..ile trwa ostatnie tchnienie człowieka? Chwilę? Siedemdziesiąt siedem minut? A może przez całe życie? Na serię takich i innych pytań naszło mnie podczas słuchania „Deus Arrakis”. 26 kwietnia bieżącego roku muzyczny świat obiegła niezaprzeczalnie smutna wiadomość o śmierci jednego z prekursorów elektronicznych i ambientowych dźwięków: w wieku siedemdziesięciu czterech lat odszedł niemiecki kompozytor Klaus Schulze.
Na początku swojej kariery występował z krautrockowym Tangerine Dream, by po nagraniu jednej płyty odejść i założyć Ash Ra Tempel, swój udział w którym również zakończył po wydaniu jednego albumu. Od 1972 roku, gdy występował jako solista, zaprezentował ponad sześćdziesiąt albumów, a ostatnim z nich, którego premiery niestety nie doczekał, jest wspomniany wyżej „Deus Arrakis”.
Pośmiertne wydawnictwo tytułem po raz kolejny (wydany w 1979 roku jedenasty album Schulzego nosił tytuł „Dune”) nawiązuje do świata Diuny stworzonego przez Franka Herberta. Zawarte na nim trzy obszerne czasowo kompozycje różnią się znacząco od siebie, jednak jako całość tworzą niezwykle barwną historię. Dwa pierwsze, nazwane imionami egipskich bogów – Osiris i Seth – przywołują skojarzenia z pustynnymi krajobrazami, które zbieżne są również pustynią Rakis, czyli trzecim globem układu planetarnego gwiazdy Kanopus.
„Osiris” ma w sobie delikatne basowe echo nawiązujące do utworu Schulzego o tytule „Frank Herbert”, który znalazł się na płycie „X”. Echo to pulsuje przez cały utwór w otoczeniu narastających syntezatorowych akordów, jednocześnie budując wyobrażenie portalu będącego wrotami do przestrzeni kosmicznej. Kompozycja trwa osiemnaście minut i bardzo przypomina wcześniejsze, mocno ambientowe dokonania niemieckiego klawiszowca.
„Seth” otwiera niepokojący dźwięk statycznej interferencji, który przy większym natężeniu mógłby rozsadzić bębenki, przechodzi jednak w piękny i nietuzinkowy ambientowy pasaż dźwięków. Później dzieje się magia. Pojawia się szorstkie i drapieżne brzmienie wiolonczeli, stworzone przez wieloletniego współpracownika Schulzego,Wolfganga Tiepolda. Dynamika tego utworu dobrze współgra z tytułem odnoszącym się do egipskiego bóstwa burzy i chaosu. Nawałnica intensywnych dźwięków po kilku minutach przekształca się w spokojny krajobraz, na tle którego w odwiecznej walce życia i śmierci wygrywa życie.
Ostatnia kompozycja, niemal tak długa jak poprzednia (trwa dwadzieścia siedem minut), zatytułowana została „Der Hauch des Lebens” i oznacza „tchnienie życia”. To nawiązanie do klasycznych melodii, które w latach 70-tych wychodziły spod palców Schulzego. Znajdziemy je nawet w niektórych fragmentach pierwszego albumu Tangerine Dream. Słuchając tego numeru, wyobrażam sobie nieprzerywalną sekwencję zdarzeń wprawiającą w ruch planety, by kręciły się bez końca wokół własnej osi. To również dla mnie metafora powtarzalności, ale jednocześnie symbol początku – bo ruch to początek. Być może w ten sposób Schulze chciał pokazać, że na przestrzeni ponad czterdziestu lat swoją muzyką tchnął życie w innych artystów, którzy szli po jego śladach i chcieli odkrywać ambientowe, niezdobyte wcześniej przestrzenie.
Największym paradoksem tytułu jest to, że Niemiec tworzył ten utwór, wiedząc, że umiera. Smutne, gorzkie, ale w tej goryczy piękne.
Warto też dodać, że wokalnych partii udzieliła tu Eva-Maria Kagermann. Szczerze cieszę się, że nie była to Lisa Gerrard, znana z wielu wystąpień z Klausem Schulzem, gdyż ta swoim mocnym głosem zdominowałaby przestrzeń i nie oddałaby delikatności tego utworu. Zawsze kiedy słucham pośmiertnych albumów, zwłaszcza tych wydanych krótko po śmierci twórcy, zastanawiam się, czy artysta próbował między wierszami przekazać, że jego czas się wypełnił. W przypadku „Deus Arrakis” czuję, że było odwrotnie. Klaus Schulze na swoim ostatnim albumie tchnął życie w nowe początki, oddając ostatnią cząstkę siebie. W niebanalny sposób przeniósł mnie muzycznie do swoich pierwszych chwil, bym zobaczył, że po ponad pięciu dekadach jest nadal tym samym człowiekiem, zafascynowanym życiem i tym, co ono przynosi.
Omawiany album pokazuje inteligencję i wyczucie, pozwalające w nie do końca oczywisty sposób opowiedzieć o uniwersalnych prawdach, które formują wszystkie światy – tak prawdziwe, jak fikcyjne – jak Diuna. Dużą sztuką jest przedstawić historię za pomocą zapełnionej pięciolinii, bez słów. Jemu się to udało.
Muzyk wielkiego formatu, prekursor i niezwykle wrażliwy człowiek, pozostawił po sobie przepiękny katalog dźwięków, włączając do niego również i ten album. Jak to sam wielokrotnie powtarzał: „tu nie chodzi o mnie, chodzi o muzykę”. Dzięki, Mistrzu.
Ocena (w skali 1 do 10) 8 pięknych nowych kręcących się wokół własnej osi planet
🪐🪐🪐🪐🪐🪐🪐🪐
Błażej Obiała
Tracklista:
1. Osiris (18:26)
2. Seth (31:45)
3. Der Hauch des Lebens (27:06)
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1
Ten post ma jeden komentarz
Brak słów na piękno tej muzyki!
Dziękuję za recenzję.