fragmenty. Jednak gdyby nie to, dostalibyśmy płytę przewidywalną i schematyczną, a jak wiemy, element zaskoczenia zawsze stanowił nieodłączną część twórczości Błażeja Króla.
Płycie brakuje również wyjątkowej aury tajemniczości, schowanej za ulotną mgiełką niedopowiedzeń i urwanych zdań, jaka cechowała do tej pory zawsze oryginalną muzykę króla.
Nie jest to zarzut, a raczej konsekwencja przyjętej formy, która pozwoliła muzykowi na rozszerzenie sprawdzonej już formuły. Utwory zdają się być bardziej otwarte i skierowane do światła, jest w nich dużo więcej nadziei i jaskrawych kolorów. Ta wielowymiarowość albumu jest zarówno zaletą, jak i wadą, bo z jednej strony kompozycje, zwłaszcza w końcowej fazie płyty, nie zapadają równie mocno w pamięć, co te bardziej chwytliwe fragmenty, mieszając się ze sobą i powodując mętlik w głowie słuchacza, a z drugiej strony trudno jest dzięki temu króla rozszyfrować i jednoznacznie zaszufladkować, nawet w obrębie jego szalonego świata. Otrzymujemy pełne spektrum jego twórczej fantazji i już tylko od nas zależy, jak głęboko do tego świata wejdziemy, bo pod cienką warstwą pozornej przebojowości, kryją się pokłady dojrzałej analizy swojego stylu i chęci zdefiniowania go na nowo. To często ślepa uliczka, ale warto dać się zgubić, by poznać i zaakceptować Błażeja Króla w całości. „Chcę poczuć dłoń na czole, nagrodę, choć nie zasłużyłem…”, śpiewa Król na początku swojej szóstej płyty w pozornie roztańczonym, słodko-gorzkim „ZBYT DOBRZE CI IDZIE”. I nie można tu się z nim zgodzić, bo zdecydowanie zasłużył na wszelkie nagrody i pochwały za tak nieoczywiste odnalezienie się w tej niedookreśloności swojej muzyki.
Na „Dziękuję (bardzo)” król zdaje się wreszcie odkrył sposób na połączenie dwóch muzycznych światów, z którymi flirtował już od dawna i których jest dziś nieodłączną częścią.
Na najnowszej płycie odważnie balansuje na granicy alternatywy i mainstreamu, eksperymentując z jedynym w swoim rodzaju, autorskim brzmieniem, odkrywając w nim jednocześnie pokłady nowej energii i twórczych zagadek, na które nie zawsze znajdujemy odpowiedź. I chyba w tym tkwi cała zabawa z jego muzyką, bo choć nie obyło się bez potknięć, warto było wskoczyć z nim na głęboką wodę muzycznych fantazji.
Królu złoty, mogę tylko powtórzyć za tytułem: Dziękuję. Chcę więcej.
Ocena (w skali od 1 do 10) – 7 tygrysów
🐅🐅🐅🐅🐅🐅🐅
Kuba Banaszewski
1. DZIĘKUJĘ
2. ZBYT DOBRZE CI IDZIE
3. NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN
4. KTO JEST CO
5. DRGAWKI I SKRĘTY
6. TAK JAK TY
7. PODŁOGA POD NAMI
8. PRZYTULĘ PULSUJĄCĄ TWARZ/zasłużyłem
9. TERAZ MOŻEMY JUŻ
10. NIE ZROBIĘ NIC
11. TAKI PIĘKNY UNIK
12. MYWYONI
13. KTO PODŁOŻYŁ OGIEŃ / piroman
14. WOŁAĆ I MNIE ZACZĘLI
15. ZŁA STRUNA
16. PIERŚ GORĄCA PLECY ZIMNE
17. DOSTAĆ ZA SWOJE
18. NIE BĘDZIE DZIŚ HAPPYENDU